Rano w Internecie sprawdziłem prognozę i załamałem się. Pogoda nie tylko była fatalna, ale miała pozostać taką przez co najmniej kilka najbliższych dni. Tymczasem planowałem spędzić w Flagstaff aż cztery dni, eksplorując okolice, a zwłaszcza tak zwane Czerwone Skały w okolicach Sedony, Po pewnym czasie przejaśniło się, więc pojechaliśmy do Sedony, ale zanim dotarliśmy na miejsce znowu zaczął kropić intensywny deszcz. W Sedonie pogoda była chyba jeszcze gorsza niż we Flagstaff. Wysiedliśmy na początku jednego ze szlaków, zrobiliśmy bez przekonania zdjęcia i wróciliśmy do samochodu, bo wędrówka w takich warunkach nie miała żadnego sensu. Raz mżyło, innym razem mieliśmy prawdziwą ulewę. Odwiedziliśmy jeszcze tylko Kaplicę Świętego Krzyża dość romantycznie ulokowaną budowlę, nie wyróżniającą się poza położeniem niczym szczególnym.
![]() | |
|
Sedona sama w sobie także może być pewną swoistą atrakcją turystyczną jako centrum kultury New Age. Nazwa miasta z pewnością wyda się znajoma czytelnikom czasopism parapsychologicznych i widzom seriali poświęconych wizytom na Ziemi obcych. Przejeżdżających atakują zewsząd reklamy mediów i wróżek oraz oferty wykonania fotografii astralnej. Nas jednak takie bzdury nie interesowały, więc z dużym niedosytem wróciliśmy do Flagstaff.
![]() | |
|
By nie stracić zupełnie dnia, pojechaliśmy do Muzeum Północnej Arizony, które mieści się na przedmieściach miasta przy trasie wiodącej do południowej krawędzi Wielkiego Kanionu. Muzeum zawiera dość interesującą ekspozycję, a dodatkowo mieliśmy szczęście, bo właśnie odbywała się przeznaczona dla dzieci prezentacja zastosowań kukurydzy. Jedna pani robiła z kukurydzy laleczki, druga popkorn i niebieskie naleśniki z mąki uprawianej przez Indian Hopi niebieskiej odmiany kukurydzy, a pan pokazywał dzieciom indiańską zabawę, podczas której dzieci rzucały kaczanami kukurydzy z lotkami z ptasich piór w ruchomą tarczę zrobioną z liści kukurydzy. Znajomość angielskiego nie była w tym przypadku niezbędnie konieczna, więc Andrzejek nieźle się bawił. Dodatkowo muzeum ma dział dziecięcy z zabawkami, rysunkami i grami – wszystko to z dinozaurami jako przewodnim tematem. Bilety kosztowały 10 dolarów od osoby, za Andrzejka nie płaciliśmy. Małgosia uzupełniła w sklepiku przy muzeum swoją niemałą kolekcję książek kucharskich o kilka nowych pozycji.
Jako że się trochę rozpogodziło, kupiliśmy coś na obiad i pojechaliśmy na kemping. Z brudnymi rzeczami poszliśmy do pralni. W trakcie prania pogoda dramatycznie się zepsuła. Zaczęło potwornie padać, chwilami ulewa przypominała urwanie chmury. Po kilku godzinach oczekiwania doszliśmy do wniosku, że za obiad będą musiały nam wystarczyć owoce, jogurty i ciastka, bo tylko to z posiadanych przez nas rzeczy nadawało się do jedzenia, bez wcześniejszej obróbki termicznej. Na dodatek musieliśmy to wszystko zjeść siedząc w samochodzie.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 Następna strona