Podsumowując, muszę przyznać, że ta podróż okazała się najdroższą w naszej dotychczasowej podróżniczej karierze. Za bilety zapłaciliśmy prawie 9000 złotych. Drugim w kolejności wydatkiem było wypożyczenie samochodu – to kosztowało nas ponad 3500 złotych. Na miejscu wydawaliśmy w trójkę średnio jakieś 70-80 dolarów dziennie. Zasadnie może przyjść komuś do głowy pytanie, czy było warto. Moja odpowiedź jest jasna: oczywiście! Co prawda, przy polskich zarobkach taki wyjazd jest bardzo kosztowny, ale ta część Stanów Zjednoczonych jest niewątpliwie bardzo piękna, a wrażeń, których doświadczyliśmy, i krajobrazów, które mogliśmy chłonąć, nic zastąpić nie może. Ze sporym prawdopodobieństwem ta podróż do USA będzie jedyną taką podróżą w naszym życiu, a w każdym razie przez wiele następnych lat nie będziemy raczej zwiedzać tego kraju. Dlatego na pewno było warto.
W USA zaskoczyła nas naprawdę wielka gościnność Amerykanów i ich gotowość do udzielania pomocy. Prawdę mówiąc, spodziewałem się, że amerykańskie społeczeństwo składa się w znacznej mierze z egoistów niezbyt skłonnych do jakichkolwiek odruchów bezinteresowności. A teraz wydaje mi się, że są oni jednak bardziej bezinteresowni, życzliwi i nastawieni prospołecznie niż Polacy
Rzeczy, które mi się nie podobały, było bardzo niewiele. Oczywiście drożyzna w porównaniu z Polską (ale i tak było taniej niż w Europie Zachodniej). Dziwne zapóźnienie technologiczne, jeżeli chodzi o płacenie kartami. Może jeszcze relatywnie niewielu pracowników w marketach, przez co nie ma, kogo się zapytać o to, na której półce można znaleźć określony artykuł. To już jednak jest bardziej czepianie się, aniżeli faktyczne powody do narzekania.
Ogromnym plusem jest przyroda i dobrze zorganizowany system parków narodowych i stanowych, a także dobra infrastruktura turystyczna. Poza tym wszędzie można dojechać doskonałą siecią dróg, po których wszyscy jeżdżą przepisowo. Ani razu nie spotkaliśmy szaleńców narażających podczas jazdy życie swoje i innych kierowców. Ludzie sprawiają wrażenie generalnie zadowolonych z życia. W sklepach, nawet w stosunkowo małych miastach, asortyment towarów przyprawia o zawrót głowy, a czego nie można od razu kupić – na pewno da się sprowadzić.
Z ciekawszych różnic techniczno-kulturowych wypada wspomnieć o dziwnych bateriach prysznicowych. Wiele spośród nich nie pozwala regulować temperatury, można zmieniać tylko ciśnienie strumienia wody - albo na odwrót. W innych z kolei siłę strumienia reguluje się, ciągnąc kurek ze ściany lub wpychając go, a kręcenie umożliwia regulację temperatury. Jest to tak dziwne, że w Las Vegas musiałem prosić panią z obsługi, żeby wyjaśniła mi, jak korzystać z baterii prysznicowej. Nie rozumiem, po co Amerykanie wymyślili sobie równie niepraktyczne dziwactwa i nie chcą ich zarzucić na rzecz naszych baterii prysznicowych, które są o niebo wygodniejsze i pewnie mniej awaryjne. Jest to chyba jeszcze bardziej osobliwe niż angielski zwyczaj montowania w umywalkach osobnego kurka do ciepłej i osobnego do zimnej wody zamiast baterii z mieszadłem.
W sumie to jednak mało istotna różnica w porównaniu ze znanym nam z amerykańskich filmów zwyczajem siadania w publicznej toalecie. Jak wiadomo, w Polsce praktykuje się zwisanie nad sedesem. I mnie, i Małgosię jakoś odrzuca idea, by na nim usiąść w ogólniedostępnej toalecie, z której nie wiadomo kto wcześniej korzystał. Andrzejka też w takich okolicznościach zawsze trzymaliśmy w powietrzu, gdy musiał załatwić swoją potrzebę. W USA wszyscy, młodzi i starzy, siadają na sedesie w publicznych toaletach. Co więcej, nikt się nie krępuje podczas wiadomej czynności głośno wypuszczać gazy. Ciekawość po jakim czasie życia w USA sami zaczęlibyśmy naśladować pod tym względem rodowitych Amerykanów.
