Czerwone piaski Kalahari, 5.02.2011 - 20.02.2011

Wspomnienia z podróży po RPA spisane przez Pawła Ziębę

Nadszedł czas na planowanie nowej podróży. Już jakiś czas temu zauważyłem, że z Berlina można niedrogo dolecieć do Johannesburga liniami Air France i KLM (właściwie jest to ta sama linia). Po naszej indyjskiej eskapadzie poprzez wielkie, zaśmiecone i śmierdzące spalinami miasta miałem ochotę na kontakt z przyrodą, więc afrykański kierunek bardzo mi odpowiadał. Co prawda, byliśmy już raz w RPA na wakacjach z Andrzejkiem, ale z Johannesburga można w ciągu kilku godzin dojechać do granicy z Botswaną, a w nieco tylko dłuższym czasie można dotrzeć do przejść granicznych z Zimbabwe i Mozambikiem. Z tych trzech krajów najbardziej pociągała mnie Botswana ze względu na piękne podobno parki narodowe i duże bezpieczeństwo. Co prawda Botswana leży w strefie zagrożenia malarią, które zwiększa się podczas pory deszczowej, ale ryzyko można istotnie zmniejszyć, stosując odpowiednią profilaktykę antymalaryczną. Spośród dostępnych na rynku leków najmniej toksyczny jest malarone. Braliśmy wcześniej malorone podczas dwóch naszych podróży i nie zaobserwowaliśmy żadnych efektów ubocznych.

Mozambik jakoś mało mnie pociągał. Zimbabwe nie jest zaś obecnie szczególnie bezpiecznym miejscem do podróżowania, zresztą mało która wypożyczalnia samochodów pozwala w ogóle wjechać samochodem wypożyczonym w RPA do tego kraju.

Na granicy Zimbabwe i Zambii leżą piękne Wodospady Wiktorii, które zaplanowałem obejrzeć podczas jednodniowej wycieczki z nadgranicznej miejscowości Kasane położonej na dalekiej północy Botswany. Przy pomocy Internetu i przewodników zaplanowałem trasę. Nocować mieliśmy, podobnie jak w przypadku naszej poprzedniej wyprawy do RPA, głównie w namiocie. Przekonaliśmy się wcześniej, że w Afryce Południowej kempingi są naprawdę rewelacyjne, a nocleg na polu namiotowym pozwala zaoszczędzić sporo pieniędzy w tym generalnie dość drogim rejonie świata. Namiot i sprzęt kempingowy mieliśmy z naszej poprzedniej wyprawy, więc nic nie musieliśmy kupować.

Mój stary palmtop rozpadł się, ale kupiłem nowy, więc wystarczyło zainstalować na nim odpowiednią mapę. Przekonaliśmy się, że bardzo ułatwia to podróżowanie po południowej Afryce. Pozwala zaplanować drogę, znaleźć najbliższą stację benzynową, a nawet nocleg. GPS ułatwia także bardzo orientację w pobliżu Johannesburga, gdzie układ dróg jest wybitnie skomplikowany ze względu na mnogość krzyżujących się dróg szybkiego ruchu,.

Miałem tylko dwa tygodnie urlopu, ale doszedłem do wniosku, że to powinno wystarczyć na taki szybki wypad na łono przyrody. Bilety z Berlina do Johannesburga liniami Air France z przesiadką z Paryżu kosztowały 1487 euro za nasze trzy osoby, więc mniej więcej 6000 złotych. Do znalezienia najtańszego źródła tych biletów wykorzystałem sprawdzoną wyszukiwarkę http://www.momondo.com, która wskazała mi niemieckojęzyczną stronę http://www.ebookers.de. Nie znam niemieckiego, ale przy pomocy śladowej wiedzy o gramatyce niemieckiej i usług Google udało mi się przejść procedurę zakupu biletów.

Korzystając z jednej z internetowych wyszukiwarek, znalazłem firmę CarDelMar, w której zarezerwowałem samochód klasy CFMR (czyli mały samochód z napędem na cztery koła). CarDelMar nie jest właściwie wypożyczalnią, ale tak zwanym konsolidatorem. Firma ta kupuje hurtowo od wypożyczalni rezerwacje na samochody, a następnie odsprzedaje je klientom – najczęściej taniej niż sama wypożyczalnia. W przypadku RPA partnerem CarDelMar była znana sieć wypożyczalni Europcar. Po dokonaniu rezerwacji i zapłaceniu z góry za wypożyczenie samochodu (382 funty brytyjskie za okres od 6 do 19 lutego 2011) kartą kredytową, wydrukowałem voucher, z którym miałem zgłosić się do biura Europcar na lotnisku w Johannesburgu. Mailem poinformowałem firmę CarDelMar, że proszę także o rezerwację fotelika dla dziecka i przekazanie Europcar, że będę chciał zabrać samochód do Botswany. Europcar w takim przypadku pobiera dodatkową opłatę 550 randów za zgodę na wywóz samochodu za granicę. Płatności te uiszcza się w Europcar po przylocie do RPA. W moim przypadku opłata została ściągnięta z rachunku karty już po naszym powrocie do domu.

Teoretycznie za fotelik też się płaci, ale ostatecznie firma „darowała” mi tę opłatę. Musiałem natomiast zapłacić 220 randów za zgodę na prowadzenie samochodu przez dwóch kierowców (standardowa cena obejmuje możliwość kierowania samochodem tylko przez jedną osobę).

Bilety kolejowe z Poznania do Berlina i z powrotem kupiłem w promocji dwa miesiące przed wyjazdem za 19 euro od osoby (czyli za naszą trójkę zapłaciłem w sumie trochę ponad 400 złotych w dwie strony).

Zarezerwowałem mailowo w firmie Xomae nocleg w parku narodowym Nxai Pan na polu namiotowym. W przypadku chęci przenocowania w jednym z botswańskich parków narodowych wcześniejsza rezerwacja jest niezbędna. Tu miałem pewien problem. Pomimo bowiem dokonania przez Internet rezerwacji i zapłaceniu za nią kartą kredytową poprzez link na stronie internetowej Xomae, firma ta nie chciała przysłać mi vouchera, twierdząc, że moja płatność nie została zaksięgowana. Prawdę mówiąc, moja karta także nie została obciążona. Przez kilka dni miałem tylko blokadę na rachunku. Nie bardzo wiedziałem, co z tym zrobić, ale doradca z mojego banku odradził mi ponowne płacenie, bo powiedział, że bank zagraniczny może nawet po trzech miesiącach obciążyć rachunek mojej karty. W końcu po kilku mailach do firmy Xomae i do jej banku zostałem poinformowany, że ich rachunek został uznany przez bank. Co prawda, moja karta nie została obciążona (i nadal nie jest w momencie, gdy piszę tą relację), ale uznałem, że w tej sytuacji nie ma to znaczenia, skoro zadowolona firma Xomae przesłała mi voucher.

Wydawało mi się, że jesteśmy dobrze przygotowani – z jednym wyjątkiem. Mimo że w holenderskiej aptece, z której usług korzystaliśmy wcześniej (http://www.rucksackapotheke.de) , złożyliśmy zamówienie z trzytygodniowym wyprzedzeniem, do naszego wyjazdu z Polski nie dotarł do nas Malarone Junior. Nawaliła wybitnie ślamazarnie działająca poczta. Wcześniej cała operacja przekazania im w liście polskiej recepty i otrzymania wysłanych przez nich na jej podstawie leków trwała najwyżej półtora tygodnia. Dla mnie i dla Małgosi mieliśmy wystarczającą ilość malaronu, mieliśmy też trochę dziecięcego malaronu (tabletki dla dorosłych i dla dzieci różnią się ilością substancji czynnej) dla Andrzejka, ale było go zbyt mało, by wystarczyło, jeśli mieliśmy zrealizować zaplanowaną trasę. Malarone trzeba zacząć zażywać pierwszego dnia przed wjazdem na tereny malaryczne, a po ich opuszczeniu – jeszcze przez tydzień. Wzięliśmy więc ze sobą receptę na Malarone Junior, licząc, że uda nam się gdzieś kupić ten lek po drodze.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 Następna strona