Kutaisi-Batumi 14.09.2007

W nocy słyszeliśmy spadające krople deszczu, myśleliśmy jednak, że jest to tylko jakaś chwilowa drobna zmiana pogody. Przez cały czas podczas naszego pobytu w Gruzji pogoda była doskonała, a niebo bezchmurne. Okazało się jednak, że nadszedł koniec pięknej pogody i ranek powitał nas ciężkimi stalowymi chmurami i chłodną mżawką.

Nasza gospodyni sama domyśliła się, że w związku ze zmianą pogody wolelibyśmy od razu pojechać na wybrzeże, do Batumi, zamiast tkwić w Kutaisi. Przy śniadaniu zaproponowała nam usługi znajomego, który za 15 lari miał zawieźć nas do największych miejscowych atrakcji, a na końcu odwieźć na dworzec autobusowy. Zdecydowaliśmy się skorzystać z tej możliwości. Zaledwie zdążyliśmy spakować bagaże, gdy pod drzwiami willi, w której mieszkaliśmy, pojawił się samochód z kierowcą.

Razem z nami na wycieczkę pojechał również wnuczek właścicieli pensjonatu. Zaproponowali nam, że chłopak przejedzie się z nami i popilnuje od czasu do czasu Prosiaczka, co pozwoli nam spokojnie pozwiedzać. W Gruzji nowy rok szkolny zaczyna się dopiero w październiku, więc podczas naszego pobytu dzieci miały jeszcze wolne.

Najpierw pojechaliśmy do katedry Bagrati, która znajduje się na terenie samego Kutaisi. Katedra jest zrujnowana, gdyż podczas jednego ze swoich najazdów na Gruzję, muzułmanie zburzyli kolumny, co spowodowało zapadnięcie się dachu. Nawet jednak to, co pozostało z katedry, jest godne podziwu. Kiedyś ten budynek musiał być imponująco wielki.

Potem pojechaliśmy do Gelati. Gelati to znajdujący się kilkanaście kilometrów od Kutaisi kompleks kościołów, który dawniej był bardzo ważnym centrum religijnym zachodniej Gruzji. Tu koronowano gruzińskich królów, tu skupiało się życie artystyczne. W efekcie powstał piękny otoczony murami kompleks budowli sakralnych składający się z kościołów i potężnych dzwonnic.

Wnętrza kościołów są piękne, ozdobione wyjątkowo dobrze zachowanymi malowidłami naściennymi. Być może niektóre spośród reklamowanych w przewodnikach budowli sakralnych Gruzji można sobie odpuścić, gdyż generalnie są one do siebie dość podobne. Nie dotyczy to jednak Gelati – warto nadłożyć drogi, by pojechać do Kutaisi i odwiedzić Gelati.

Gelati
Gelati

Potem pojechaliśmy do Motsamety. By dojechać do tego odosobnionego kościółka, trzeba zjechać z głównej drogi i przejechać całkiem spory kawałek paskudną boczną drogą, a następnie telepać się ładny kawałek drogą gruntową. Sam kościół nie jest jakoś szczególnie piękny. Jest nieduży, a ściany nie są ozdobione żadnymi pięknymi freskami.

Natomiast otoczenia kościoła jest śliczne, gdyż wznosi się on na stromym zboczu doliny, na dole której szumi jakaś rzeka.

Przy okazji wizyty w tym kościele mogliśmy uczestniczyć w pewnym rytuale religijnym. Opiekun tego miejsca, gdy dowiedział się, że pochodzimy z chrześcijańskiego kraju, postanowił pokazać nam, w jaki sposób możemy zwrócić się o wstawiennictwo do dwóch świętych mężów: Dawida i Konstantyna. Ci dwaj książęta z panującego w Kutaisi rodu Mcheidze podczas jednego z muzułmańskich najazdów dostali się do niewoli. Zaproponowano im wolność i powrót do władzy, jeśli zgodzą się tylko przejść na islam. Obaj książęta odmówili, za co zostali ścięci. Od tej pory są w prawosławiu uznawani za świętych, a ich czaszki zostały umieszczone we wnęce ołtarza w kościółku, w którym właśnie byliśmy. Wnęka jest zasłonięta szybą. Należy trzykrotnie ucałować szybę, przeżegnać się i przejść na kolanach specjalnym przejściem pod ołtarzem, by dostąpić łaski ze strony świętych.