Podczas wyjazdu nie koncentrowaliśmy się szczególnie na szukaniu rozrywek dla dzieci, jednak warto zauważyć, że na bardzo wielu kempingach były place zabaw i baseny, co zapewniało świetną rozrywkę Andrzejkowi.
Andrzejek, niestety, trochę nam się „zepsuł” od ubiegłego roku. Dość często narzekał, że znowu każę mu gdzieś chodzić, a on by wolałby się bawić. Wrażenia estetyczne, które dla nas były często prawdziwie olśniewające, dla niego były niedostępne. Mam jednak nadzieję, że jest to kwestia pewnej fazy jego życia. Chyba już wyrósł z tego stanu, gdy łatwo można było podporządkować go swojej woli, a jeszcze nie rozwinął w sobie zdolności do cieszenia się z czegoś więcej poza dość przyziemnymi rozrywkami.
W podróży łatwo go było zabawić. Od maleńkości, właściwie od niemowlęctwa dużo mu czytamy i dzięki temu można Andrzejka zająć na jakiś czas lekturą. Problem książek w bagażu rozwiązałem kupując kilka miesięcy temu czytnik ebooków. W moim przypadku był to Onyx Boox, który ma taką zaletę, że obsługuje wiele formatów i ma zainstalowany specjalny program umożliwiający odczytywanie książek na głos. Dlatego, gdy już zachrypłem i nie mogłem czytać, mogłem włączyć Andrzejkowi panią Iwonę, która mnie zastępowała. Na wyjazd kupiłem trzy książki z serii „Baśniobór” napisane przez Brandona Mulla. Andrzejka bardzo wciągnęły i zasłuchany czasem aż otwierał buzię, zdumiony przygodami dwójki amerykańskich dzieci w krainie baśniowych istot. Dodatkową atrakcję dla Andrzejka stanowiło to, że w jednym z tomów akcja toczyła się w indiańskim rezerwacie niedaleko od Flagstaff, w którym znajdowały się ruiny prekolumbijskich wiosek. Gdy o tym czytałem, byliśmy właśnie w okolicach Flagstaff, zwiedzając ruiny puebli w Wupatki National Monument. Trzy książki starczyły na cały wyjazd, choć sam jestem ciekaw, czy Kendrze i Sethowi uda się w końcu pokonać zdradzieckiego Sfinksa, więc czekam z niecierpliwością na tłumaczenie polskie dwóch pozostałych powieści z tej serii. Swój czytnik wykorzystałem także i po to, by umieścić na nim kilka przewodników po USA. Pomysł jest to znakomity i na pewno będę w przyszłych podróżach z niego korzystał.
Co do samej trasy, gdybym mógł ponownie ją zaplanować, prawdopodobnie więcej czasu poświęciłbym na Kalifornię, a zwłaszcza zajrzałbym na północ stanu z parkami takimi jak Lessen Volcanic National Park – kosztem Sedony czy Wielkiego Kanionu. Nie wiem jednak, czy gdybyśmy nie natrafili na fatalne załamanie pogody w Sedonie, nie mielibyśmy innego poglądu na tę sprawę. Co do Wielkiego Kanionu, nie było to wielkie rozczarowanie, bo rzeczywiście jest piękny, ale o jeden dzień moglibyśmy w sumie skrócić nasz pobyt w tym miejscu bez dużej straty dla naszych wrażeń estetycznych. Od Arches National Park oczekiwaliśmy więcej, a od Capitol Reef National Park, części Canyonlands National Park o nazwie Needles, a zwłaszcza Bryce Canyon National Park mniej. Poza tym jednak sądzę, że całkiem dobrze wybraliśmy do wędrówki szlaki turystyczne, biorąc pod uwagę ilość czasu, którym dysponowaliśmy.
Tradycyjnie zachęcam do podróży z dzieckiem. USA to piękne miejsce, by rozpocząć wspólną podróżniczą przygodę ze swoim dzieckiem, zwłaszcza jeśli ktoś boi się podróży do krajów mniej rozwiniętych gospodarczo niż Polska.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31