Rano dość wcześnie wstaliśmy. Ruszyliśmy w kierunku Playa Negra. W jednej z bocznych uliczek wypatrzyliśmy kawiarnię, w której zjedliśmy lekkie śniadanie, płacąc nieco ponad 10 000 kolonów.
Celem naszej wyprawy było miejsce zwane Tree of Life. Jest to jedno z dwóch miejsc w pobliżu Cahuity, w których realizowane są programy ochrony rannych zwierząt. Jednym jest Tree of Life, a drugim ośrodek opieki nad leniwcami, w którym swój program kręciła kiedyś Martyna Wojciechowska. Wybraliśmy Tree of Life, ponieważ wstęp jest tańszy (12 dolarów za osobę dorosłą, 6 dolarów za dziecko), nie trzeba nigdzie jeździć, wystarczy się przejść dwa kilometry drogą wzdłuż plaży, a poza tym jakoś średnio ufam temu, co zachwala Martyna Wojciechowska, być może zresztą niesłusznie.
Ośrodek jest dość niewielki, ale można sobie tam przyjemnie pospacerować. Jest trochę klatek ze zwierzętami, trochę roślin tropikalnych, nieduża ptaszarnia i równie nieduży ogród motyli. Gdy wychodziliśmy, przy wejściu pani z tego ośrodka bawiła się z małą małpką. Małpka chciała bawić się z Andrzejkiem, ale Andrzejek trochę się jej bał.
![]() | |
|
Potem spędziliśmy kilka godzin na Playa Negra. Andrzejek plażował, ja pisałem relację, a Małgosia czytała gazety.
Gdy zdecydowaliśmy się skończyć plażowanie, wróciliśmy do Cahuity, idąc po piasku wzdłuż brzegu morza. Wkrótce po wyjściu z plaży po lewej stronie drogi zobaczyliśmy leniwca. Był może trzy metry od nas. Mimo że poprzedniego dnia w parku narodowym kilkakrotnie widzieliśmy leniwce, nigdy nie były tak blisko od nas, dosłownie na wyciągnięcie ręki.
![]() | |
|
Potem poszliśmy na dworzec autobusowy. Kupiłem za 14 000 kolonów trzy bilety do San Jose na następny dzień. Autobus miał odjechać o 7 rano.
Obiad zjedliśmy w knajpce przy ulicy biegnącej z dworca do plaży, serwującej, sądząc po reklamach, typowe karaibskie jedzenie. Za trzy porcje casado z napojami zapłaciliśmy 12 000 kolonów. Knajpkę prowadziła Murzynka, a przy jednym ze stolików siedziała staruszka, również Murzynka. Z głośnika płynęły egzotyczne dźwięki, a jakiś mężczyzna w kreolskim angielskim zachwalał zalety Puerto Limon. Na wybrzeżu karaibskim jest mnóstwo Murzynów i są oni z reguły anglojęzyczni. Co ciekawe, Murzynka twierdziła, że po raz drugi w ciągu trzech tygodni ma gości z Polski.
Kupiliśmy w sklepie na jutrzejszą podróż jakieś wiktuały.
Wieczór spędziliśmy w hotelu. Andrzejek pluskał się w niewielkim basenie, a ja razem z nim.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 Następna strona