Wylądowaliśmy w Amsterdamie o 13 miejscowego czasu i do samolotu do Pragi mieliśmy jeszcze ponad cztery godziny. Ja i Małgosia czuliśmy się bardzo zmęczeni. Co prawda, trochę spaliśmy w samolocie, ale za mało. W dodatku jakość takiego samolotowego snu też do najwyższych nie należy. Na szczęście udało nam się znaleźć na lotnisku plac zabaw, a Andrzejek mimo bariery językowej całkiem nieźle dogadywał się z innymi dziećmi. Dzięki temu mogliśmy się przespać na w miarę wygodnych ni to fotelach, ni to sofach, które ktoś mądry i znający życie ustawił przed placem zabaw.
Samolot do Pragi leciał krótko – nieco ponad półtorej godziny. Zaserwowano nam małą przekąskę, ale nie czuliśmy się szczególnie głodni. Zaszokowała nas natomiast informacja podana przez kapitana przed lądowaniem: w Pradze było tylko 13 stopni i do tego lało. Cóż za szok klimatyczny po spędzeniu urlopu na wędrówkach po pustyniach południa USA!
Po wylądowaniu i odebraniu bagaży zadzwoniłem do pana, u którego zostawiliśmy samochód. Już czekał na nas w okolicach lotniska i po kilku minutach stał pod terminalem. Droga do jego domu, obok którego urządził parking, zajęła nam niewiele czasu. Dowiedzieliśmy się od niego, że w Czechach cały lipiec był równie deszczowy i zimy. Spędzanie urlopu w naszej części Europy nie jest z pewnością dobrym pomysłem dla ludzi, którzy tak jak my lubią ciepło i słońce.
Odebraliśmy samochód, ruszyliśmy w drogę i wkrótce dojechaliśmy do położonego całkiem niedaleko Melnika. Mieliśmy tam zarezerwowane miejsce na kempingu. Dość oryginalne miejsce – bo miały nam przypaść dwie duże beczki po winie przerobione na sypialnie. Wcześniej jednak chcieliśmy coś kupić na śniadanie i zjeść kolację. Łatwo znaleźliśmy sklep sieci Kaufland, gdzie kupiliśmy kilka niezbędnych artykułów spożywczych.
Dzięki nawigacji przy drugim podejściu udało nam się znaleźć restaurację z czynną kuchnią. Zabawne, że reklamowała się jako lokal z tradycyjnym amerykańskim jedzeniem. Nie mieliśmy jednak ochoty na Amerykę w czeskim wydaniu, więc zamówiliśmy tradycyjne danie naszych południowych sąsiadów: polędwicę wieprzową z pszennym knedlikiem.
Na kemping dotarliśmy już po zmierzchu. Wynająłem dwie beczki, bo w jednej mogą spać maksymalnie dwie osoby. Za każdą zapłaciłem 300 koron. Beczki okazały się całkiem zabawne. Było chłodno i deszczowo, więc poszliśmy się szybko umyć, by uniknąć jeszcze większego zimna. Blok pryszniców mieścił się niedaleko od beczek. I tu natknęliśmy się na typowy czeski bezwstyd. Tzn. poszczególne kabiny były oddzielone od siebie i części wspólnej tylko kotarami – i nie było za bardzo możliwości, by dyskretnie się rozebrać. Wszyscy zatem rozbierali się w części wspólnej, nie przejmując się swoją nagością. Brak skrępowania wobec pokazywania swego nagiego ciała jest zresztą wedle naszego rozeznania dość typowy dla Czech. Doświadczyliśmy już tego na czeskich basenach. W niektórych nie przewidziano wręcz istnienia indywidualnych przebieralni, zakładając, że nie ma powodu, by człowiek nie miał rozebrać się w dostępnej ogólnie szatni. Cóż, trzeba było dostosować się do czeskich zwyczajów.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 Następna strona