Tbilisi 6.09.2007

Wstaliśmy raczej późno, bo po zawalonej nocy chcieliśmy się wyspać. Było po 9. Po porannej toalecie poszliśmy zjeść śniadanie. Grupa młodych ludzi, z którymi przylecieliśmy, już była w jadalni. Jedzenie było proste i smaczne. Po raz pierwszy mogliśmy spróbować gruzińskiego sera. Gruzińskie białe sery w wielu odmianach, jakże różnych od naszych polskich towarzyszyły nam przez całą naszą podróż. Sery te są dość specyficzne – białe, ale z dziurkami, jakby zachodziła w nich jednak fermentacja. W domach, w których nocowaliśmy, często widzieliśmy, że gospodarze przechowują je w garnkach na balkonie, a więc musiały być bardziej trwałe niż nasze białe sery, które przechowywane w takich warunków prędko by zgliwiały.

Po śniadaniu poszliśmy zwiedzać miasto. Okazało się, że nasz hotel znajduje się w okolicy, w której pełno jest małych sklepików spożywczych i straganików z owocami i warzywami. Po chwili doszliśmy do nieco większego placu – był to plac Avlabari. Obok przestronnego budynku stacji metra stały rzędy taksówek, na środku zaś przecinającej plac ruchliwej ulicy szumiała fontanna, strzelając do góry strumieniami wody. Przeszliśmy plac i ruszyliśmy w boczną uliczką w kierunku, gdzie – jak się nam zdawało – powinno być stare miasto. Uliczka była niezbyt ruchliwa, wybrukowana kocimi łbami. Doprowadziła nas do maleńkiej otoczonej murami cerkwi. Weszliśmy na dziedziniec i z ciekawością zerknęliśmy do środka. Potem zaś oglądaliśmy panoramę miasta i wijącej się poniżej wstęgi wody, wyglądając ponad mury cerkwi wybudowanej na wysokiej skarpie nad rzeką Mkvari.

Gdy tak staliśmy, do cerkwi weszła jakaś rodzina. Rozpoczęła się uroczystość – nie wiemy, niestety, jaka. Opuściliśmy progi cerkwi i opadającą stromo uliczką poszliśmy w kierunku kolejnej cerkwi. Na schodkach prowadzących na dziedziniec jakaś pani zaczepiła Prosiaczka. Potem weszliśmy na sam dziedziniec i podeszliśmy do wejścia cerkwi. Była to cerkiew Metechi. Budynek ten wznosił się malowniczo nad rzeką, a na znajdującym się poniżej cerkwi placyku stał posąg króla Wachtanga Gorgasała, który zgodnie z tradycją miał być założycielem Tbilisi. Cerkiew nieco szpeciły rusztowania, ale widok na stare miasto był przepiękny. W środku trwało właśnie nabożeństwo. Niestety, okazało się, że Małgosia nie bardzo może wejść do środka bez wzbudzania sensacji. W kościołach Gruzji oczekuje się, że wchodząca do cerkwi kobieta będzie miała zakryte włosy. Pragnąc okazać szacunek uczuciom religijnym Gruzinów, stwierdziliśmy, że trzeba kupić odpowiednią chustę. Dlatego też wróciliśmy na plac Avlabari, w którego pobliżu znajduje się kilka chińskich sklepików ozdobionych czerwonymi lampionami. W sklepikach tych można prócz typowej chińskiej tandety kupić również za kilka lari chusty nadające się w sam raz do zakładania na głowę podczas wizyt w kościołach.

Tak zaopatrzeni wróciliśmy do cerkwi Metekhi. Nabożeństwo już się skończyło, choć w środku było jeszcze sporo ludzi, a popi kręcili się przed ikonostasem. Rozejrzeliśmy się w środku i wyszliśmy na zewnątrz. Panorama starego miasta z tarasu przed tą cerkwią przewyższała nawet widok z cerkwi, którą oglądaliśmy poprzednio.

Pomnik króla Wachtanga Gorgasała
Pomnik króla Wachtanga Gorgasała

Przy wyjściu z terenu otaczającego cerkiew na turystów czaił się tłum żebraczek. Z żebractwem spotykaliśmy się z Gruzji bardzo często. Najwięcej żebrzących, głównie starszych kobiet, zaczepiało ludzi wchodzących i wychodzących ze świątyń, choć byliśmy nagabywani również na ulicy, a czasem za rękawy ciągnęły nas dzieci. Gruzja to niebogaty kraj z ogromnymi problemami wynikającymi z masowego bezrobocia, więc trudno się dziwić, że część ludzi usiłuje dorabiać sobie w ten sposób. W przypadku przykościelnych babć widzieliśmy zresztą popów witających się z nimi serdecznie i udzielających im błogosławieństw – od tego momentu dawaliśmy im niekiedy jakieś drobne pieniążki.

