Planowo wyjechaliśmy z Wrocławia o godzinie 6:30. Podróż do Berlina przebiegła bez niespodzianek. Niepotrzebnie uwierzyłem w prognozę pogody, zgodnie z którą Wrocław miał się zmagać z silną mgłą. Gdybym wiedział, że żadnej mgły nie będzie, zaryzykowałbym wyjazd godzinę później, co pozwoliłoby nam trochę lepiej się wyspać.
Zjedliśmy w domu lekkie śniadanie, ale zgłodnieliśmy nieco, więc w przydrożnej knajpce obok stacji benzynowej już po niemieckiej stronie zjedliśmy lekkie śniadanie. Kosztowało nas to jakieś 15 euro.
Samochód zostawiliśmy na parkingu (z wyprzedzeniem zrobiłem rezerwację poprzez stronę internetową), zapłaciłem za nasz 20 dniowy postój 69 euro, po czym mikrobusem odwieziono nas na lotnisko. Pracownik parkingu powiedział, że po przylocie mamy zadzwonić na parking i czekać na przyjazd mikrobusu w tym samym miejscu, w którym zostaliśmy wysadzeni. Na miejscu byliśmy o 11. Nasz samolot miał odlecieć o 14:30, więc zostało nam jeszcze sporo czasu.
Znaleźliśmy w budynku terminala lotniska Tegel kawałek wolnej przestrzeni, rzuciliśmy na podłogę bagaże i na zmianę z Małgosią przechadzaliśmy się w tę i we w tę z Andrzejem za rączkę, żeby mu się nie nudziło. Podczas któregoś z obchodów zauważyłem, że na tablicy odlotów wyświetlono numer naszego lotu, a obok informację, że został on odwołany.
Natychmiast podszedłem do stanowiska Air France/KLM. Co prawda bilety kupiłem w liniach Delta, ale są one partnerem Air France/KLM, a pierwszą część naszego lotu – do Amsterdamu – miał obsługiwać samolot KLM. Pani zmieniła nam rezerwację na następny samolot do Amsterdamu – o 18:30. No i niestety w ten sposób zamiast zwiedzać Holandię, utknęliśmy na lotnisku w Berlinie. Musiałem też zadzwonić do hotelu Ibis Budget, w którym mieliśmy zarezerwowany pokój, ponieważ rezerwacje są trzymane przez hotel tylko do godziny 18.
W ramach przeprosin od linii dostaliśmy kupony o łącznej wartości 150 euro na zakup biletów KLM/Air France i partnerów tych linii. Ponieważ jakoś tak się składało, że sporo ostatnio lataliśmy samolotami KLM, Air France i Delta Airlines, możliwe że nawet uda nam się te kupony wykorzystać, zwłaszcza że nie mają określonego terminu ważności.
Dostaliśmy także voucher na 30 euro na lunch na terenie terminalu. Krótka przechadzka po terminalu pozwoliła nam odnaleźć restaurację na trzecim piętrze lotniska. Usytuowana nieco na uboczu miała taką zaletę, że była pustawa i można było tam spokojnie rozłożyć się z klamotami. Obiad kosztował nas 36 euro, czyli tak naprawdę 6 euro, bo pozostałą część zapłaciliśmy voucherem. Składał się z mięsa kebabowego, pieczonego ziemniaka z majonezem i szczypiorkiem oraz skromnej sałatki. Na tę dziwną potrawę czekaliśmy godzinę. Trudno zaliczyć zatem tę restaurację do najlepszych, w których bywaliśmy, ale mieliśmy duuużo czasu.
Odlot odbył się z bocznego terminala, przypominającego pod wieloma względami zapyziały dworzec autobusowy. Zwłaszcza czystość siedzeń pozostawiała wiele do życzenia. Każdy, kto był na lotnisku Tegel, musi przyznać, że jego klasa bardzo odbiega od tego, czego można by oczekiwać od stolicy Niemiec, ale ten boczny terminal – jak się zdaje – w części jest po prostu przechowalnią dla zmarzniętych żuli.
Co ciekawe, przy odprawie pani kazała mi podać adres na terenie USA. Lecąc w tę stronę mieliśmy rezerwację w hotelu, więc mogliśmy pochwalić się jakimś adresem. Wracając, będziemy na lotnisku w Atlancie tylko przez kilka godzin. Ciekaw jestem, czy podanie jako adresu w USA adresu terminalu będzie wystarczające. Mniejsza z tym jednak.
Kontrola bezpieczeństwa na lotnisku w Berlinie była wyjątkowo skrupulatna. Pan kazał mi wyciągnąć nawet brudne chusteczki z kieszeni.
Sam lot był krótki i przebiegł bez zakłóceń. Lotnisko w Amsterdamie jest duże, ale perfekcyjnie zorganizowane. Po wyjściu z terminala z łatwością odnaleźliśmy odpowiedni przystanek autobusu hotelowego, który dowiózł nas po dwudziestu minutach prosto przed drzwi naszego hotelu.
Pokój okazał się maluteńką klitką z klaustrofobicznymi łazienką i kabiną prysznicową. Ktoś musiał poświęcić sporo wysiłku, obmyślając, w jaki sposób można wcisnąć jak najwięcej pokoi w danej formie budynku. Nam to jednak nie przeszkadzało. Cena 50 euro była chyba najniższa wśród hoteli znajdujących się w pobliżu lotniska. Każdy miał swoje własne łóżko, a poza tym chodziło przecież tylko o jeden nocleg. Zmęczeni po całym dniu i koczowaniu na lotnisku w Berlinie wcześnie poszliśmy spać.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 Następna strona