Koh Lanta - 13.01.2007

Następnego dnia wstaliśmy późno i po śniadaniu poszliśmy plażować. Najpierw było pływanie w basenie, potem w morzu, a jeszcze później wróciliśmy nad basen.

Wybraliśmy się również na wycieczkę do miasteczka. Pojechaliśmy tuk-tukiem, który wzięliśmy z odkrytego podczas wczorajszej przechadzki postoju. Przyjemność ta kosztowała nas 50 bahtów. Podczas podróży drobna mżawka, która towarzyszyła nam, gdy wsiadaliśmy do tuk-tuka, zamieniła się w rzęsistą ulewę. Wykorzystaliśmy ją, by zjeść sobie niespiesznie obiad (80 bahtów). Podczas posiłku ulewa zamieniła się znowu w niewielką mżawkę, więc mogliśmy kontynuować spacer po miasteczku. Po raz kolejny mogliśmy przekonać się, że z zaopatrzeniem w artykuły dla dzieci nie ma w Tajlandii żadnego problemu. Nawet w małym miasteczku na Koh Lanta były sklepy zaopatrzone w tego rodzaju artykuły.

W miasteczku prócz kilku przekąsek na wieczór kupiliśmy jeszcze plastikowe zabawki na plażę i bilety na prom na wyspę Koh Ngai (zwaną też niekiedy Koh Hai) na pojutrze. Bilety kosztowały nas 900 bahtów, a prom miał odpłynąć o 9 rano. Kupiliśmy je obok przystani, ale można je też było dostać równie dobrze w każdym biurze podróży, a tych w miasteczku jest pełno. U agentów można kupić bilety na promy i autobusy do najróżniejszych miejsc w pobliżu, a nawet do Bangkoku. Dostępne są również bilety lotnicze i najróżniejszego typu wycieczki. Pod tym względem Tajowie są wyjątkowo przedsiębiorczy i potrafią zarabiać na turystyce.

Potem wróciliśmy do naszego ośrodka tuk-tukiem i do wieczora bawiliśmy się na plaży. Małgosia wybrała się jak zwykle do swojej szkoły gotowania, a ja z Prosiaczkiem siedziałem nad basenem. Gdy wróciła, spaliśmy.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 Następna strona