Kampong Chhnang-Aranyaprathet, 5.03.2014

Rano poszliśmy poszukać czegoś do jedzenia. Znaleźliśmy jakieś kawiarnie, ale w żadnej nie było niczego do jedzenia. W ten sposób doszliśmy do targu, ale ku naszemu zdziwieniu na stoiskach z jedzeniem przy wejściu mogliśmy kupić tylko suche bagietki. Może i było coś bardziej sensownego w głębi, ale nie mieliśmy czasu, by się tam zapuszczać.

Skończyło się więc na zakupie kilku bułek na parze. Małgosia namówiła mnie na zakup gotowanych jajek. Ostrzegałem ją, że pewnie to nie są zwykłe gotowane jajka, ale kambodżańska odmiana tak zwanych stuletnich jaj. Jedzenie owadów i pajęczaków to jedno, ale stuletnie jaja to jednak coś zupełnie innego. Cóż, kupiłem te jaja, a w hotelu okazało się, że miałem niestety rację.

Autobus odjechał praktycznie o czasie, a nawet jakąś minutę przed dziewiątą.

Podróż do Poipet przebiegła nadspodziewanie sprawnie. Mieliśmy dwa przystanki po drodze. Pierwszy mniej więcej o 10:30 w przydrożnej restauracji pozwolił nam uzupełnić siły po nieco skromnym śniadaniu. Po raz drugi zatrzymaliśmy się w Battambangu. Jest to dość spore miasto i pewnie warte nawet zobaczenia. Żałowałem, że nie mamy więcej czasu, by się tam zatrzymać.

W drodze do granicy
W drodze do granicy

Nieco po 15 autobus przyjechał na rondo przed przejściem granicznym w Poipet. Formalności wyjazdowo-wjazdowe również przebiegły bezproblemowo. Zdziwiło mnie tylko trochę, że dostaliśmy dwutygodniowe wizy tajskie, podczas gdy Polacy mogą wjechać do Tajlandii bez wizy na okres jednego miesiąca. Wcześniej nie studiowałem tego zagadnienia, być może inne nieco zasady obowiązują na lądowych przejściach granicznych. Było nam to obojętne, gdyż za trzy dni niestety kończył się nasz urlop, ale na wszelki wypadek zwracam uwagę na potencjalny problem.

Za granicą zleciało się do nas mnóstwo ludzi oferujących taksówki i mikrobusy do Bangkoku, ale już wcześniej postanowiliśmy, że zatrzymamy się na noc w Aranya Prathet, w hotelu, w którym nocowaliśmy, jadąc do Kambodży.

Dlatego zaczęliśmy szukać tuk-tuka, ale jakoś żadnego nie było widać w zasięgu wzroku. Gdy już zacząłem tracić nadzieję, przejeżdżający tuk-tuk zatrzymał się obok nas. Miał już jednego pasażera, lecz zgodził się za 60 bahtów zabrać także nas na pokład.

W MOB Caffe dostaliśmy ten sam pokój, co poprzednio, płacąc 480 bahtów za noc.


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona