Kampong Cham, 26.02.2014

Andrzejek rano czuł się znakomicie. Po gorączce nie pozostał żaden ślad.

Dlatego też po wczesnej pobudce udaliśmy się do znajdującej się nad Mekongiem restauracji Mekong Crossing. Zauważyliśmy ją poprzedniego dnia i upewniliśmy się, że jest otwierana z samego rana. Obok restauracji stało kilka rowerów, a napis na ścianie głosił, że są do wynajęcia. Podobno takie usługi oferują także inne restauracje i niektóre hotele w Kompong Cham. Zjedliśmy śniadanie (raczej typu western, generalnie restauracje na bulwarze na Mekongiem sprawiały wrażenie silnie nakierowanych na turystów z naszego obszaru geograficznego) i wypożyczyliśmy trzy rowery po 1,5 dolara za jeden.

W niewielkiej odległości na południe od mostu na Mekongu znajduje się wyspa Koh Pbain. W porze suchej, czyli właśnie teraz, można się dostać na nią po zbudowanym z bambusa moście. W porze deszczowej stan wody w rzece bardzo się podnosi i wzburzona rzeka porywa most. Wtedy na wyspę można dostać się tylko promem. Dlatego też co roku most trzeba odbudowywać.

Koh Pbain - most z bambusa prowadzący na wyspę
Koh Pbain - most z bambusa prowadzący na wyspę

Tam właśnie postanowiliśmy udać się na wycieczkę, skuszeni tym, że na wyspie nie ma właściwie samochodów. Na lokalnych dróżkach można spotkać tylko ludzi na rowerach i motorkach, a czasem konne wozy zwożące z pól plony, Na wyspie najczęściej uprawia się tytoń, choć wiele jest też sadów owocowych.

Koh Pbain - na rowerkach
Koh Pbain - na rowerkach

Pierwszy odcinek podróży prowadził przez miasto. Musieliśmy jechać przy krawędzi ulicy. Jednak ulica ciągnąca się wzdłuż Mekongu nie jest szczególnie ruchliwa, więc nie było to wcale wielkim wyzwaniem.

Przy wjeździe na most zauważyłem sporą grupę muzułmańskich chłopców z charakterystycznymi okrągłymi nakryciami głowy. Wcześniej w mieście widziałem już kilka kobiet z włosami zasłoniętymi chustami, jak to czynią malajskie muzułmanki. W tej części Kambodży mieszka sporo muzułmanów z mniejszości Cham, od której pochodzi nazwa miasta. Przybyli oni do Kambodży w XVIII wieku z terenów dzisiejszego południowego Wietnamu. Kiedyś mieli własne królestwo, które w swoim czasie odgrywało istotną rolę w tym rejonie Azji, z czasem jednak utraciło polityczne znaczenie i w końcu upadło. Członkowie narodu Cham nie są w większości przypadków zbyt ortodoksyjnymi muzułmanami, łącząc wiarę w jednego Boga, Allaha, z wiarą w duchy, ale ostatnio z krajów arabskich przyjeżdżają imamowie, by im islam „wyprostować”. Zdarzają się wśród nich niestety także ideolodzy dżihadu.

Po moście na rowerze nie jedzie się zbyt fajnie, bo przecież nawierzchnia to nie gładki asfalt, lecz mata spleciona z włókien bambusowym. Andrzejek narzekał, lecz dał sobie radę. Potem musieliśmy wprowadzić rowery po piaskowej nawierzchni kilkanaście metrów po skarpie, więc Andrzejek znowu narzekał. Za przejazd przez most od obcokrajowców pobiera się dolara przy wjeździe na wyspę, ale – jak mogliśmy się przekonać – wyjeżdżając z niej nie uiszcza się już żadnej opłaty.

Kiedy pokonaliśmy początkowe przeszkody, okazało się, że wycieczka po wyspie jest naprawdę bardzo przyjemna. Wiele dróg pokrywają betonowe płyty, po których jedzie się całkiem wygodnie. Drogi gruntowe też są w niezłym stanie, jednak ze względu na to, że pokrywa je zaschnięta czerwona ziemia, musimy być przygotowani na okurzenie.

Koh Pbain - sielskie krajobrazy
Koh Pbain - sielskie krajobrazy
Koh Pbain - mieszkanka wyspy
Koh Pbain - mieszkanka wyspy

Na wyspie przejechaliśmy przez trzy wioski. Między nimi znajdują się pola uprawne i zagajniki. Wieśniacy często wystawiają przed domy kosze ze swoimi plonami. Czasem są to pomidory, innym zaś razem owoce: duriany, dżekfruty czy pomelo.

