Następnego dnia postanowiliśmy zwiedzić Fatehpur Sikri. Wedle legendy mogolski władca Akbar nie mógł doczekać się syna. Odwiedził wtedy sufickiego pustelnika, który obwieścił mu, że niedługo cesarz doczeka się syna. Tak się rzeczywiście stało i dlatego cesarz podjął decyzję o budowie miasta w pobliżu miejsca, w którym mieszkał pustelnik. Na terenie miasta znajdował się potężny meczet oraz zabudowania pałacowe. Z nie do końca jasnych powodów miasto zostało jednak opuszczone kilkanaście lat po tym, gdy je wybudowano.
Po śniadaniu, które zjedliśmy na dachu hotelu, rikszą (50 rupii) pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Ktoś wskazał nam właściwy autobus. Spędziliśmy w nim jakieś pół godziny, gdy współpodróżni zaczęli nagle wychodzić na zewnątrz. Okazało się, że z jakiegoś powodu podstawiono inny autobus. Na szczęście znalazło się w nim jeszcze dla nas miejsce i po niedługim czasie ruszyliśmy w drogę. W autobusie konduktor zbierał opłaty – w sumie zapłaciliśmy 69 rupii (27 za osobę dorosłą i 15 za dziecko).
Podróż trwała nieco ponad godzinę, przy czym znaczną część czasu zajęło opuszczenie
Agry.
Fatehpur Sikri jest dziś niedużym miasteczkiem z odrestaurowanymi ruinami położonymi na wzgórzu nad miastem. Dworzec autobusowy mieści się na miejscowym bazarze. Ledwo opuściliśmy autobus, rzuciło się na nas całe stado naganiaczy, oferujących przeróżne usługi. Jeden z nich zupełnie nie chciał się odczepić. Powtarzał, że całkiem za darmo nas oprowadzi. Zupełnie nie chciało mi się w to wierzyć, ale dałem się mu prowadzić. Zaprowadził nas do zachodniego wejścia do meczetu, co w sumie było dobrym pomysłem, zważywszy, że główne, południowe jest okupowane przez całe tabuny wszelkiej maści naciągaczy. Nasz darmowy przewodnik szykował się wyraźnie do przegonienia nas po zabytkach, czego nie lubimy, więc bez przerwy musieliśmy dawać opór jego poganianiu. Oczywiście zaprowadził nas do sklepiku z pamiątkami prowadzonego przez „wujka”. Nic nie kupiliśmy i w końcu udało nam się go pozbyć.
![]() | |
|
Meczet jest ogromny, ale – jak to meczet – nie zawiera żadnych barokowych ozdobników, rzeźb figuratywnych czy obrazów. W jego północnej części znajduje się duże skupisko grobów islamskich świętych mężów. Należy patrzeć pod nogi, by nie nadepnąć na płytę nagrobną, bo przynosi to podobno pecha i jest to świadectwo braku szacunku dla tutejszej muzułmańskiej wspólnoty.
Po wyjściu z meczetu skierowaliśmy się do głównego kompleksu zabudowań pałacowych. Musieliśmy zapłacić za bilety – po 260 rupii od osoby dorosłej (dzieci – jak prawie wszędzie w Indiach – za darmo). Budowle pałacowe są imponujące, ale Andrzejek był zawiedziony tym, że nie ma na ich terenie labiryntów – takich jak te, przez które przechodziliśmy w forcie w Gwaliorze. W Fatehpur Sikri jest również sporo grup wycieczkowych, których nie spotyka się w Gwaliorze. Nadmierne zagęszczenie zwiedzających utrudnia poruszanie się i trzeba się pomęczyć, by zrobić ładne zdjęcie bez wchodzących w kadr turystów. Poza tym turyści słuchają swojego przewodnika, a dziecko – jak to dziecko – trochę hałasuje, co niektórym może się nie podobać.
![]() | |
|
![]() | |
|
Pochodziliśmy sobie po ruinach, a potem poszliśmy z powrotem na dworzec. Było jeszcze przed czwartą, więc liczyłem na to, że jeżeli uda nam się dotrzeć do Agry stosunkowo wcześnie, pojedziemy jeszcze zwiedzić jakiś inny zabytek. Ludzie ze stacji autobusowej potwierdzali nawet, że autobus powinien zjawić się w ciągu dwudziestu minut, ale nie doczekaliśmy się go. Przyjechał dopiero po 50 minutach. Wyjechaliśmy z Fatehpur Sikri o 17.
W międzyczasie Andrzejek dobrze się bawił z pracownikami dworca autobusowego, nam jednak nie było tak wesoło.
Do Agry dojechaliśmy po zmroku. Byliśmy głodni. Sprawdziliśmy ceny w jadłodajniach znajdujących się w pobliżu dworca autobusowego, były jednak dość drogie – pod tym względem ceny były porównywalne do naszego hotelu, a restauracja na dachu naszego hotelu sprawiała zdecydowanie przyjemniejsze wrażenie niż te lokale przy hałaśliwym skrzyżowaniu dróg.
Wzięliśmy więc rikszę i pojechaliśmy do naszego hotelu. Zostawiliśmy w pokoju nasz plecaczek wycieczkowy i poszliśmy poszukać taniej restauracji dla miejscowych. Znaleźliśmy takie miejsce nieopodal. Wśród kilku podobnych do siebie lokali wybraliśmy ściśle wegetariańską „dziurę w ścianie”. Jedzenie było smaczne i stosunkowo niedrogie.
Później kupiliśmy jeszcze pocztówki (wcale nie jest to takie proste – pocztówki można kupić od naganiaczy przy wejściu do zabytków, w przeciwnym zaś razie należy szukać lokalnych biur podróży, które przy okazji posiadają na stanie tego rodzaju towary).
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona