Obudziłem się dość wcześnie rano. Zgodnie z planem, który kiełkował mi w głowie, mieliśmy jechać tego dnia w kierunku Kambodży. W związku jednak z nocnymi wydarzeniami opcja ta przestała być aktualna. Opieka medyczna w Tajlandii jest na wysokim poziomie i nie kosztuje dużo, o czym mieliśmy okazję się przekonać podczas naszej poprzedniej podróży po tym kraju. Przewodniki po Kambodży ostrzegały natomiast, by w razie jakichkolwiek poważniejszych problemów zdrowotnych, natychmiast ewakuować się do Tajlandii. Zastanawiałem się, czy nie zostać w Lopburi, ale w sumie już obejrzeliśmy sobie to miasto i za wiele nie było w nim do robienia. Podjąłem decyzję, by pojechać na południe i spędzić parę dni na wybrzeżu, póki nie będzie jasne, co Andrzejkowi dolega.
Z Lopburi wyjechaliśmy pociągiem osobowym do Bangkoku o godzinie 9:19. Pociąg kosztował 28 bahtów od osoby i miał jechać 3 godziny. Po drodze zastanawiałem się, co robić dalej. Nie chciałem spędzić całego dnia w podróży, więc na wschód od Bangkoku wchodziły w grę takie miejsca jak Koh Si Chang, Pattaya i Koh Samed. Pattayę natychmiast odrzuciłem. Jest to archetypiczny tajski seks-kurort. Spędzanie w takim miejscu urlopu z rodziną nie ma sensu. Koh Si Chang to niewielka wyspa. Nie ma zbyt pięknych plaż, ale jest blisko od Bangkoku. Problem w tym, że w związku z tym ceny noclegów na wyspie są dość wysokie. Padło więc na Koh Samed, która to wyspa ma też taką zaletę, że spośród wymienionych miejsc jest położona najdalej na wschód, a zatem najbliżej kambodżańskiej granicy.
Po dotarciu na główną stację kolejową w Bangkoku z prawie półgodzinnym opóźnieniem, najpierw pojechaliśmy metrem na stację Sukkumvit, a następnie kolejką BTS na stację Ekkamai. Bilety kosztowały 20-30 bahtów od osoby. Wschodni dworzec autobusowy znajduje się tuż obok stacji Ekkamai. Na miejscu byliśmy o 13:40. Następny autobus do Ban Phae, niewielkiej wioski rybackiej, z której odpływają promy na Koh Samed, miał odjechać o 14:30 (173 bahty za bilet). Jako że mieliśmy sporo czasu kupiliśmy szaszłyki od sprzedawcy sprzed dworca. Andrzejek ze względu na problemy z żołądkiem musiał zadowolić się białym ryżem.
Podróż trwała 3,5 godziny. Jadąc autobusem, doszedłem do wniosku, że przeprawa na wyspę nie ma w tym momencie większego sensu. Ceny hoteli i jedzenia na tajskich wyspach są mniej więcej dwa razy wyższe niż na lądzie. Równie dobrze mogliśmy zatem przenocować w Ban Phae i popłynąć na Koh Samed następnego dnia.
Pierwszy hotel, do jakiego trafiliśmy, polecany w przewodnikach Charlie był całkowicie zajęty. Pytając się pracownicę przystani o noclegi, trafiliśmy do następnego hotelu – Diamond. Za pokój z łazienką i klimatyzacją zapłaciliśmy ledwie 400 bahtów.
Zostawiliśmy bagaże w pokoju i poszliśmy coś zjeść. Ban Phae – mimo że przez przewodniki miejscowość ta jest traktowana zaledwie jako punkt przesiadkowy przy podróży na Koh Samed – ma charakter niewielkiego kurortu. Miasto jest pełne sklepików z naszyjnikami z muszelek i punktów oferujących masaż tajski. Sporo farangów widuje się na ulicach. Zarazem jednak nie jest to tak naprawdę żaden wielki kurort. Odkryliśmy nawet dość oryginalne, to znaczy mało turystyczne targowisko, niestety – jako że było już raczej późno – dość opustoszałe.
Kolację zjedliśmy w niewielkiej jadłodajni. Zażyczyliśmy sobie ryby i zapłaciliśmy, bagatela, 360 bahtów za obiad. Tak to jakoś jest nie tylko w Polsce, że ryby nad morzem bywają potwornie drogie.
Na szczęście Andrzej nie wykazywał żadnych objawów choroby.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona