Wstaliśmy wcześnie i opuściliśmy hotel około 7. Po drodze kupiliśmy bagietki, które zjedliśmy, siedząc nad Mekongiem i czekając na autobus.
Autobus wyruszył w drogę z niewielkim opóźnieniem, później jednak zamiast jechać zatrzymywał się jeszcze, by uzupełnić ciśnienie w oponach.
Prawdę mówiąc, liczyłem trochę na to, że pan z naszego hotelu trochę przesadził z ośmioma godzinami podróży, żeby bardziej uwypuklić błędność naszej decyzji co do środka transportu. Okazało się jednak, że miał więcej niż rację, gdyż do Phnom Pehn dojechaliśmy mniej więcej po 9 godzinach jazdy.
Jedynym barwniejszym etapem tej przygody był zakup pająków podczas przystanku w Skon. Skon jest kambodżańską stolicą kulinarnego wykorzystania pająków i chociaż podobno można je także kupić w niektórych miejscach w Phnom Pehn, to właśnie Skon uchodzi za miejsce, gdzie ta przekąska się narodziła. Dlatego był to być może jakiś pozytyw podróży dużym autobusem. Małe szybkie autobusiki, pędząc do stolicy na złamanie karku, pewnie robią to kosztem przystanków po drodze.
![]() | |
|
Trzeba przyznać, że pająki (1200 rielów za sztukę) są naprawdę całkiem smaczne. W smaku przypominają trochę smażonego kurczaka. Co ciekawe, jedząc ten „rarytas” nie odczuwaliśmy szczególnego obrzydzenia. Wcześniej, gdy jedliśmy robaczki w Tajlandii, trochę musiałem się przełamywać. A teraz – ani trochę.
Po wyjściu z dworca autobusowego w Phnom Pehn skierowałem się na południe, gdzie – jak wiedziałem – znajdowały się jakieś hotele. Wybraliśmy taki, który wydawał się całkiem nowoczesny i wygodny. Przybytek ten nazywał się Khmer City Hotel, a za trzyosobowy hotel zapłaciliśmy 30 dolarów.
Ponieważ trzeba było już pomyśleć o praniu, a w naszym hotelu za taką usługę chcieli od nas 1 dolara od sztuki ubrania, co było jawnym zdzierstwem, zabrałem brudne ubrania do plecaka i poszliśmy najpierw w kierunku targu centralnego na poszukiwanie pralni. Nie znaleźliśmy żadnego przybytku tego typu, więc w końcu poszliśmy do domu towarowego Sorya Mall. Na jego czwartym piętrze znajduje się centrum „jedzeniowe”. Jego działanie wygląda w taki sposób, że najpierw w kasie kupuje się talony, które następnie wymienia się na porcje jedzenia na jednym z wielu stoisk. Jedzenie jest zwykłe, uliczne, nic wyszukanego, trochę droższe, o jakieś 30, czasem 50% od tego, co możemy znaleźć na targowisku, ale przynajmniej konsumpcja odbywa się w klimatyzowanym pomieszczeniu, co jest jakąś odmianą.
Poszliśmy następnie na główny targ w Phnom Pehn, Psar Thmei, ale ponieważ było dość późno większość stoisk była zamknięta. Mieliśmy jednak okazję zobaczyć całkiem sporo straganów z owocami.
W końcu złapaliśmy tuk-tuka i za jednego dolara kazaliśmy się zawieźć na Targ Nocny. Rozrywkę tę polecił nam pracownik naszego hotelu. Na większości stoisk na tym targu można było kupić tanie ubrania. Andrzejek wzbogacił się o dwie nowe koszulki. Na środku targu stała estrada, na której młode wokalistki wykonywały przeboje kambodżańskiej muzyki pop.
Bardzo przyjemnie wyglądała część ze stoiskami z jedzeniem. Ludzie mogli posilić się, siedząc sobie na matach, a dania wyglądały apetycznie, ale byliśmy najedzeni, więc wybraliśmy się na sąsiedni targ Psar Chas, na którym kupiliśmy sobie trochę owoców.
Potem kolejnym tuk-tukiem wróciliśmy do swojego hotelu.
Co do tuk-tuków w Phnom Pehn, to – niestety – korzystanie z nich wymaga intensywnego targowania się. Mogę podpowiedzieć, że większość przejazdów w obrębie stolicy powinna kosztować 1-2 dolary. Oznacza to, że cenę wyjściową podawaną przez kierowcę należy zbić co najmniej dwukrotnie.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona