Następny dzień zaczęliśmy od śniadania, po którym złożyliśmy wizytę w warsztacie, gdzie szybko wymieniono nam oponę. Potem złożyłem wizytę w znanym nam już centrum łączności, gdzie skorzystałem z Internetu. Podejrzenia, które miałem od pewnego czasu, okazały się uzasadnione – z jakiegoś dziwnego powodu nie tylko program do nawigacji wykasował się z mojego palmtopa, ale dodatkowo zdezaktywowała się mapa. Ponieważ obie te rzeczy zdarzyły się jednocześnie, trudno było mi dojść do tego, co właściwie się stało. Teraz pozostało mi ściągnąć z netu i aktywować mapę – i w ten sposób moja nawigacja znowu zaczęła działać. Przy pomocy kawałka zapałki zablokowałem feralną klapkę, ale i tak na wszelki wypadek zrobiłem to, co powinienem był zrobić jeszcze przed wyjazdem z Polski, oszczędzając sobie niepotrzebnych problemów i straty czasu, tj. zrobiłem kopię bezpieczeństwa.
Wszystkie te czynności wykonywałem, posiłkując się naszym netbookiem, samochód zaś kierowany przez Małgosię mknął zaś na wschód, z powrotem w kierunku Johannesburga.
Wyczytałem w przewodniku, że niedaleko od Olifantshoek znajduje się rezerwat z malowniczymi wydmami. W miejscu jednak wskazanym przez nawigację niczego nie było. Przejechaliśmy drogą, przy której miał się znajdować wjazd do rezerwatu, jeszcze jakieś 30 czy 40 kilometrów i w końcu poddaliśmy się. W końcu miał być to tylko przerywnik w podróży, a nie właściwy cel.
W Kuruman zrobiliśmy sobie krótką przerwę na fastfooda w restauracji sieci Whimpy, po czym ruszyliśmy dalej. Za Kurumanem mocno się rozpadało. Z nieba uderzyła w nas ulewa. Koło Vryburga niebo trochę się rozpogodziło, więc zrobiliśmy sobie przerwę na zakupy spożywcze, postanawiając, że spróbujemy znaleźć nocleg gdzieś w pobliżu. Deszcz jednak czuło się w powietrzu.
Kierowani przez GPSa, trafiliśmy na kemping Boereplass Holiday Resort, znajdujący się kilkanaście kilometrów za miastem przy drodze do Mafikeng. Ze względu na zbliżający się deszcz zapytałem w recepcji, czy są jakieś wolne domki. Usłyszałem, że na terenie ośrodka trwa właśnie impreza integracyjna, więc domki są zajęte. Po chwili zastanowienia panowie z recepcji doszli jednak do wniosku, że mają wolną przyczepę kempingową. Jeden z panów zawiózł mnie do niej meleksem. Przyczepa nie miała kół i była częściowo obudowana cegłami, wnętrze było całkiem obszerne i wygodne. Za wynajęcie przyczepy zapłaciliśmy 200 randów.
![]() | |
|
Wieczorem pod daszkiem przyczepy zrobiliśmy sobie grilla. Deszcz znowu jakoś przeszedł bokiem.
W imprezie integracyjnej brał udział tłum Murzynów płci obojga. Wieczorem słyszeliśmy ich śpiewy i bicia w bębny. Trochę obawiałem się, że będą hałasowali w nocy, ale wbrew obawom impreza skończyła się wcześnie i mogliśmy spokojnie spać.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 Następna strona