W tym roku wybór padł na Indie. Jest to kraj obfitujący w zabytki najwyższej klasy światowej, o którym pisuje się kontrastowo: raz w superlatywach jako o kolebce wielu nurtów filozoficznych i mistycznych, które odcisnęły głębokie piętno na kulturze wielu krajów Azji, a dziś inspirują na Zachodzie młodych ludzi i kręgi zwolenników New Age, innym zaś razem jako o siedlisku biedy i chorób. Gdy powiedziałem pewnej znajomej, że wybieram się z dzieckiem do Indii, zapytała: „nie boi się pan brać dziecka do tego syfu?”. Dobre pytanie. Kiedyś bym się bał. Ale Andrzejek ma już pięć lat, właściwie prawie sześć, więc nie jest już maluchem, którego łatwo powala byle infekcja. W żłobku i przedszkolu przeżył już swoje i jego system odpornościowy radzi sobie z typowymi bakteriami i wirusami. Resztę zaś załatwia ubezpieczenie i pieniądze.
W każdym kraju – nawet w tych dość prymitywnych – istnieją kliniki dla bogatszych ludzi, w których poziom opieki zdrowotnej jest zazwyczaj wyższy niż w naszych placówkach finansowanych przez NFZ. Usługi te zazwyczaj nie są nawet szczególnie drogie. Kosztują adekwatnie do cen w danym kraju. Trzeba wykupić ubezpieczenie (obejmujące – rzecz jasna – zwrot pieniędzy za leczenie chorób tropikalnych; ostrzegam, bo są firmy, które sprytnie wyłączyły sobie choroby tropikalne z zakresu ubezpieczenia) oraz być mentalnie przygotowanym na to, że w razie czego trzeba będzie zapłacić swoimi pieniędzmi za leczenie, a o zwrot pieniędzy walczyć w Polsce z ubezpieczycielem w sądzie (większość tych firm chętnie przyjmuje od nas pieniądze, ale bardzo niechętnie je wypłaca).
Pod względem medycznym czuliśmy się przygotowani. Stosowaliśmy profilaktykę antymalaryczną – my braliśmy Malarone, a Andrzejek Malarone Junior. Mieliśmy i stosowaliśmy probiotyki (w naszym przypadku Enterol). Pediatra dał nam też na karteczce listę leków do kupienia w razie wystąpienia problemów gastrycznych (smutna prawda o Indiach jest taka, że chyba ponad połowę podróżników dopadają tam żołądkowo-jelitowe problemy) oraz zasady ich stosowania. Wiedzieliśmy sami, że w Indiach nie są wymagane do kupienia leków żadne recepty.
Trasę zaplanowałem w taki sposób, byśmy mieli na początku napięty program zwiedzania, a na końcu mogli trochę odpocząć nad morzem, o czym tak marzył Andrzejek. Zdecydowałem się podstawowym naszym celem uczynić Radżastan, a przy tej okazji obejrzeć Tadż Mahal. Na Delhi nie chciałem poświęcać zbyt wiele czasu. Z opinii innych podróżników wiedziałem, że zabytki Delhi nie rzucają wcale na kolana, a zresztą w stolicy Indii podczas naszych podróży z pewnością jeszcze będziemy nie raz. Najbliższe od Radżastanu morze znajduje się w Gudżaracie, więc tam postanowiliśmy zakończyć naszą podróż.
Dłuższe przejazdy planowałem odbyć koleją, a z innych środków transportu korzystać w ostateczności. Bilety kolejowe można kupić przez Intenet i tak właśnie zrobiłem, posługując się dwiema stronami: http://www.cleartrip.com i http://www.irctc.co.in (ta druga pobiera odrobinę niższe opłaty za usługę rezerwacji, ale jest bardziej wybredna, jeśli idzie o akceptację kart płatniczych).
Szczęśliwie dla nas wiele linii lotniczych z państw Zatoki Perskiej lata do różnych miast Indii: do Delhi, ale także do stolicy Gudżaratu, Ahmedabadu. Za niecałe 6000 złotych kupiliśmy bilety lotnicze: z Pragi do Delhi i z Ahmedabadu do Pragi liniami Emirates (z przesiadką w Dubaju). „Emiratami” lecieliśmy już kiedyś do Kuala Lumpur i wspomnienia z tego lotu mieliśmy bardzo dobre.
Zdecydowałem się też wypróbować kilka nowych „gadżetów”. Dla mnie i Małgosi wkłady do śpiworów typu Lifeventure EX3 Travel Sleeper, które mogą być używane w ciepłym klimacie jako samodzielne śpiwory. Podobno są one nasączane środkiem chemicznym odstraszającym owady. Dla Andrzejka zaś podobne rozwiązanie w wersji dla dzieci – Cocoon Kidsack. Na amerykańskim serwisie aukcyjnym ebay.com znalazłem zaś podróżne urządzenie do sterylizacji wody – Steripen Classic. Było dwa razy tańsze niż w Polsce – dlatego je kupiłem. Postanowiłem też kupić latarkę czołówkę (bardzo praktyczny typ latarki, którego codzienne zalety mogłem zaobserwować podczas naszej wizyty w RPA; na ciemnym campingu jest to rozwiązanie dużo lepsze niż zwykła latarka).
Hoteli nie rezerwowaliśmy z dwoma
wyjątkami. Żeby nie musieć bawić się w poszukiwania noclegu zaraz po
przyjeździe, zwłaszcza w kontekście odbywających się właśnie w Delhi
igrzysk Commonwealthu, zarezerwowaliśmy w stolicy Indii pokój w
hotelu Potala House. Z kolei po to, by Małgosia mogła skorzystać z
porad kulinarnych miejscowej gospodyni, zarezerwowałem pokój w
backpackerskiej noclegowni w Jodhpurze, która oferowała taką
możliwość. Poza tym zarezerwowałem pokój w Kolinie w Czechach po naszym powrocie z Indii,
żebyśmy mogli spokojnie odpocząć przed podróżą do Polski.
Po tym wstępie najwyższa pora przystąpić do opisu
naszej indyjskiej przygody.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona