Wstaliśmy rano, zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy namiot i ruszyliśmy w drogę.
Jechaliśmy cały czas na południe i po prawie dwóch godzinach dojechaliśmy do Goosenecks State Park. Park znajduje się kilka kilometrów od głównej drogi łączącej Moab z Arizoną i jest to właściwie tylko punkt widokowy, na który wstęp jest bezpłatny. Widok na kanion wijącej się rzeki San Juan jest niesamowity i człowiek żałuje, że nie da się go oddać na zdjęciu, a także że ze skąpstwa nie kupił sobie obiektywu typu „rybie oko”.
![]() | |
|
Następnym przystankiem był indiański park Monument Valley. Nie jest to ani park stanowy, ani federalny, ale obszar znajdujący się we władzy Indian Navajo. Za wjazd płaci się 5 dolarów od osoby dorosłej, co jest pewną osobliwością, bo zazwyczaj w amerykańskich parkach opłata jest pobierana za samochód, a nie za osobę. Już wewnątrz parku można przejechać się drogą gruntową wijącą się między charakterystycznymi ściętymi u góry kopcami, które znamy wszyscy z masowo kręconych w tych stronach westernów. My darowaliśmy sobie tę przyjemność, bo – prawdę mówiąc – górki te widać całkiem dobrze i z parkingu znajdującego się obok biura parku. W samym budynku biura jest muzeum dokumentujące historię i osiągnięcia Indian Navajo, w tym ich wkład w wojnę na Pacyfiku toczoną przez Stany Zjednoczone podczas II Wojny Światowej. Amerykanie doszli do wniosku, że zamiast stosować złożone szyfry lepiej zatrudnić jako łącznościowców Indian Navajo, których język będzie dla Japończyków kompletnie niezrozumiały. Plan ten udał się doskonale.
![]() | |
|
Rezerwat Indian Navajo jest zarządzany przez samych Indian. Nam rzuciło się w oczy przede wszystkim to, że osady indiańskie, które widzieliśmy z drogi, wyglądały ubożej niż nawet najbardziej zabite dechami wioski znajdujące się poza rezerwatem. Poza tym pobocza dróg były zaśmiecone, czego nie widzieliśmy nigdzie wcześniej.
![]() | |
|
Z Indianami nie mieliśmy wiele do czynienia, poza jednym starszym mężczyzną, przewodnikiem, który podszedł do nas w przerwie między oprowadzaniem kolejnych grup w Monument Valley i z którym odbyliśmy bardzo sympatyczną konwersację.
Po kolejnych dwóch godzinach dojechaliśmy do Page, po drodze mijając jedną burzę. Było dopiero wczesne popołudnie, a dodatkową godzinę zyskaliśmy zmieniając strefę czasową, gdyż opuściliśmy już stan Utah. Arizona stosuje ten sam czas co Kalifornia i Nevada, zaś w Utah czas jest przesunięty godzinę do przodu.
![]() | |
|
Droga i tak wiodła obok Dolnego Kanionu Antylopy, jednego z celów naszej wyprawy do Page, więc postanowiliśmy od razu zrealizować ten punkt wycieczki. Kanion zwiedza się w grupie z przewodnikiem. Wycieczkę taką można kupić w biurze podróży w mieście Page, ale wtedy dochodzą dodatkowe koszty transportu, więc nie ma w tym wiele sensu. Kilkaset metrów przed wjazdem do zarządzanego przez Indian parku, na terenie którego mieści się kanion, wypatrzyliśmy wyraźnie oznaczony parking z wiatą, pod którą Indianie sprzedają swoje wyroby rzemieślnicze. Tam kupiliśmy za 31 dolarów od osoby (dzieci za darmo) wycieczkę. Cena ta obejmuje także opłatę za wjazd na teren kanionu. Do tego parku nie można wjechać samodzielnie. Nie ma tam żadnych dróg, a drogę do kanionu pokonuje się terenowym samochodem przejeżdżając przez dno okresowej rzeki. Musieliśmy odczekać 45 minut na parkingu, po czym ze szwajcarską rodziną i indiańskim przewodnikiem pojechaliśmy do kanionu.
![]() | |
|
Kanion warto oczywiście zwiedzić, chociaż znaczną część znanych z fotografii efektów uzyskuje się tak naprawdę poprzez zastosowanie odpowiednich ustawień aparatu fotograficznego. Nam trafił się przewodnik doskonale zaznajomiony ze sztuczkami fotograficznymi. Wskazywał on miejsca z których warto zrobić zdjęcia, tak, żeby efekt był zadowalający, i służył pomocą techniczną odnośnie ustawień aparatu. Bez jego pomocy pewnie nie udałoby się nam zrobić tylu ładnych i efektownych zdjęć. Przy tym człowiek ładnie grał na flecie, co dodatkowo wprowadziło miły nastrój podczas zwiedzania.
Dość wcześnie wylądowaliśmy w motelu Page Boy w Page, więc mogłem z Andrzejkiem pójść jeszcze na hotelowy basen. Był to najdroższy (ponad 100 dolarów) nasz nocleg podczas podróży po Stanach, ale motel był rzeczywiście całkiem komfortowy. Prawdę mówiąc, nie miałem dużego wyboru, jeśli chodzi o nocleg. W Page liczba hoteli i moteli jest bardzo ograniczona, więc w sezonie ceny wzrastają, a najtańsze miejsca schodzą jak bułeczki.
Wieczorem poszliśmy do restauracji Fiesta Mexicana, mieszczącej się w miejscowym kompleksie handlowym. Restauracja była całkiem niezła i za 40 dolarów zjedliśmy spore porcje meksykańskich specjałów.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 Następna strona