Następnego ranka musieliśmy wstać dość wcześnie. Pociąg do Bangkoku odjeżdżał o 6:40. Co prawda, z Aranya Prathet do Bangkoku można dostać się wieloma odjeżdżającymi w trakcie dnia autobusami, a pociągi są tylko dwa, jeden o 6:40, a drugi po południu, ale mając do wyboru kolej i autobus, preferujemy kolej, gdyż pociągiem podróżuje się wygodniej.
![]() | |
|
Bilet kosztował śmieszne 48 bahty od osoby. Śniadania nie kupowaliśmy w Aranya Prathet. Podczas całej podróży po pociągu chodzą sprzedawcy jedzenia, od których za niewielkie pieniądze można kupić różne smaczne dania i przekąski.
Do Bangkoku dotarliśmy kwadrans po dwunastej, z niewielkim dziesięciominutowym opóźnieniem. Sama podróż była całkiem przyjemna. Mogliśmy obserwować, jak do pociągu wsiadają na mniejszych stacjach wieśniaczki z koszami warzyw i wysiadają na większych, by sprzedać produkty swoich ogrodów na targu.
![]() | |
|
Z głównej stacji kolejowej w Bangkoku pojechaliśmy najpierw metrem, a potem naziemną kolejką miejską do stacji o wdzięcznej nazwie Nana znajdującej się na jednej z reprezentacyjnych ulic miasta – ulicy Sukhumvit.
Przy ulicy Sukhumvit jest wiele eleganckich domów towarowych. To właśnie przy jednej z przecznic tej ulicy miał znajdować się nasz hotel – Grand President. W Aranya Prathet zarezerwowałem w nim pokój przez internet, korzystając z serwisu booking.com. Nocleg kosztował aż 150 złotych za noc, ale doszedłem do wniosku, że należy nam się odrobina komfortu na koniec naszej podróży,. Zależało mi zwłaszcza na możliwości skorzystania z hotelowego basenu, skoro pobyt na plaży nie udał się nam z powodu pogody.
Hotel okazał się rzeczywiście bardzo komfortowy, porównując z tymi, w których wcześniej spaliśmy.
Zostawiliśmy w nim nasze rzeczy i wróciliśmy kolejką i metrem na główną stację kolejową. Bezpośrednio za nią zaczyna się chińska dzielnica Bangkoku.
Na pierwszy ogień poszła świątynia Złotego Buddy, której główną atrakcją jest gigantyczna 3,5-tonowa figura Buddy. Kilkadziesiąt lat temu podczas przenoszenia z jednego miejsce w drugie ceramicznej figury Buddy nastąpił wypadek, wskutek którego figura upadała na ziemię. Ku zdumieniu robotników pod pęknięciami zabłysło złoto. Okazało się, że podczas jednej z wojen Tajowie zabezpieczyli niezwykle cenną figurę przed rabusiami, oblepiając ją gliną. Najwyraźniej później wiedza o tym, co jest pod jej wierzchnią warstwą, zaginęła.
Wstęp do świątyni kosztuje 40 bahtów od osoby. Za 100 bahtów od osoby można prócz świątyni obejrzeć znajdujące się obok wystawy, ale jakoś nie mieliśmy na to ochoty. Zamiast tego wybraliśmy się obejrzeć dzielnicę chińską.
![]() | |
|
Prawdę mówiąc, czułem się zawiedziony. Spodziewałem się małych sklepików z chińskimi różnościami, tymczasem zaś na głównej ulicy dzielnicy chińskiej dominowały hurtownie. Cóż, nie miałem zamiaru kupować hurtowo butów i łyżek, więc po niedługim czasie zrezygnowałem z dalszego zwiedzania. W chińskiej dzielnicy kupiłem jedynie machającego rączką chińskiego kotka dla Andrzejka, gdyż już dawno temu obiecałem mu, że kupię mu takie cudo podczas naszej następnej podróży do Azji.
![]() | |
|
Było już po czwartej, więc muzea i zabytki i tak za chwilę miały zostać zamknięte. Postanowiłem zatem wybrać się na targ Pak Khlong, który znajdował się niezbyt daleko. Żeby się nie nachodzić, postanowiłem przepłynąć jeden przystanek promem kursującym po przepływającej przez Bangkok rzece Chao Phraya. Przejazd jest tani, kosztuje 15 bahtów od osoby.
Targiem odbywającym się w pobliżu mostu Memorial Bridge jakoś nie byłem zachwycony. Co prawda, z przewodników wynikało, że sprzedają tam głównie kwiaty, ale spodziewałem się, że prócz kwiatów można tam jeszcze kupić coś innego. Tajski targ to dla mnie mnóstwo stoisk, w tym przede wszystkim całe rzędy garkuchni i stołów zastawionych owocami. Nic z tego. Chao Phraya to faktycznie targ z kwiatami. W sumie nic szczególnie interesującego.
Nieopodal, tuż przy moście odbywa się targ nocny, ale na ten targ było z kolei za wcześnie. Pierwsi sprzedawcy zaczynali dopiero przygotowywać swoje stoiska. Wróciliśmy zatem do naszego hotelu, częściowo promem, a częściowo kolejką naziemną.
Zrobiło się ciemno i wzdłuż ulicy Sukhumvit zaroiło się od stoisk z różnościami. Można było na nich kupić zarówno t-shirty, jak i – przede wszystkim – artykuły erotyczne. Od skórzanych czapek dla pederastów poprzez filmy porno po Viagrę i wibratory.
Wieczór spędziliśmy na basenie znajdującym się na dachu naszego hotelu. Basen nie był duży, ale pod wieczór było na nim zupełnie pusto, co pozwoliło nam świetnie się bawić. Andrzejka zainteresowała także przylegająca do basenu siłownia.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona