W naszym hotelu była kuchnia dla gości, więc postanowiliśmy z niej skorzystać. Poprzedniego dnia kupiliśmy tortille, miejscowy ser, mortadelę i paprykę, teraz więc robiliśmy sobie pyszne zawiniątka. Andrzejkowi ich smak nadzwyczaj podchodził. Resztę składników tej przekąski wzięliśmy ze sobą na drogę, bo przyszło nam do głowy, że fajnie będzie sobie zrobić piknik,
O 8:30 odjeżdżał autobus do Tilaran, który przejeżdżał w pobliżu wejścia do parku narodowego wulkanu Arenal. Bilet kosztował 1200 kolonów. Poprosiłem kierowcę, by powiedział mi, kiedy wysiąść, ale nie było to aż tak konieczne, gdyż wejście jest dobrze oznaczone drogowskazem, a razem z nami do wejścia zebrała się spora grupa turystów.
Przejazd trwał pół godziny, a po drodze minęliśmy kilka drogich Spa, w których za słoną opłatą można się wykąpać w gorących źródłach, podgrzewanych przez wulkan.
![]() | |
|
![]() | |
|
Od przystanku autobusu do wejścia do parku idzie się dwa kilometry drogą gruntową. Z niejasnych dla mnie powodów przy wejściu do parku strażnik nie chciał pobrać opłaty za Andrzejka, więc wejście kosztowało nas 20, a nie 21 dolarów.
Obejście szlaków w parku zajmuje około dwóch godzin, włączając w to sesję fotograficzną w miejscu, w którym kilkadziesiąt lat temu płynęła lawa. Wulkan Arenal dzisiaj już śpi, więc nie można raczej liczyć na wytryski lawy, które występowały często jeszcze kilka lat temu. Przez cały czas naszej wędrówki czubek wulkanu spowijały chmury, tylko czasami umożliwiając obserwowanie całego stożka. Po drodze widzieliśmy stado ptaków przypominających wyrośnięte indyki i tukana. Jedną z atrakcji było także olbrzymie drzewo. Na moje oko pod względem rozmiaru może ono konkurować z wieloma spośród gigantycznych sekwoi w parkach narodowych Kalifornii.
![]() | |
|
![]() | |
|
Przed opuszczeniem parku zrobiliśmy sobie przy bramie parku piknik.
Gdy wyszliśmy poza park, była 12:20, więc do powrotu autobusu z Tilaran (który przejeżdża obok drogi wiodącej do parku około 14:15) było jeszcze mnóstwo czasu.
Doszliśmy do wniosku, że będziemy łapać stopa, Andrzejek robił to tak sugestywnie, że już trzeci jadący samochód zatrzymał się. W środku siedziała para Kanadyjczyków z Quebecku, którzy zaofiarowali się zawieźć nas do gorących źródeł. O tym, że luksusowe hotele oferują tego typu usługi, wspomniałem. Z relacji Magdaleny i Marcina Musiałów wiedziałem jednak, że za przyjemność korzystania z nich wcale nie trzeba płacić. Wystarczy wejść pod mostek obok hotelu Tabacon. Jest to zresztą chyba tajemnica poliszynela, gdyż para Kanadyjczyków też o tym wiedziała i zaproponowała nam, że nas powiezie w odpowiednie miejsce. A więc dojeżdżamy do hotelu Tabacon, parkujemy po drugiej stronie drogi względem hotelu i parędziesiąt metrów dalej przechodzimy przez żółtą bramkę.
![]() | |
|
![]() | |
|
Miejsce jest niesamowite. Pośród tropikalnej dżungli płynie rzeka. Mimo że jest upał, woda paruje. Pewnie nie należałoby polecać tego miejsca sercowcom, ale my bawiliśmy się doskonale.
Gdy wyszliśmy z powrotem na drogę, była 14:45, a więc nasz autobus już przejechał (widziałem go zresztą, gdy siedziałem w wodzie). Zaczęliśmy łapać stopa, ale tym razem szło nam gorzej. Zatrzymał się jakiś Kostarykańczyk, ale chciał pieniądze za przejazd, więc mu podziękowaliśmy. Przeszliśmy chyba kilometr wzdłuż drogi, nim zatrzymał się samochód z parą bardzo miłych starszych Kanadyjczyków. Mimo że ich hotel znajdował się 5 kilometrów przed La Fortuna, ludzie ci dowieźli nas do samego miasta i wysadzili przy głównym placu.
Poszliśmy zjeść obiad do tej samej knajpki, w której stołowaliśmy się poprzedniego dnia. Potem zaś poszliśmy na lody do lodziarni znajdującej się przy głównym placu.
Pozostałą część dnia spędziliśmy odpoczywając na patio naszego hotelu.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 Następna strona