We Wrocławiu wieczorem zabrał nas na pokład niewielki samolot Lufthansy (a właściwie działającej pod szyldem Lufthansy linii Augsburg Airways). Półtoragodzinna podróż upłynęła nam szybko i spokojnie. Kanapki okazały się na tyle zjadliwe, że nawet nasz niejadkowaty Prosiaczek, spożył swoją spokojnie. Dostał od pań stewardess układankę – bardzo mu się spodobała.
Po przylocie na lotnisko w Monachium sprawdziliśmy na terminalu, do której bramki mamy się udać. Na przesiadkę mieliśmy niewiele czasu – około 50 minut. I bardzo dobrze – czekanie na lotnisku na kolejny samolot nie jest w żaden sposób ekscytujące.
W drodze do bramki zaczepił nas jakiś pan w średnim wieku. Okazało się, że podsłuchał, do której bramki się udajemy, a ponieważ sam leciał również do Tbilisi, postanowił spędzić czas pozostały do odlotu na pogawędce. Był to biznesmen z branży budowlanej, lecący na spotkanie z przyjacielem na jeden dzień do Tbilisi. Wymieniliśmy zatem uwagi na temat sposobu prowadzenia interesów w Polsce – dość zbieżne zresztą – i w ten sposób minął nam czas.
Do Tbilisi zabrał nas już trochę większy samolot. Standard był całkiem akceptowalny – nie były to linie Emirates, ani tym bardziej Malaysian Airways, ale fotele były w miarę wygodnie i podano nam obiad i napoje. Prosiaczek dostał już drugą układankę, ale ta była przeznaczona dla trochę większych dzieci, więc mu jej nawet nie dawaliśmy. Ułożył się na pokładzie samolotu do snu i przespał prawie cała podróż. Lot trwał niecałe 4 godziny i w Tbilisi wylądowaliśmy w środku nocy – była 3 rano miejscowego czasu (między Polską a Gruzją jest dwugodzinna różnica czasu).
Na lotnisku szybko przeszliśmy przez formalności wjazdowe i odebraliśmy bagaż. Pożegnaliśmy się z lecącym tym samym samolotem polskim biznesmenem. Wśród oczekujących ludzi odnaleźliśmy człowieka z kartką z naszym nazwiskiem. Okazało się, że wraz z nami przyjechała grupa czterech czy pięciu młodych ludzi, których narodowości jakoś nie mogliśmy określić na podstawie ich języka. Wszystkich nas zapakowano wraz z bagażami do busa i ruszyliśmy w drogę.
Tbilisi sprawiało wrażenie dużego i ruchliwego miasta. Na szczytach otaczających miasto wzgórz podświetlone były budowle – starożytnych budynków czy całkiem nowej wieży telewizyjnej.
Droga nie była druga i już po 20 minutach znaleźliśmy się przed hotelem.
Hotel był mały, schowany w jednej z bocznych uliczek. Dostaliśmy spory i elegancko urządzony apartament z wielkim łożem małżeńskim i bardzo przestronną łazienką. Szybko umyliśmy się i poszliśmy spać.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 Następna strona