Wylądowaliśmy w Bangkoku mniej więcej planowo. Kontrola paszportowa przebiegła bardzo sprawnie. Odkąd Polacy nie potrzebują wiz przy wjeździe do Tajlandii przekraczanie granicy na lotnisku w Bangkoku jest szybkie i przyjemne. Otrzymaliśmy pozwolenie na trzydziestodniowy pobyt w Tajlandii. Odebraliśmy po chwili swoje bagaże i przeszliśmy do lotniskowej toalety, żeby się przebrać i odrobinę odświeżyć.
Do miasta mieliśmy dostać się korzystając z kolejki, której końcowa stacja znajduje się pod terminalem. Gdy byliśmy poprzednio w Bangkoku, linia ta była jeszcze nieczynna. Teraz zjechaliśmy taśmociągami na najniższy poziom lotniska i kupiliśmy bilety na przejazd do stacji Ramkhamhaeng za około 30 bahtów od osoby.
Moim celem było dotarcie do siedziby firmy Bangkok Self Storage, w której można było za niewygórowaną opłatą zostawić swój bagaż na przechowanie. Wożenie ze sobą zimowych rzeczy to czysty nonsens, dlatego też zazwyczaj gdy nasz wyjazd w tropiki był w zimie, zostawialiśmy nasze rzeczy w przechowalni. Niekiedy w hotelu, czasem na dworcu, tym razem jednak nie mieliśmy zamiaru nocować w Bangkoku, a ceny na dworcach były dość wygórowane, w granicach 8 złotych za dobę. Tymczasem firma Bangkok Self Storage oferuje tanią usługę tego typu – za przechowanie naszego worka z rzeczami od 18.02 do 7.02 mieliśmy zapłacić 321 bahtów.
Trzeba było jednak najpierw do niej jakoś się dostać. Dojechaliśmy do stacji Ramkhamhaeng i dalej planowałem jechać autobusem. Wcześniej korzystając z Internetu wynotowałem sobie numery autobusów jadących w pożądanym kierunku, jednak za nic nie mogłem znaleźć właściwego przystanku. Zatrzymałem w końcu taksówkę i poprosiłem o dowiezienie na miejsce. Taksówkarz jednak oświadczył, że nie działa mu taksometr. Pożegnałem się więc z nim – taksówkarze w Bangkoku mają obowiązek używania taksometru. Taki, który nie chce włączyć taksometru, jest najczęściej kanciarzem. Następny taksówkarz miał na szczęście działający taksometr, a przejazd do celu zajął nam 15 minut i kosztował 69 bahtów.
Po zdaniu bagaży, złapałem na ulicy taksówkę, i za 47 bahtów w 10 minut dojechaliśmy na stację kolejki naziemnej BTS Ekkamai. Kolejka BTS to dość szybki sposób przemieszczania się po Bangkoku. Niestety stosunkowo drogi. Za jeden bilet na stację Victory Monument zapłaciłem 42 bahty.
Ze stacji Victory Monument chciałem dostać się do miasta Lopburi. Znalazłem w Internecie bardzo przydatną informację, że z Victory Monument można w ciągu trzech godzin dostać się minibusem do tego miasta (http://www.tripadvisor.com/Travel-g303912-c199401/Lop-Buri:Thailand:Victory.Monument.Minivan.To.Lopburi.html). Relacja była na tyle dokładna (wyjść wyjściem numer 4, minąć dealera Suzuki i po lewej znaleźć uliczkę z okienkami), że pozwoliła mi odnaleźć właściwie miejsce bez najmniejszego problemu. Bilet kosztował 110 bahtów od osoby.
Na odjazd minibusu nie musieliśmy długo czekać. Drzemaliśmy sobie, odsypiając zmęczenie podróżą, i dotarliśmy do celu przed czwartą. Dworzec w Lopburi znajduje się dość daleko od centrum, ale tuż obok przy głównej ulicy jest przystanek autobusów miejskich, skąd za 8 bahtów w 10 minut można dostać się do starego centrum miasta.
Lopburi wybrałem na naszą siedzibę, gdyż miejsce to znane jest jako siedziba wielkiej hordy małp. Stanowią one tak wielką atrakcję Lopburi, przyciągając rzesze turystów, że miejscowi hotelarze raz w roku organizują dla nich przyjęcie z kelnerami. Z małpami po raz pierwszy zetknęliśmy się już na przystanku autobusu miejskiego. Biegały po zawieszonych nad ulicą drutach.
![]() | |
|
Po dotarciu do centrum pierwsze kroki skierowaliśmy do Noom Guesthouse 2, ale okazało się, że budynek ten sprawia wrażenie dość wymarłego. Chwilę czekaliśmy przed wejściem, aż w końcu przechodzący Taj powiedział nam, że recepcja znajduje się w Noom Guesthouse 1. Jedno miejsce znajduje się od drugiego w niewielkiej odległości, więc poszliśmy tam. Za 450 bahtów dostaliśmy trzyosobowy pokój z wiatrakami, ze wspólną łazienką. Standard był dość średni, ale obsługa miła.
Po zostawieniu bagaży poszliśmy do pałacu królewskiego. Nie jest to według przewodników jakaś wielka atrakcja, ale pałac znajdował się niedaleko od naszego hoteliku i miał być jeszcze otwarty dla zwiedzających o tej dość późnej już porze. Tu czekała nas niespodzianka. Zbliżała się 17, a zgodnie z informacjami w przewodniku wkrótce pałac miał zostać zamknięty. Podejrzewałem więc, że będzie w nim pusto. Jednak dookoła pałacu ulice były zamknięte i zastawione straganami. Okazało się, że trafiliśmy na festiwal ku czci króla Naraja, który uczynił z Lopburi jedną ze swoich stolic. Tajskie targowiska są zawsze niezwykle atrakcyjne i pełne niezwykłych kolorów i muzyki. Tym razem jednak dostaliśmy to wszystko w niezwykle zróżnicowanej i uroczystej formie. Do tego w pałacu odbywało się mnóstwo przedstawień – dzieci grały na instrumentach muzycznych i tańczyły, a dorośli odgrywali jakieś przedstawienie z dziejów Tajlandii.
![]() | |
|
![]() | |
|
![]() | |
|
![]() | |
|
![]() | |
|
Kupiliśmy od ulicznego sprzedawcy torebkę pełną smażonych poczwarek jedwabnika i koników polnych i robiliśmy Andrzejkowi zdjęcia, gdy zajadał się tymi smakołykami. Od innego sprzedawcy kupiliśmy kawałki duriana, ciekawego i nieznanego w Polsce owocu, od którego nazwy pochodzi tytuł pierwszej z naszych podróżniczych relacji.
Bardzo to było przyjemne, ale gdy wróciliśmy do naszego hotelu, myśleliśmy, że nie uda nam się usnąć. Muzyka i hałas to jedno, ale nawoływania z pobliskiego wesołego miasteczka i sprzedawców z ustawionych obok stoisk, wzmocnione poprzez megafony, stanowiły nieznośną kakofonię. Wbrew naszym obawom udało nam się dość łatwo usnąć. Zmęczenie zrobiło swoje.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona