Następnego dnia poszliśmy na śniadanie do naszego hotelu. Śniadanie było skromne, ale można się było nim od biedy najeść. Potem poszliśmy na wycieczkę w przeciwną stronę niż wczoraj, tj. na północ. Minęliśmy znowu jeden ośrodek, zaś na końcu plaży zobaczyliśmy nowy, chyba właśnie otwierany. Turystów tam jeszcze nie było, ale pewnie, gdy piszę te słowa, już tam siedzą. Taki jest los wszystkich ładnych nieuczęszczanych miejsc, że wcześniej czy później stają się uczęszczane. Dużo czasu pewnie jeszcze minie, nim plaże Koh Ngai zaczną przypominać plażę Kleopatry w Alanii czy plażę miejską w Sousse, ale jest to proces nieuchronny, więc lepiej się pośpieszyć.
Przy okazji zauważyliśmy, że przy plaży, jakieś kilkadziesiąt metrów od naszego domku, znajduje się restauracja. Była to, jak się zdaje, jedyna niezależna restauracja na wyspie, tj. nie należąca do żadnego ośrodka. Wracając z wycieczki, wpadliśmy tam na piwo. Niegrzeczny Prosiaczek rozbił szklankę, ale została nam ona darowana.
Od tej pory stołowaliśmy się tylko tam – jedzenie nie było, co prawda specjalnie tańsze niż w naszym ośrodku, ale za to wyraźnie smaczniejsze.
Poza tym dzień spędziliśmy dość leniwie, siedząc na plaży i budując zamki z piasku.
![]() | |
|
Trochę też pospacerowaliśmy sobie po ośrodku. Odkryliśmy między innymi biblioteczkę zaopatrzoną w różnojęzyczne książki. Jedną z nich była niemiecka książka o misiu, którą Prosiaczek bardzo polubił. Niestety zostawiliśmy ją przy odjeździe na wyspie, żeby inne dziecko mogło mieć z niej pożytek.
W nocy Prosiaczek obudził się i zaczął strasznie płakać. Trzeba było zapalić światło i go przytulić. Okazało się, że przestraszył się głośnego szumy morza. W naszej znajdującej się tuż przy plaży chatce odgłos łamiących się fal był bardzo głośny. Musieliśmy wytłumaczyć mu, że nic się nie dzieje, że to tylko morze szumi, ale w końcu dał się uspokoić i poszedł spać.
![]() | |
|
![]() | |
|
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 Następna strona