Willcox-Minneapolis - 20.07.2012

Obudziliśmy się o ósmej i po śniadaniu postanowiliśmy wyjechać na lotnisko, mimo że do odlotu samolotu zostało nam jeszcze kilka ładnych godzin. Do szybszego niż przewidywaliśmy opuszczenia motelu skłoniło nas gorąco. Wyglądało na to, że klimatyzacja w naszym pokoju całkiem już wyzionęła ducha, pokój został zbudowany zaś w taki sposób, że w upalny dzień w razie braku klimatyzacji człowiek czuł się w nim jak w hutniczym piecu.

Oddaliśmy samochód do wypożyczalni i po zdaniu bagaży przez następne parę godzin zajmowaliśmy się spacerami po lotnisku i czytaniem gazet oraz pewnej broszurki reklamującej przeprowadzkę do Tucson. Można było dowiedzieć się z niej wielu interesujących rzeczy o kosztach życia w USA i różnych przyziemnych sprawach ważnych dla każdego człowieka. Ze statystyk wynikało, że Tucson jest stosunkowo tanim do życia miastem. Mimo wszystko wolelibyśmy pewnie mieszkać w droższej Kalifornii. Arizona ma swój klimat i piękne parki narodowe, ale latem temperatury są zabójcze i to nawet dla nas, miłośników słońca i tropików.

Samolot okazał się stosunkowo nieduży i wysłużony, czego się spodziewałem. Po niespełna trzech godzinach wylądowaliśmy na lotnisku Minneapolis/St.John. W przeciwieństwie do dość prowincjonalnego lotniska w Tucson, to było gigantyczne. Bez trudu znaleźliśmy Burger Kinga, w którym zaspokoiliśmy pierwszy głód, po czym dopełniliśmy się azjatyckim jedzeniem w kolejnym lotniskowym barze. Po lunchu udaliśmy się przed bramkę, ale nie musieliśmy już długo czekać.

Samolot do Amsterdamu zawiódł nasze oczekiwania. Był to raczej stary Boeing, bez systemu indywidualnej rozrywki pokładowej. Różne rzeczy mówią o amerykańskich liniach lotniczych, wśród których Delta należy do tych lepszych, ale jeszcze dotąd nie zdarzyło nam się, by na tak długim dystansie lecieć bez tego rodzaju udogodnienia. Cóż, w przyszłości będziemy się wystrzegać amerykańskich przewoźników. Zawiedziony zwłaszcza był Andrzejek, który bardzo liczył na „komputerki”, a któremu obiecywałem wcześniej, że podczas lotu będzie sobie mógł pograć. Na szczęście najpierw zaserwowano nam dość głupawy film o tajemniczej wyspie, na którym byliśmy już wcześniej w Polsce w kinie, więc nawet to, że Andrzejek nie zna angielskiego, nie stanowiło problemu i chłopak wciągnął się w oglądanie, a potem zrobiło się już na tyle późno, że udało nam się przekonać go do spania.

W trakcie lotu dostaliśmy dwa posiłki: niedługo po starcie kolację, która była całkiem niezła, a przed lądowaniem śniadanie, które było dość skromne, ale zjadliwe. Andrzejek go zresztą nie zjadł, bo nie mogliśmy go dobudzić.

Sam też trochę spałem, a trochę czytałem książkę.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 Następna strona