I znowu w drogę. Opuściliśmy hotel i z plecakami ruszyliśmy w kierunku przystanków autobusów. Po drodze zatrzymaliśmy się na miejscowym targowisku, gdzie zjedliśmy zupę na śniadanie.
Za piętnaście ósma byliśmy już na miejscu. I tu spotkała nas nielicha niespodzianka. Mały minibus został załadowany po brzegi towarem w skrzynkach, workach i pudłach, tak że nasze plecaki trzeba było przywiązać z do specjalnej kratki wysuniętej z tyłu pojazdu wraz ze stertą różnej maści pakunków. Jednym z nich była klatka z małymi indykami, które żałośnie piszczały, gdy samochód jechał trochę szybciej. Pasażerowie siedzieli ściśnięci jak śledzie w beczce. W minibusie przewidzianym nominalnie dla 15 osób jechały 22 osoby i niemowlę.
W trakcie podróży ludzi raczej ubywało. Po godzinie było ich już o trzech mniej. Przybywało za to towaru. Jazda trwała sześć godzin, mogłaby mniej, gdyby nie ciągłe postoje w celu załadunku i rozładunku towaru, za każdym razem powiązane z przemieszczaniem bagażu tak, by jakoś udało się wszystko to upchnąć. Niekoniecznie w środku. Na miejsce dojechaliśmy z naszymi plecakami na tylnym siedzeniu, które w międzyczasie opustoszało, przygniecione pudłem, a na wspomnianej wcześniej kratce stały przymocowane sznurami trzy motocykle.
Wygramoliliśmy się na targu w Sen Monorom. Wiedziałem z przewodnika, że jest tu dość sporo hoteli i guesthouse'ów i nie powinniśmy mieć problemów z noclegiem. Dwa pierwsze guesthouse'y, które napotkaliśmy, wyglądały, jakby były właśnie remontowane. Nie jestem pewien, czy były zamknięte czy otwarte, ale mieszkanie na placu budowy nie wydało mi się dobrym pomysłem. Trzeci z guesthouse'ów nazywał się Holiday i sprawiał bardzo przyjemne wrażenie. Pokój też nie wyglądał źle. Była w nim nawet jakaś klimatyzacja, choć zgodnie z opisami w przewodniku w tych okolicach nie jest ona szczególnie przydatna. Sen Monorom znajduje się w terenie nieco górzystym i różni się pod względem klimatu od tej części Kambodży, którą do tej pory przemierzaliśmy. Jest tu trochę chłodniej w dzień, w nocy zaś robi się całkiem zimno. Dlatego ciepła woda w kranie znaczy więcej niż wiatrak w pokoju czy klimatyzacja.
Pokój kosztował nas 13 dolarów. Od razu poprosiliśmy recepcjonistkę o kontakt z człowiekiem z agencji turystycznej organizującej trekkingi na słoniach. To był główny powód, dla którego przyjechaliśmy do Sen Monorom. Podczas gdy w ościennej Tajlandii trzeba było słono zapłacić za krótką przejażdżkę na słoniu, w Sen Monorom trwająca pół dnia wyprawa z jazdą na słoniach kosztowała 30 dolarów od osoby. Za Andrzejka nie musieliśmy płacić dodatkowo.
![]() | |
|
Popołudnie i wieczór spędziliśmy włócząc się po miasteczku, które sprawia wrażenie bardzo prowincjonalnego. Trzeba zauważyć, że liczba hoteli i guesthouuse'ów w stosunku do turystów jest tu faktycznie bardzo duża.
W pobliżu targu napotkałem dwa sklepy z kawą. Prowincja Mondulkiri jest znana z tego, że uprawia się w niej kawę. Kawa jest tu bardzo łagodna w smaku. Można się jej napić i tu, i w innych częściach Kambodży w postaci kawy mrożonej, czyli przygotowanego na jej bazie napoju z dużą ilością lodu, który raczej nie jest słodzony i nie potrzebuje cukru, by ugasić znakomicie pragnienie.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona