Obudziliśmy się dość wcześnie i po krótkim śniadaniu i spakowaniu namiotu szybko ruszyliśmy w dalszą podróż. Dziś miał się rozpocząć najważniejszy fragment naszej wyprawy do RPA.
Przy granicy z Mozambikiem dawno temu państwo utworzyło ogromny rezerwat przyrody dorównujący rozmiarami mniej więcej polskiemu województwu, który nazwano Parkiem Narodowym Paula Krugera (Paul Kruger był jednym z burskich przywódców żyjących pod koniec XIX wieku). Rezerwat nie jest praktycznie zamieszkiwany przez ludzi. Jest w nim tylko kilkanaście położonych w sporej odległości od siebie obozowisk, w których można przenocować, a także kilka miejsc, w których można wyjść z samochodu, żeby coś zjeść czy pójść do toalety. Po przekroczeniu granic parku wychodzenie z samochodu poza tymi miejscami jest zabronione. Wyjątki od tej zasady to miejsca, które są specjalnie oznaczone na mapie. Poznamy je po tym, że stoją na ich terenie tablice informujące o możliwości opuszczenia samochodu – oczywiście na wyłączną odpowiedzialność ludzi, którzy to robią.
Najpierw pojechaliśmy do Phalaborwy, dość sporego miasteczka znajdującego się przy granicy parku. Tam zrobiliśmy zakupy w supermarkecie i pojechaliśmy do bramy wjazdowej. Do parku można wjechać albo na jednodniową wycieczkę, nocując w którymś z ośrodków przy jego granicy, albo można spędzić noc w jednym z obozów znajdujących się na terenie parku. W tym drugim przypadku należy nocleg zarezerwować z dużym wyprzedzeniem, płacąc z góry.
My zdecydowaliśmy się skorzystać z drugiego wariantu. Dlatego też przy bramie wjazdowej musieliśmy pokazać tylko wydruk potwierdzenia rezerwacji. Pani z obsługi sprawdziła w komputerze, czy wszystko się zgadza i wydała potwierdzenie wjazdu do parku, mówiąc, że opłatę za pobyt będziemy musieli uiścić w obozie. Opłata ta jest, nawiasem mówiąc, dość wysoka. Za kilkadziesiąt randów kupiłem również mapę parku.
Park Krugera jest poprzecinany siecią dróg. Niektóre są asfaltowe, jednak nawet te gruntowe są dobrze utrzymane i można poruszać się po nich zwykłym samochodem. Na skrzyżowaniach dróg są drogowskazy informujące o odległości do następnego punktu odniesienia. Można zatem całkiem wygodnie poruszać się, jeśli dysponuje się przyzwoitą mapę. Niektóre drogi są zamknięte i mogą poruszać się po nich tylko wyznaczone służby. Trzeba też pamiętać o ograniczeniach prędkości. Do parku przyjeżdża się po to, by oglądać zwierzęta, które trudno jest wypatrzeć, jeśli jedzie się szybko. Miłośników szybkiej jazdy czekają dość częste kontrole radarowe. Oczywiście zjeżdżanie z oznaczonych dróg jest całkowicie zabronione.
Zwierząt w parku jest pełno. Zaraz za bramą spotykamy stado antylop, a trochę dalej żyrafy. Potem pojechaliśmy do zaznaczonego na mapie wodopoju. Kręciło się przy nim mnóstwo antylop, bawoły i słoń. Kawałek dalej napotkaliśmy stado słoni, które przeszło tuż obok naszego samochodu. Tego dnia widzieliśmy też zebry oraz hipopotamy, te ostatnie z dość dużej odległości
| |
|
| |
|
| |
|
| |
|
Po południu dojechaliśmy do obozu Letaba. Tamże pan recepcjonista pobrał ode mnie opłatę za pobyt w parku (400 randów – tyle płaciliśmy na każdym obozowisku) przy pomocy tak zwanego „żelazka”, czyli ręcznego urządzenia do robienia odbitek z kard kredytowych. Wytłumaczył, że mają awarię i nie mogą przyjmować płatności kartą przy wykorzystaniu terminali elektronicznych.
Pole namiotowe nie było najlepsze. Położone było w lasku, co miało swoje zalety, ale powierzchnia nie była porośnięta trawą. Musieliśmy rozbić namiot na ziemi, która okazała się do tego bardzo twarda. Miejsce znaleźliśmy pod płotem, bacząc, by nie było zbyt oddalone od łazienki, później zaś wyszukaliśmy ławkę, którą przytaszczyliśmy na nasze stanowisko i w ten sposób mieliśmy już gdzie siedzieć.
Potem poszliśmy na miejscowy basen, a gdy już spłukaliśmy z siebie trudy dnia, a Andrzejek wyhasał się w wodzie, zrobiliśmy zakupy w sklepie. Sklepy na terenie obozowisk są bardzo dobrze zaopatrzone i bez problemy można w nich kupić oprócz pamiątek także artykuły spożywcze, podpałkę i węgiel na braai.
Dzisiaj właśnie mieliśmy ochotę na braai. Zapachy pieczonego mięsa z rozpalonych w obozie grillów zwabiły hieny, które chodziły wzdłuż ogrodzenia. Nasz namiot stał tuż obok płotu, więc bez problemu mogliśmy je obserwować. Obozowiska są odgrodzone drucianym płotem od pozostałej części parku, więc czuliśmy się dość bezpiecznie.
Jako dodatek do grillowanego mięsa chcieliśmy wykorzystać kukurydzę. Na terenie obozu jest kuchnia z kuchenkami elektrycznymi, ale działają one jakoś kiepsko. Nie udało nam się doprowadzić wody do wrzenia, więc kukurydza gotowała się chyba godzinę w gorącej, lecz nie wrzącej wodzie.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 Następna strona