Następnie przeszliśmy przez most i ruszyliśmy na zwiedzanie starego miasta, Zgodnie z przewodnikiem udaliśmy się najpierw do katedry Sioni. Katedra była jak na standard kościołów w Gruzji dość spora, ale nie była specjalnie imponująca, co może dziwić, zważywszy, że jest to główny kościół patriarchy Gruzji. Urząd ten piastuje obecnie Ilia II.

W tym miejscu wypada napisać kilka słów na temat kościoła gruzińskiego. Kościół ten stanowił w przeszłości i stanowi nadal ostoję gruzińskości. Do dzisiaj cieszy się on powszechnym szacunkiem. Gdy jedzie się autobusem lub taksówką, można zobaczyć, że podróżni i kierowca na widok kościoła czynią znak krzyża, co w Polsce już raczej się nie zdarza. Wiernych przychodzi do kościołów bardzo wielu i to nie tylko w dni świąteczne. Świątyń jest wiele i wciąż buduje się nowe – w czasie naszego pobytu na ukończeniu był kompleks okalający cerkiew Sameba – największą podobno na Kaukazie. Samą świątynię, zlokalizowaną tuż obok hotelu Georgian House, odwiedziliśmy dopiero tuż przed naszym wyjazdem z Gruzji – będzie jeszcze o tym mowa.

Kościół gruziński należy do najstarszych na świecie. Chrześcijaństwo zostało przyjęte przez królestwo wschodniej Gruzji w pierwszej połowie IV wieku za sprawą świętej Nino, o której również jeszcze będzie mowa. Kościół ten należy do autokefalicznych kościołów ortodoksyjnych, czyli prawosławnych jak na przykład kościół w Rosji czy w Grecji. Oznacza to, że jest on samodzielny, a więc nie podlega papieżowi. Głową kościoła jest patriarcha, formalnie równy innym patriarchom prawosławnym.

W liturgii jest stosowany język gruziński, choć sama liturgia nie różni się wiele od tej, którą stosują inne kościoły ortodoksyjne wywodzące się z tradycji greckiej.

Jak wiadomo, kościoły ortodoksyjne, podobnie jak Kościół katolicki na zachodzie Europy, zaakceptowały wszystkie postanowienia soborów, które od IV do VI wieku zdefiniowały wspólną dla nich doktrynę chrześcijańską. Dlatego też pomiędzy kościołem gruzińskim a katolickim nie ma żadnych sporów doktrynalnych. Jedyna istotna różnica polega na prymacie papieża na Zachodzie. Dlatego katolik może uczestniczyć we mszy w kościele gruzińskim, a nawet przyjąć komunię (przynajmniej z punktu widzenia rzymskich katolików jest to możliwe, bo na razie popi prawosławni nie zgadzają się udzielać komunii katolikom).

Po zwiedzeniu katedry w Tbilisi przeszliśmy ulicą Shavteli, która znana jest z tego, że można na niej zjeść w malowniczym otoczeniu pięknych kamieniczek całkiem niezły obiad. Restauracji w tej części starego miasta jest zresztą całkiem sporo. Liczba turystów odwiedzających Tbilisi nie jest jeszcze zbyt duża, ale pozwala już na utrzymanie się tego rodzaju przybytków.

Na razie nie byliśmy specjalnie głodni, więc po minięciu restauracji, a następnie rezydencji patriarchy prawosławnego poszliśmy dalej, do cerkwi Anczischati.

Cerkwia Anczischati jest jedną z najstarszych w Tbilisi. Nie jest duża, zresztą jak większość cerkwi gruzińskich, zwłaszcza tych starszych. Wchodzi się do niej przez bramę, a potem schodami w dół. Po lewej stronie pod zacienioną winoroślą pergolą na ławkach siedzieli ludzie, a wśród nich brodaty pop. Z kraniku w murze płynęła woda. Jak później mieliśmy okazję zauważyć, w Gruzji w wielu miejscach można znaleźć kraniki i miniaturowe fontanny, które pozwalają ludziom w trakcie upałów ugasić pragnienie.

Po obejrzeniu cerkwi doszliśmy do jednej z głównych ulic miasta – ulicy Barataszwili – i poszliśmy nią w kierunku ulicy Rustaweli. Ulica Rustaweli jest najważniejszą arterią tej części miasta. Znajdują się przy niej budynki państwowe, instytucje i sklepy. By dojść do niej, przeszliśmy przejściem podziemnym, które rozciąga się pod Placem Wolności, na środku którego wznosi się Pomnik Wolności i Zwycięstwa.

Muzeum Narodowe, tak jak podawały niektóre przewodniki, było zamknięte – podobno z powodu braku funduszy. Szkoda, bo zgodnie z informacjami umieszczonymi w tychże przewodnikach jest ono naprawdę warte zwiedzenia. W przewodniku Lonely Planet jest informacja, że gdzieś obok muzeum ma się znajdować wystawa przedmiotów ze złota stanowiąca część ekspozycji muzeum, ale mimo że obeszliśmy dookoła budynek muzeum, niczego takiego nie udało nam się znaleźć.