W pierwszej wiosce, zaraz za mostem zwraca uwagę niezwykła buddyjska świątynia, przed którą stoi dziwna scena z betonowymi podobiznami jakichś staruszków. Jeden z nich leży, podczas gdy ptaszysko wydziobuje mu wnętrzności.

Koh Pbain - dziwne rzeźby w buddyjskiej świątyni
Koh Pbain - dziwne rzeźby w buddyjskiej świątyni

W następnej wiosce naszą uwagę zwróciły zawodzenia. Myślałem, że to muezzin nawołuje wiernych do modlitwy, bo na wyspie mieszkają prócz buddyjskich Khmerów także muzułmańscy Chamowie, jednak gdy dotarliśmy do źródła nawoływania, okazało się, że wydobywa się ono z buddyjskiego klasztoru. Odpoczęliśmy chwilę na ustawionych przed nim na skarpie nad rzeką ławkach.

Gdy wyjeżdżaliśmy z klasztoru, zobaczyliśmy interesującą scenę. Jakaś kobieta ofiarowała coś trzem mnichom, z których dwoje było dziećmi w wieku Andrzejka, a trzeci nastolatkiem, mnisi przyjęli dar, po czym zaczęli coś intonować. Pewnie było to błogosławieństwo.

W kolejnej wiosce znaleźliśmy szkołę. Szkoła składała się z dwóch izb. W jednej pan nauczyciel tłumaczył coś chłopcom, w drugiej dzieci powtarzały coś za panią nauczycielką. Może był to wiersz, może jakaś wyliczanka? Wzbudziliśmy małą sensację, zerkając przez pootwierane okna parterowego budynku, ale nie chcieliśmy przeszkadzać w lekcji, więc ruszyliśmy dalej.

Koh Pbain - szkoła
Koh Pbain - szkoła
Koh Pbain - suszący się tytoń
Koh Pbain - suszący się tytoń

Ogólnie przejechaliśmy po wyspie co najmniej kilkanaście kilometrów. Dzień był wyjątkowo upalny, więc mimo że wyjechaliśmy wcześnie, przed ósmą, pod koniec wycieczki, czyli gdy zbliżała się pierwsza, Andrzejek był już bardzo zmęczony. Jakoś dowlekliśmy się do restauracji, z której wypożyczyliśmy rowery, a potem do hotelu, gdzie wszyscy wzięliśmy prysznic, by zmyć z siebie kurz.

Po odpoczynku poszliśmy na miasto. Oprócz chęci zaspokojenia głodu, mieliśmy zamiar kupić bilety na autobus na następny dzień.

Zgodnie z przewodnikiem Rough Guide połączenie z Kompong Cham do Sen Monorom obsługuje tylko jedna firma – Rith Mony, wcześniej jednak jakoś nie mogliśmy znaleźć jej biura, gdyż nie było go zaznaczonego na mapie, a przewodnik enigmatycznie wspominał, że znajduje się kilkaset metrów przed mostem. Poprzedniego wieczoru udało mi się znaleźć jakoś to miejsce na mapce opublikowanej w Internecie, więc teraz poszliśmy na poszukiwania. Biuro znaleźliśmy, ale pracująca w nim pani powiedziała, że firma nie obsługuje tej trasy i odesłała nas do konkurencyjnej firmy Sorya, której autobusem przyjechaliśmy z Siem Reap. Gdy szliśmy w jej kierunku, zobaczyłem po kilkudziesięciu metrach szyld jakiejś innej, nieznanej mi firmy, oferującej połączenia do Sen Monorom.

Pani, która sprzedawała bilety, łamaną angielszczyzną zachwalała swoje usługi. Mikrobus miał być wygodniejszy od dużego autobusu, a sama podróż znacznie lepiej rozwiązana czasowo. Wyjazd miał nastąpić o 8 rano, a o 14 mieliśmy być na miejscu. Duży autobus firmy Sorya podobno wyjeżdżał o 12 i jechał godzinę dłużej. Głównie ze względu na godzinę wyjazdu zdecydowaliśmy się na tę ofertę. Bilet kosztował 10 dolarów od osoby.

Wróciliśmy do hotelu. Jeszcze tylko na chwilę wyszedłem z pokoju, żeby kupić pączki. Zbliżał się tłusty czwartek i nie mogliśmy przepuścić okazji, żeby nie objeść się z tego powodu pączkami zgodnie z obowiązującą w Polsce tradycją.


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona