Rano trochę bałaganu na kempingu zrobiło stado pawianów. Zwierzęta dobierały się do śmietników, próbując wyciągać z nich jakieś resztki. Nie wiem, czy to one czy też jakieś inne zwierzęta wywlekły spod tropiku kilka naszych gratów. Żadna spośród tych zdobyczy nie nadawała się do jedzenia, więc zostały porzucone na trawie. Pośród zdobyczy tego nocnego złodziejaszka znajdowała się również podpałka do grilla. Coś zerwało z niej aluminiową folię, w którą była owinięta i nadgryzło. Miałem potem wyrzuty sumienia, że z powodu niezabezpieczenia przeze mnie bagaży jakieś zwierzę mógł rozboleć brzuch.
Umyliśmy się i zjedliśmy na śniadanie kanapki. Potem poszliśmy do miejsca, które na mapie było oznaczone jako West Pools Rapids. Znajduje się ono niedaleko od kempingu w porośniętej trawą dolince. Jest to górski strumień, w sumie nic nadzwyczajnego. Po drodze na ścieżce znaleźliśmy mnóstwo piórek jakiegoś ptaszka, który sądząc po ich kolorze oraz wielkości musiał przypominać polską przepiórkę. Samych ptaszków nie zobaczyliśmy (spotkaliśmy się później w Parku Krugera), ale Andrzejek miał sporo zabawy zbierając piórka.
Nad strumykiem zadzwoniła moja komórka. Okazało się, że pani z Tesco chciała wiedzieć, czy transakcje, które poprzedniego dnia wykonałem w związku z wypożyczeniem samochodu, były faktycznie przeze mnie autoryzowane. Oczywiście potwierdziłem. W sumie to miło, że ktoś dba o to, bym nie stał się ofiarą jakiegoś oszusta.
Przeszliśmy przez strumyk i przeszliśmy kawałek trasą dla rowerów, ale jako że nie była oznaczona na mapie, zawróciliśmy. Poszliśmy szlakiem, który również był zaznaczony na mapie, do miejsca nazywającego się West Pools. Idzie się do tego miejsca chyba z godzinę, przechodząc przez wyżynne równiny porośnięte spaloną trawą i karłowatymi drzewami. Po drodze spotkaliśmy stado pawianów, które przestraszyły się nas i uciekły.
West Pools to zbiorniki wodne, przez które przepływa górski strumień. Jest to ten sam ciek wodny, który w dole tworzy West Pools Rapids. Nad basenami jest taras, na którym można się wygodnie rozłożyć i opalać. Same zbiorniki są takie sobie – są zarośnięte glonami, a w największym zbiorniku z dna wydobywają się pęcherzyki gazu – oznaka trwającej fermentacji gnilnej. Bardziej zachęcający jako źródło ochłody jest sam strumyk, który przepływa pomiędzy basenami. W każdym razie spędziliśmy w tym miejscu kilka godzin w ciszy i spokoju, zajmując się czytaniem gazet, z wyjątkiem Prosiaczka, który bardziej niż czytanie na razie pochłaniają inne rzeczy, na przykład puszczanie stateczków zrobionych z listków na wodę.
| |
|
Po powrocie na kemping poszliśmy jeszcze na chwilę na kempingowy basen, a później zajęliśmy się braaiem. Podjęta przy tej okazji próba zagotowania wody na grillu zakończyła się całkowitym fiaskiem. Grill po prostu nie nadaje się do takich rzeczy. Kolacja w efekcie nie była specjalnie smaczna i składała się z niedogotowanej kukurydzy i brokułów oraz spalonych ziemniaków. Najsmaczniejsze okazały się te, które na końcu wrzuciliśmy między żarzące się węgliki. Te, które układaliśmy na grillu były twarde i niedobre.
Na kempingu zostaliśmy całkiem sami, gdyż nasi sąsiedzi w międzyczasie wyjechali. Tak więc wieczór zakończyliśmy całkowicie zjednoczeni z naturą na kempingowym odludziu.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 Następna strona