Dalej na ulicy Rustaweli znajduje się budynek parlamentu. Front budynku ozdabia ogromna kaskadowa fontanna. Budynek został wykonany podobno rękami niemieckich jeńców wojennych po zakończeniu II Wojny Światowej.

Wkrótce znudziło nam się chodzenie wzdłuż ulicy. W gruncie rzeczy nie była to wielka atrakcja turystyczna. Szczegóły architektury wybudowanych wzdłuż ulicy kamieniczek mogły zainteresować tylko specjalistów.

Wracając w kierunku najstarszej części miasta, zatrzymaliśmy się w niewielkim parku. Prosiaczek biegał sobie wokół fontanny, a my na zmianę biegaliśmy za nim.

Potem poszliśmy znowu w kierunku katedry i placu Gorgasali, ale tym razem podążyliśmy ulicą Leselidze. Po drodze zwiedziliśmy mały kościół Dzvaris-Mama – warto, bo freski wewnątrz są śliczne.

Zahaczyliśmy też o tutejszą synagogę, która służy nielicznym żyjącym w Tbilisi Żydom oraz znacznie liczniejszym turystom z Izraela.

Potem zaś na placu Gorgasali odwiedziliśmy katedrę ormiańską. Kościół ormiański, mimo tak bliskiego sąsiedztwa obu krajów, ma całkiem inny obrządek niż kościół gruziński, nie należy nawet do grupy kościołów prawosławnych. Wnętrze kościoła również nie przypomina kościołów gruzińskich – w środku nie ma ikonostasu, mniej jest ozdób, kościół sprawia wrażenie znacznie bardziej surowe.

Następnie weszliśmy na wzgórze, na którym znajduje się zamek Narikała. Zamek Narikała dominuje nad całym starym miastem. Sam zamek to tylko ruina, w której obrębie znajduje się niewielki gruziński kościół, ale są stąd piękne widoki na stare miasto. Ładnie widać również położoną poniżej wzgórza po wschodniej stronie ulicę, przy której znajdują się sławne łaźnie, z których ongiś korzystała elita tutejszych mieszczan. Widać również dobrze znajdujący się tuż obok meczet. W dawnych czasach w Tbilisi mieszkało znacznie więcej muzułmanów niż obecnie. Dziś jeden wspólny meczet służy niewielkiej społeczności tutejszych muzułmanów i jest wspólnie użytkowany przez szyitów i sunnitów.

Idąc wzdłuż zachodnich murów zamku, można dojść do pomnika Matki Gruzji. Wielki sześciopiętrowy pomnik wykonany z aluminium wznosi się na szczycie wzgórza i jest świetnie widoczny z terenu całego starego miasta. Matka Gruzja to kobieta trzymająca w jednej ręce kielich z winem, w drugiej zaś miecz. Bo Gruzini są gościnni, ale potrafią też bronić swojej ojczyzny.

Po drodze mija się drzewka z zawiązanymi wstążeczkami. Zawiązanie wstążeczki na niektórych drzewach ma przynosić szczęście. Spotykaliśmy się z tym zwyczajem w różnych rejonach Gruzji.

Drzewko ze wstążeczkami w celu uzyskania spełnienia życzeń
Drzewko ze wstążeczkami

Po tej dość wyczerpującej wspinaczce (temperatura była tropikalna, a Prosiaczek niesiony na plecach to dość spore jednak obciążenie) zeszliśmy na dół i wróciliśmy przez most na rzece Mtkvari na „naszą” stronę miasta, tj. stronę, na której znajdował się nasz hotel.

W hotelu nie siedzieliśmy szczególnie długo. Po całodziennym zwiedzaniu byliśmy jednak zmęczeni. Postanowiliśmy pójść zjeść kolację, co jednak bardzo nie spodobało się Prosiaczkowi. Narzekał i kładł się plackiem na chodniku. Wkrótce wiedzieliśmy, co mu dolega, bo chłopak nam zwyczajnie usnął.

Poszliśmy na bulwar nad Mtkvari, na którym miał znajdować się cały ciąg lokali gastronomicznych. Wygląda jednak na to, że od czasu napisania przewodnika, w którym te lokale były polecane, władze miejskie wpadły na pomysł, by inaczej zagospodarować ten teren, bo po lokalach pozostały tylko fundamenty lub na wpół zrujnowane budowle.

Tak więc musieliśmy zawrócić i ze śpiącym dzieckiem poszliśmy do restauracji hotelu Kopala. Restauracja znajdowała się na najwyższym piętrze i roztaczał się z niej widok na całe miasto. Zjedliśmy raczej skromną kolację i wróciliśmy do naszego hotelu. Następnego dnia czekała nas dość długa podróż, więc trzeba było się wyspać.

Przy okazji dowiedzieliśmy się od pracownika recepcji, że hotelowa restauracja wydaje śniadania dopiero od 8 rano. Oznaczało to, niestety, że nie mogliśmy rozpocząć podróży tak wcześnie, jak planowaliśmy pierwotnie. A program mieliśmy napięty.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 Następna strona