Alajuela-Amsterdam, 15.02.2013

Spało nam się tak sobie. W sąsiednich pokojach mieszkali jacyś Niemcy. Chyba robili sobie w nocy imprezkę, bo trochę hałasowali i bez przerwy biegali do łazienki. Gdy Małgosia przed piątą poszła się umyć, jakaś dziewczyna zaczęła się do niej dobijać.

Poprzedniego dnia na targu kupiliśmy tamales, zawijane w liście banana miejscowe specjały. Tamales znane są w całej Ameryce Środkowej – kilka lat temu zajadaliśmy się nimi w Meksyku. Odgrzaliśmy tamales w mikrofalówce i zjedliśmy w hotelowej kuchni. Andrzejek nie jadł, przysypiał przy stole, więc zrobiliśmy mu na drogę kanapki z bułek oraz resztek sera i pomidorów, które przywieźliśmy jeszcze z Nikaragui. Gdy poszliśmy na górę po bagaże, usłyszałem, jak Andrzejek głośno i żałośnie mnie woła. Tłumaczył potem, że bał się, że pojechaliśmy na lotnisko bez niego.

Z hotelu wyszliśmy wpół do szóstej i poszliśmy na przystanek obok parku Juana Santamarii. Z hotelu szliśmy niecałe dziesięć minut, a autobus odjechał o 5:45.

Na lotnisko dotarliśmy po dziesięciu minutach. Okazało się, że przed wyjazdem musimy opłacić specjalny podatek. Płaci się go tylko wówczas, gdy opuszcza się Kostarykę drogą lotniczą, a jest całkiem słony – 29 dolarów od osoby. Kantorków, przy których pobierana jest opłata, jest całkiem sporo. Można nawet płacić kartą, choć płatności te są traktowane jako gotówkowe, więc lepiej korzystać z karty debetowej niż kredytowej.

Odprawa paszportowa i bagażowa nie była skomplikowana. Od razu poinformowano nas, że naszych bagaży nie będziemy musieli odbierać w Atlancie i zostaną nadane bezpośrednio do Berlina. Za to spotkała nas (i pewnie innych pasażerów) inna niezbyt miła niespodzianka. Poprzedniego dnia Małgosia kupiła plastikowy bidon i napełniła go na lotnisku po przejściu przez kontrolę bezpieczeństwa wodą, by mieć coś do picia podczas lotu. Okazało się jednak, że tuż przy wejściu do samolotu odbywała się kolejna kontrola, podczas której rekwirowano płyny. Małgosia wylała wodę do kubła na śmieci, ale niektórzy nieświadomi podróżni musieli zapewne wyrzucić swoje przed chwilą nabyte w sklepach wolnocłowych alkohole i perfumy. Warto o tym wspomnieć, bo jest to procedura niestandardowa, nie stosowana chyba na innych lotniskach. Biorąc pod uwagę mierny sens w ogóle tej kontroli (jakoś nie słyszeliśmy, by kiedykolwiek złapano podczas niej kogoś, kto faktycznie próbowałby przemycić na pokład samolotu bombę w płynie), można śmiało przypuszczać, że ktoś się połasił na zakupy amerykańskich turystów.

Lot do USA był całkiem spokojny. Niebo było przez dużą część czasu czyste, co pozwoliło nam na obserwowanie znajdujących się na dole krajobrazów. Najpierw przelecieliśmy nad ogromnym wulkanem. Nie jestem pewien, ale myślę, że był to wulkan Poas. Krater prezentował się pięknie z lotu ptaka. Czyżbyśmy jako gratis otrzymali na koniec możliwość obejrzenia wulkanu, którego nie udało nam się zobaczyć podczas naszej wycieczki na początku podróży po Kostaryce?

Potem mijaliśmy dżungle, morze i jakieś rajsko wyglądające z góry wysepki.

Systemu rozrywki pokładowej ku niezadowoleniu Andrzejka nie było, ale dałem mu pooglądać filmy, które nagrałem na naszym netbooku, więc mieliśmy trochę spokoju.

Po nieco ponad trzech godzinach lotu przylecieliśmy do Atlanty. Pogoda była dość wiosenna, nie dane nam było jednak się nią cieszyć. Przeszliśmy przez kontrolę paszportową na lotnisku, a potem udaliśmy się na nasz terminal. W jednym ze sklepów kupiliśmy gumę do życia o smaku cynamonowym, której z jakichś powodów nie można kupić w Polsce. Bardzo nas o nią prosił Andrzejek. Potem czekaliśmy na samolot, ale ponieważ zgłodnieliśmy, w lotniskowych knajpkach kupiliśmy sobie jedzenie: Andrzejek dostał hot dogi, a nam przypadła w udziale chińszczyzna.

Lot do Europy przebiegł również spokojnie. Pilot do sterowania systemem rozrywki pokładowej był uszkodzony, ale dało się jakoś go używać. Słuchawki dostałem nie działające, więc wyciągnąłem własne. Potwierdziły się nasze ubiegłoroczne obserwacje: samoloty Delty są niestety dość sfatygowane. Na trasy transatlantyckie lepiej chyba wybierać europejskich przewoźników. Delta i tak jest wg rankingów chyba najlepszym amerykańskim dużym przewoźnikiem. Przynajmniej ceny biletów mają zazwyczaj niskie. No i jedzenie było zupełnie smaczne.


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 Następna strona