To był ostatni dzień naszego pobytu w Parku Krugera. Nie padało, lecz niebo nadal było zachmurzone. Pojechaliśmy w kierunku bramy wyjazdowej Crocodile Bridge. Nie udało nam się zobaczyć innych zwierząt niż te, które spotkaliśmy wcześniej. Najbardziej żałowaliśmy, że nie spotkaliśmy gepardów, choć byliśmy tego bliscy. Jadąc do Crocodile Bridge, w pewnym momencie zostaliśmy zatrzymani przez ludzi jadących z naprzeciwka. Powiedzieli nam, że po czternastu kilometrach powinniśmy dojechać do drzewa, na którym śpią gepardy. Kiedy jednak dojechaliśmy na miejsce, zobaczyliśmy tylko kolejny samochód z turystami, którzy powiedzieli nam, że gepardy przed chwilą sobie poszły.
By wyjechać z Parku Krugera, znowu
musieliśmy pokazać papiery potwierdzające, że wnieśliśmy w kolejnych
obozach odpowiednie opłaty.
Najpierw pojechaliśmy do miasta
Komatipoort na granicy z Mozambikiem, znajdującego się o 20 minut od
bramy parku. Zrobiliśmy tam zakupy z supermarkecie. Wstąpiliśmy też
do księgarni, w której kupiliśmy kilka książek kucharskich.
Po zakupach ruszyliśmy ku granicy z Suazi. Za radą GPSu przekroczyliśmy granicę w Jeff’s Reef. Po stronie RPA musieliśmy wyjść z samochodu i wbito nam pieczątki wyjazdowe. Przy bramce musiałem okazać pismo upoważniające mnie do wywozu samochodu z RPA, które otrzymałem w wypożyczalni. Po przejechaniu na teren Suazi musi pójść po pieczątkę wjazdową. Znudzony urzędnik wbił nam pieczątki, wcześniej jednak kazał nam podejść do siedzących obok równie znudzonych urzędniczek, które pobrały od nas 50 randów podatku drogowego.
Muszę wyjaśnić, że Suazi posiada własną walutę, lecz ma ona wartość dokładnie taką samą jak rand, a wszędzie na terenie Suazi można bez przeszkód płacić południowoafrykańskim randami. Ma to taką zaletę, że nie trzeba martwić się wymianę pieniędzy. Niestety, w drugą stronę to tak nie działa i na terenie RPA nie można płacić pieniędzmi z podobizną króla Suazi, w związku z czym trzeba wydać pieniądze otrzymane jako reszta przed wyjazdem z kraju.
Jak wspomniałem, Suazi to królestwo. Obecny król Suazi to dość jeszcze młody mężczyzna. Król zapewnia sobie pozycję, biorąc sobie żony pochodzące z różnych miejscowych rodów. Ma ich dzisiaj chyba ponad dziesięć. Raz w roku odbywa się uroczystość, podczas której miejscowe dziewice tańczą przed królem, a król może wybrać sobie nową żonę. Czasem to zresztą faktycznie robi, co zresztą naraża go na krytykę. Podobnie zresztą jak dość kosztowny tryb życia, który razi w kraju tak ubogim jak Suazi. Suazi jest nie tylko znacznie biedniejsze niż RPA, ale do tego w znacznie większym stopniu niż RPA dotknęła ten kraj epidemia AIDS. Dość powiedzieć, że średnia życia spadła tam z niemal 60 lat (co też nie było zbyt dobrym wynikiem) do trzydziestu kilku, a 1/3 dzieci to sieroty.
Droga była całkiem przyzwoita, ale pobocza były dość wąskie. Do tego dość często mijaliśmy wracające ze szkoły dzieci, które uśmiechały się do nas i pozdrawiały. Po jakimiś czasie, w okolicach stolicy Mbabane, wjechaliśmy na autostradę nie ustępującą tym, z którymi spotkaliśmy się w RPA. GPS zgłupiał przy wjeździe na autostradę, a w okolicach Mbabane zupełnie go pokręciło – pokazywał, że jedziemy nie po drodze, ale przez pola. Z maniakalnym uporem kierował nas przez miasto. W końcu daliśmy poprowadzić się przez miasto, choć pewnie gdybyśmy pojechali dalej, udałoby nam się dotrzeć do właściwej drogi.
Droga ta wiedzie do doliny Ezulwini. Znajduje się przy niej wiele atrakcji: mauzoleum poprzedniego króla oraz targowiska z wytworami miejscowego rzemiosła. Prawdę mówiąc, darowaliśmy je sobie. Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, by kupić wodę, i pojechaliśmy od razu do Parku Narodowego Mlilwane.
Do parku dojeżdża się drogą gruntową. Przy bramie wjazdowej trzeba wyjść, by dopełnić formalności. W naszym przypadku były dość krótkie. Zarezerwowałem nocleg przez Internet i od razu za niego zapłaciłem, więc wystarczyło pokazać potwierdzenie rezerwacji, które otrzymałem pocztą elektroniczną od jednego z pracowników Swaziland Big Game Parks, organizacji zarządzającej parkami narodowymi na terenie Suazi (http://www.biggameparks.org/). Przy bramie jest nieduży budynek, w którym można pooglądać zdjęcia zwierząt i podobizny obecnego i poprzedniego króla.
Po formalnościach strażnik podniósł szlaban i pozwolił nam wjechać do środka. Droga do obozowiska jest całkiem dobrze oznaczona, co jest koniecznością, gdyż początkowo jedzie się przez łąkę, którą przecina dość gęsta sieć traktów. Z samochodu widzieliśmy spacerujące sobie po łące zwierzęta – najbardziej urocze były małe guźce.
Po przejechaniu lasu i grobli na jeziorze dotarliśmy do obozowiska. Recepcja mieści się w niewielkim drewnianym budynku. Pokazałem potwierdzenie rezerwacji, a recepcjonistka powiedziała mi, jak dojechać na miejsca kempingowe. Kemping jest dość standardowy, ale niestety podłoże nie jest trawiaste. Namiot trzeba rozbić na czerwonej glinie. Przy każdym stanowisku jest poza tym grill i kran, z którego można sobie nalać wodę. Do łazienki jest dość daleko, ale kuchnia jest za to bardzo dobra – mieści się w osobny budynku, w którym jest ponadto duża sala z ławkami i stołami.
Po wieczerzy i ablucjach poszliśmy do namiotu spać. Andrzejek usnął i nas ogarniała senność, gdy usłyszeliśmy dźwięki bębnów i odległe śpiewy. Zostawiliśmy Andrzejka śpiącego w namiocie (gdy uśnie, nic go przez wiele godzin nie jest w stanie obudzić) i poszliśmy zobaczyć, co się dzieje. Okazało się, że przed restauracją mieszczącą się niedaleko od recepcji występuje zespół ludowy. Mężczyźni walili w bębny i śpiewali, a kobiety tańczyły, pogwizdując przy pomocy gwizdków, które trzymały w ustach. Kobiety miały zarzucone na ramiona chusty z wizerunkiem króla – być może takie same chusty mają te dziewice, które – jak wcześniej wspomniałem – co roku tańczą przed królem. Doczekaliśmy do końca występów i poszliśmy spać.
![]() | |
|
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 Następna strona