Manchester-Johannesburg - 18.10.2009

W środku nocy obudziło nas bardzo głośne wycie alarmu przeciwpożarowego. Alarm został wkrótce wyłączony, a rano dowiedzieliśmy się z karteczki, którą obsługa wsunęła nam pod drzwi, że został on spowodowany przez parę wodną z łazienki, którą czujnik przeciwpożarowy w jednym z pokoi uznał za dym.

Z całym naszym ekwipunkiem powlekliśmy się na miejsce, w którym poprzedniego dnia wysiedliśmy. Wiedziałem, że wkrótce ma przyjechać autobus 19, bo jeszcze w Polsce znalazłem strony Internetowe z rozkładami jazdy autobusów w Manchesterze. Co prawda, spod samego hotelu odjeżdżał do terminala autobus wahadłowy, lecz był o kilka funtów droższy od autobusu miejskiego.

Dziwne było to, że tam, gdzie staliśmy, nie było przystanku, ale uznaliśmy, że skoro poprzedniego dnia kierowca autobusu nas w tym miejscu wypuścił, to teraz pewnie inny kierowca nas wpuści. Nie pomyliliśmy się. Nie wiem, czy kierowcy mają zwyczaj zatrzymywać się w tym miejscu mimo braku formalnego przystanku, czy też po prostu są tak mili, tym niemniej gdy zobaczyłem nadjeżdżający pojazd, zamachałem ręką, a autobus zatrzymał się i kierowca pozwolił nam wejść do środka.

Po kilku minutach dojechaliśmy do dworca autobusowego obok lotniska. Wjechaliśmy schodami ruchomymi na górę, położyliśmy nasze bagaże na wózku i pojechaliśmy do Terminala 1, skąd miał odlecieć nasz samolot. Droga z dworca autobusowego do terminala zajmuje kilka minut. Idzie się tunelem nad parkingiem, a ruchome chodniki przyśpieszają dotarcie do celu.

Przed stanowiskami linii Ethihad pracownik linii rozdawał przywieszki. Nim je jednak przyczepiliśmy do bagaży, zapakowaliśmy znowu plecaki do worków transportowych. Ponieważ już w Polsce przez Internet dokonaliśmy odprawy – co ma taką zaletę, że mogliśmy sobie wybrać miejsca w samolocie – zostaliśmy odesłani do specjalnego stanowiska, przy którym nie było kolejki. Co ciekawe, po zważeniu bagaży pracownik odprawy kazał nam zawieźć nasz ekwipunek do specjalnego kantorka, gdzie został on prześwietlony.

Po tych wszystkich operacjach związanych z odprawą poszliśmy coś zjeść. Kanapki przywieźliśmy z Polski, mieliśmy też ze sobą trochę wody mineralnej. Wodę i tak musieliśmy wypić przed wejściem do samolotu, gdyż wskutek przepisów bezpieczeństwa zostalibyśmy jej pozbawieni. Znaleźliśmy na szczęście ustronny kącik, rozsiedliśmy się tam i zjedliśmy śniadanie.

Czasu do odlotu nie zostało wiele, więc po posiłku poszliśmy od razu do właściwej bramki. Obsługa wpuszczała już ludzi do środka, więc zajęliśmy swoje miejsca.

Lot do Abu Dabi minął nam całkiem przyjemnie. Samoloty linii Ethihad są wyposażone bardzo dobrze. W każdy fotel jest wbudowany ekran, a wybór filmów i innych rozrywek jest nadzwyczaj bogaty. Również jedzenie było dość obfite i smaczne.

Lotnisko w Abu Dabi składa się z dwóch terminali. My wylądowaliśmy przy starym terminalu, w którym jest też punkt obsługujący pasażerów linii Ethihad. Stamtąd musieliśmy przejść do drugiego terminala, mijając po drodze kontrolę bezpieczeństwa. Droga między terminalami jest dość długa. W terminalach nie ma zbyt wielu sklepów, nie ma księgarni, a jedyną rozrywką jest kilka stanowisk z Internetem. Nie mieliśmy jednak na tyle dużo czasu, by się nudzić.

Kolejny lot miał miejsce w nocy, więc wszyscy poszliśmy spać – na tyle, na ile jest to możliwe w niewygodnych fotelach klasy ekonomicznej. Niedługo po starcie przyniesiono kolację, a śniadanie zaserwowano o absurdalnej porze, odpowiadającej mniej więcej 4 rano czasu polskiego – i zarazem czasu południowoafrykańskiego, jako że RPA leży w tej samej strefie czasowej co Polska. Praktycznie całe śniadanie schowaliśmy więc w bagażu podręcznym, mając nadzieję, że znajdziemy trochę czasu, by zjeść je po wylądowaniu.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 Następna strona