Abu Dabi-Liverpool 8.11.2009

Drugą część lotu – z Abu Dabi do Manchesteru – Andrzejek na szczęście przespał.

Na lotnisku w Manchesterze szybko zapakowaliśmy bagaże na wózek i poszliśmy do autobusu. Znowu jechaliśmy linią X2, tym razem jednak w drugą stronę – do Liverpoolu. Ostatni przystanek tej linii znajduje się obok dworca kolejowego Lime Street. Była to szczęśliwa okoliczność, gdyż na dworcu jest przechowalnia (dość droga, niestety, 7 funtów za sztukę bagażu na 24 godziny). Oddaliśmy nasze rzeczy do przechowalni i poszliśmy zwiedzać miasto.

Nasze kroki skierowaliśmy w pierwszym rzędzie do portu. Rozkwit Liverpoolu był związany z handlem morskim. Miasto nie jest stare i jego historia liczy raptem kilkaset lat. W tym czasie port w Liverpoolu stopniowo rozwijał się, a wraz z tym rozwojem następował rozkwit miasta. Wszystko się zmienia i dziś znaczenie Liverpoolu jako portu morskiego jest mniejsze niż kiedyś. Tym niemniej doki portowe tego miasta są jedną z ważniejszych atrakcji turystycznych.

Najładniejszy z nich to dok Alberta. Gdy przyszliśmy nad doki, nie było jeszcze dziesiątej. Ludzi było niewielu, lecz większość stanowili turyści, sądząc po aparatach fotograficznych, którymi robili zdjęcia budynkom. Muzea były zamknięte. Jest ich tam kilka.

Dok Alberta w Liverpoolu
Dok Alberta w Liverpoolu

Poszliśmy więc nad wodę. Liverpool podzielony jest na dwie części szerokim kanałem. Do jego brzegów przycumowane są statki. Pooglądaliśmy sobie morskie widoczki, a gdy nadeszła 10, poszliśmy do muzeum. Najpierw przeszliśmy obok Muzeum Beatlesów. Darowaliśmy je sobie. Kiedyś byłem miłośnikiem Beatlesów, więc dla mnie zwiedzanie tego muzeum byłoby atrakcją, lecz miałem wątpliwości, czy dla Małgosi i Andrzejka byłoby to równie ciekawe.

Małgosia i Andrzejek przy doku Alberta w Liverpoolu
Małgosia i Andrzejek przy doku Alberta w Liverpoolu

Odwiedziliśmy natomiast Muzeum Morskie (wstęp bezpłatny). W muzeum znajduje się sporo eksponatów przedstawiających morską historię miasta. W czasie naszego pobytu pokazywana była specjalna wystawa dotycząca wielkich katastrof morskich, w których uczestniczyły statki pasażerskie. Dowiedzieliśmy się dzięki niej wielu szczegółów dotyczących tych strasznych zdarzeń.

Sporo miejsca poświęcono też walkom morskim podczas II Wojny Światowej. Andrzejek z zainteresowaniem oglądał eksponaty. Szczególnie jednak zainteresował się kącikiem dla dzieci. Były tam kredki, papier, a także kolekcja książeczek.

Na trzecim piętrze jest muzeum niewolnictwa. Być może było ono dość przejmujące, jednak Andrzejkowi podobało się mniej niż muzeum morskie. Dlatego nie spędziliśmy w nim wiele czasu. Wczesnym popołudniem poszliśmy coś zjeść. W restauracji azjatyckiej zjedliśmy dana kuchni tajskiej, natomiast dla Andrzejka zamówiliśmy z dziecięcego menu pizzę.

Po obiedzie poszliśmy obejrzeć sklep Waterstone's, który widzieliśmy w drodze do doków.

W sklepie internetowym Waterstone's często robiliśmy wcześniej zakupy. Ale nigdy do tej pory nie byliśmy w żadnej z księgarń należących do tej sieci.

Księgarnia jest faktycznie świetnie zaopatrzona. Małgosia od razu ugrzęzła w dziale kulinarnym, a Prosiaczek zaczął narzekać, że chce mu się pić. Poszedłem zatem z nim poszukać jakiegoś sklepu. Chciałem przy okazji znaleźć sklep Tesco, który widziałem na mapie miasta.

Sklepu nie udało mi się początkowo znaleźć, natomiast udało się trafić na dzielnicę chińską. Gdy wróciliśmy do księgarni, Małgosia była dopiero w połowie przeglądania, więc poszedłem do działu dziecięcego. Jest tam duża plansza do gry, ale doszedłem do wniosku, że ze względu na barierę językową trudno byłoby Andrzejkowi grać z małymi Anglikami. Tak więc skończyło się na czytaniu książeczek. Z księgarni wyszliśmy obładowaniu książkami kucharskimi i poszliśmy do Tesco zrobić drobne zakupy. Jutro mieliśmy dość wcześnie wyjść z hotelu, zresztą w Internecie znalazłem dość kiepskie opinie na temat śniadań w hotelu Travelodge, w którym mieliśmy spędzić noc. Dlatego też zdecydowaliśmy się kupić po prostu podstawowe artykuły spożywcze w Tesco i zrobić sobie samodzielnie śniadanie.

Najpierw poszliśmy zobaczyć, jak wygląda sprawa z autobusami. Nasz samolot odlatywał o 9:20. Oznaczało to, biorąc pod uwagę mniej więcej 40 minutowy czas dojazdu na lotnisko i wymagania linii Ryanair dotyczące zgłaszania się do odprawy z odpowiednim wyprzedzeniem, że powinniśmy mniej więcej o godzinie 7 wyjechać. W pobliżu hotelu znajdował się dworzec autobusów miejskich na placu Queen Square, ale pierwszy autobus na lotnisko odjeżdżał stamtąd o godzinie 7:20. Natomiast pierwszy autobus X2 z Lime Street miał odjechać o 7:00. Nie uśmiechało nam się taszczyć bagaże taki kawał, ale wyglądało na to, że nie ma innego wyjścia, zwłaszcza że przechowalnia bagażu na dworcu również była czynna od godziny 7, więc nie mogliśmy zostawić tam naszych bagaży do jutra.

Przytaszczyliśmy więc nasze bagaże do hotelu Travelodge. Znajdował się on mniej więcej 15 minut od przystanku przy dworcu Lime Street, ale bagaże mieliśmy potwornie ciężkie. Wieczorem przepakowaliśmy się częściowo, choć i tak mieliśmy zamiar ostateczne porządki z bagażami zrobić jutro na lotnisku.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 Następna strona