Flagstaff - 14.07.2012

Rano w Internecie sprawdziłem prognozę i załamałem się. Pogoda nie tylko była fatalna, ale miała pozostać taką przez co najmniej kilka najbliższych dni. Tymczasem planowałem spędzić w Flagstaff aż cztery dni, eksplorując okolice, a zwłaszcza tak zwane Czerwone Skały w okolicach Sedony, Po pewnym czasie przejaśniło się, więc pojechaliśmy do Sedony, ale zanim dotarliśmy na miejsce znowu zaczął kropić intensywny deszcz. W Sedonie pogoda była chyba jeszcze gorsza niż we Flagstaff. Wysiedliśmy na początku jednego ze szlaków, zrobiliśmy bez przekonania zdjęcia i wróciliśmy do samochodu, bo wędrówka w takich warunkach nie miała żadnego sensu. Raz mżyło, innym razem mieliśmy prawdziwą ulewę. Odwiedziliśmy jeszcze tylko Kaplicę Świętego Krzyża dość romantycznie ulokowaną budowlę, nie wyróżniającą się poza położeniem niczym szczególnym.

Skały Sedony
Skały Sedony

Sedona sama w sobie także może być pewną swoistą atrakcją turystyczną jako centrum kultury New Age. Nazwa miasta z pewnością wyda się znajoma czytelnikom czasopism parapsychologicznych i widzom seriali poświęconych wizytom na Ziemi obcych. Przejeżdżających atakują zewsząd reklamy mediów i wróżek oraz oferty wykonania fotografii astralnej. Nas jednak takie bzdury nie interesowały, więc z dużym niedosytem wróciliśmy do Flagstaff.

Kaplica Świętego Krzyża w Sedonie
Kaplica Świętego Krzyża w Sedonie

By nie stracić zupełnie dnia, pojechaliśmy do Muzeum Północnej Arizony, które mieści się na przedmieściach miasta przy trasie wiodącej do południowej krawędzi Wielkiego Kanionu. Muzeum zawiera dość interesującą ekspozycję, a dodatkowo mieliśmy szczęście, bo właśnie odbywała się przeznaczona dla dzieci prezentacja zastosowań kukurydzy. Jedna pani robiła z kukurydzy laleczki, druga popkorn i niebieskie naleśniki z mąki uprawianej przez Indian Hopi niebieskiej odmiany kukurydzy, a pan pokazywał dzieciom indiańską zabawę, podczas której dzieci rzucały kaczanami kukurydzy z lotkami z ptasich piór w ruchomą tarczę zrobioną z liści kukurydzy. Znajomość angielskiego nie była w tym przypadku niezbędnie konieczna, więc Andrzejek nieźle się bawił. Dodatkowo muzeum ma dział dziecięcy z zabawkami, rysunkami i grami – wszystko to z dinozaurami jako przewodnim tematem. Bilety kosztowały 10 dolarów od osoby, za Andrzejka nie płaciliśmy. Małgosia uzupełniła w sklepiku przy muzeum swoją niemałą kolekcję książek kucharskich o kilka nowych pozycji.

Jako że się trochę rozpogodziło, kupiliśmy coś na obiad i pojechaliśmy na kemping. Z brudnymi rzeczami poszliśmy do pralni. W trakcie prania pogoda dramatycznie się zepsuła. Zaczęło potwornie padać, chwilami ulewa przypominała urwanie chmury. Po kilku godzinach oczekiwania doszliśmy do wniosku, że za obiad będą musiały nam wystarczyć owoce, jogurty i ciastka, bo tylko to z posiadanych przez nas rzeczy nadawało się do jedzenia, bez wcześniejszej obróbki termicznej. Na dodatek musieliśmy to wszystko zjeść siedząc w samochodzie.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 Następna strona