Po zwiedzeniu Motsamety wróciliśmy do Kutaisi i pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Okazało się, że do odjazdu marszrutki do Batumi pozostała jeszcze niemal godzina. Zostawiliśmy w marszrutce bagaże i poszliśmy jeszcze połazić po dworcu. Prosiaczkowi zachciało się siku, więc musieliśmy znaleźć toaletę. Toaleta znajdowała się w osobnym budynku i zlokalizowanie jej zajęło nam trochę czasu. Toalety publiczne w Gruzji są miejscami, do których nie powinny wchodzić osoby o wysublimowanej wrażliwości, gdyż może być to dla nich traumatyczne przeżycie.

Droga do Kutaisi minęła nam w deszczu i trwała niecałe 3 godziny (zapłaciliśmy 16 lari). Pod koniec drogi mogliśmy obserwować, jadąc szosą wijącą się nad brzegiem morza, jak wzburzone fale morza biją o kamienisty brzeg. Nasze nadzieje na zmianę pogody po przybyciu nad morze rozwiewały się stopniowo wraz z tym, jak przybliżaliśmy się do celu naszej podróży.

W końcu marszrutka zatrzymała się obok jakiejś restauracji i placu zabaw dla dzieci, które znajdowały się na nabrzeżu. Niedaleko od brzegu stały przycumowane wielkie statki. Tak powitało nas Batumi. Batumi jest ślicznym miastem, nad którym górują porośnięte zielenią wzgórza. Na jednym z nich widnieje nazwa miasta – z pewnością kalka z Hollywood. Trudno nam jednak było podziwiać w tej chwili miasto, skoro przywitało nas ono dość nieprzyjemną mżawką. Prawdę mówiąc, chcieliśmy jak najszybciej schronić się w jakimś hotelu.

Kierując się trochę mapą, a trochę intuicją poszliśmy szukać hotelu w uliczkach za meczetem, gdzie miało się ich znajdować kilka. Schronienie znaleźliśmy w pierwszym z brzegu. Hotel Salome oferował komfortowe pokoje, ale był drogi – za noc płaciliśmy 90 lari (były też trochę tańsze i trochę droższe pokoje – w zależności od stopnia komfortu). Dlatego trudno nam go polecać – w Batumi jest mnóstwo hoteli, można wybrać sobie coś odpowiedniego za znacznie niższą cenę.

W hotelu rozgościliśmy się i odczekaliśmy, aż deszcz nieco osłabnie. Po południu poszliśmy zwiedzać miasto. Szczególnie interesował nas brzeg morza. I trzeba przyznać, że jest on całkiem ładny. Plaża jest – co prawda – kamienista, a miejscami brudna, zwłaszcza w okolicach ustawionych na plaży barów i restauracji. Ale można, zwłaszcza nieco dalej na południe, znaleźć naprawdę przyjemne miejsca.

Tych barów i restauracyjek jest na plaży całe mnóstwo. Teraz i tak były na ogół pozamykane ze względu na kiepską pogodę.

Przy okazji przekonaliśmy się, dlaczego Morze Czarne nosi właśnie taką nazwę. Nigdy wcześniej jeszcze nad nim nie byliśmy, toteż nie wiedzieliśmy nawet, że woda w morzu może być taka ciemna.

To, co niewątpliwie jest najpiękniejsze na brzegu morza, to promenada. Jest doskonale urządzona w stylu przywołującym wspomnienia z krajów śródziemnomorskich. Otoczony palmami spacerowy bulwar z jednej strony graniczy z plażą, z drugiej zaś są zielone skwery, fontanny, a na południu wielkie diabelskie koło.

Potem pochodziliśmy po mieście i mimo że nie posiada ono żadnych wielkich zabytków, sprawia ono bardzo przyjemne wrażenie. Człowiek czuje się tutaj, jakby był w jakimś śródziemnomorskim kurorcie.

Zwiedziliśmy tutejszy bazar, bo tak chyba można nazwać ciąg ulic zastawionych straganami znajdujący się we wschodniej części miasta. Można tu kupić owoce, ale próżno by chyba szukać jakichś ciekawych pamiątek. Przeważa chińska tandeta.

Obiad zjedliśmy w rodzinnej restauracji (Domaszniaja Kuchnia) przy dużym placu w centrum.

Ogólnie dzień minął nam dość bezbarwnie, bo też, prawdę mówiąc, pogoda nie nastrajała do spacerów.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 Następna strona