Zacznijmy od odpowiedzi na podstawowe pytanie: dlaczego Armenia? Gdy kilka lat temu wybierałem Gruzję jako cel poprzedniej wyprawy w góry Kaukazu, wpadło mi do głowy, by zwiedzić przy okazji Armenię. Jednak nawet tak niewielkie kraje jak Gruzja czy Armenia trudno jest w miarę dokładnie zwiedzić w ciągu 2-3 tygodni standardowego urlopu, łączenie zaś ich w pary powoduje, że zamiast delektowania się własnym tempem podróży i poznawania nowych miejsc otrzymujemy wyścig po miejscach określonych w przewodniku jako „must see” (czyli coś, co koniecznie trzeba zobaczyć). To nie jest styl zwiedzania, który mi odpowiada. Wtedy wybrałem Gruzję, bo o Armenii krążyło w sieci trochę niezbyt pochlebnych opinii dotyczących skorumpowanych stróżów prawa. Od dawna jednak takich opowieści nie przybywa, a Gruzja mnie zachwyciła, więc pomysł wizyty w kolejnym kraju regionu przyszedł mi do głowy naturalną koleją rzeczy.
Góry zawsze mnie fascynowały i lubiłem ruszyć w górską wędrówkę, gdy tylko miałem ku temu okazję. Przed urodzeniem Andrzejka często jeździliśmy z Małgosią w Sudety. Teraz, niestety, zdarza się to znacznie rzadziej. Chciałbym jednak pewnego razu ruszyć w Himalaje. Nie na wysokogórską wyprawę, bo nie chcę przedwcześnie stracić życia, ale w Nepalu czy w północnych Indiach nie brakuje łatwiejszych szlaków, które pozwalają rozkoszować się pięknymi widokami i poczuciem kontaktu z surową naturą gór. Na swoją kolej czekają też Sierra Nevada w Stanach Zjednoczonych, marokański Atlas, afrykańskie Góry Smocze czy chilijskie Andy. Armenię chciałem potraktować jako przymiarkę do bardziej ambitnej wędrówki. Nie oznacza to, że Armenia nie zasługuje na potraktowanie jako samodzielny cel. Góry Armenii są piękne i nie można ich lekceważyć. Najwyższe pasma Kaukazu znajdują się co prawda w rejonie granicy między Gruzją a Rosją, ale nawet niższe pasma położone na terenie Armenii to wysokie góry. Większość pasm ma średnią wysokość szczytów wyższą niż nasze Tatry, a ich wierzchołki niekiedy przekraczają 4000 m npm.
Uznałem zatem, że pora na Armenię, zwłaszcza że bilety lotnicze z Polski do Erewania są niedrogie. Kupiłem bilety na przelot czeskimi liniami Czech Airlines z Warszawy z przesiadką w Pradze. Co prawda, nam z Wrocławia bardziej opłaca się jechać w takim przypadku do Pragi, ale dziwnym trafem w chwili, gdy kupowałem bilety, cena połączenia z Warszawy z przesiadką w Pradze była niższa niż cena bezpośredniego połączenia z Pragi. Cóż, tak to niekiedy bywa. Za bilety (2 osoby dorosłe i sześcioletni już Andrzejek) zapłaciłem w sumie ok. 3700 złotych.
Nasze wyposażenie kempingowe, które kupiliśmy w związku z wyjazdami do Afryki, wymagało uzupełnienia. Przede wszystkim kupiłem nowy namiot, bo stary podniszczony zostawiliśmy w Afryce. Ten nowy ważył ok. 4 kg, a był znacznie obszerniejszy niż poprzedni. Do tego kupiłem nowe śpiwory. Nie te najlepsze puchowe, bo są one bardzo drogie, ale takie, których tzw. temperatura komfortu waha się w okolicach zera – tak, by w razie czego można było wytrzymać w nich nawet lekki przymrozek, a zarazem na tyle lekkie, by nie stanowiły wielkiego obciążenia podczas niesienia. Śpiwory tego typu np. czeskiej produkcji można kupić za 150-250 złotych i ważą około 1,5 kg. Do tego wziąłem maty samopompujące Małgosi i Andrzejka i mój materac dmuchany firmy Termite, których używaliśmy wcześniej w Afryce. Mata samopomująca to świetny wynalazek. Waży niewiele więcej niż karimata, a dużo lepiej od niej izoluje od gruntu. Do spania na dmuchanym materacu trzeba się zaś przyzwyczaić, ale jest on nawet mniejszy i lżejszy niż mata samopomująca.
Do podgrzewania wziąłem sprawdzoną wcześniej w Afryce kuchenkę turystyczną firmy Primus (model Gravity), która może być zasilana różnymi rodzajami paliwa: gazem, benzyną czy naftą. Czytałem w Internecie, że w Armenii nie można kupić kartuszy z gazem, więc nastawiłem się raczej na paliwa płynne.
Wzięliśmy też ze sobą lekkie stalowe garnki firmy MSR.
Do oświetlenia użyliśmy latarek-czołówek, które kupiliśmy przed drugą podróżą do Afryki, a w namiocie używaliśmy okrągłej taniej lampki diodowej, która spisała się znakomicie, mimo że obiektywnie rzecz biorąc była dość tandetna.
Na wszelki wypadek kupiłem filtr z pompą do wody także firmy MSR. Jest to urządzenie niewielkie i trwałe, a pozwala uzyskać zdatną do picia wodę nawet z brudnej sadzawki. Liczyłem się z tym, że latem w gorącej Armenii może być problem ze znalezieniem czystych źródeł wody, zwłaszcza że takie sugestie znalazłem w niektórych relacjach. Filtr kupiłem w amerykańskim sklepie z wyposażeniem survival, gdzie takie rzeczy kosztują sporo mniej niż w Polsce. Łącznie z wysyłką zapłaciłem niecałe 300 złotych. W praktyce okazało się, że z wodą w górach Armenii nie jest wcale tak źle, więc używałem mojego filtra sporadycznie.
Wziąłem ze sobą także małą składaną saperkę z myślą o niwelowaniu terenu oraz zakopywaniu śmieci, gdy będziemy spali pod namiotem.
Z afrykańskiego wyposażenia przydała się mała turystyczna lornetka. Mniej zaś typowym zakupem był gwizdek i urządzenie emitujące ultradźwięki. Oba te gadżety kupiłem za małe pieniądze z myślą o odstraszaniu psów pasterskich. W jednej z relacji czytałem bowiem, że potrafią one być dość niebezpieczne dla wędrowców.
Jeśli chodzi o buty górskie, wziąłem swoje stare buty firmy Campus, które kupiłem dobrze ponad pięć lat temu i używałem dość sporadycznie. Małgosia miała podobnie stare i również rzadko używane buty firm Chiruca. Dla Andrzejka zaś kupiłem górskie buty firmy Lafuma, które znalazłem akurat w okazyjnej cenie na Allegro. Przed wyjazdem buty starannie zaimpregnowałem, by wzmocnić ich wodoszczelność. Kupiliśmy sobie ponadto lekkie przeciwdeszczowe i chroniące przed wiatrem kurtki do wędrówek górskich.
Niedawno w sprzedaży pojawiły się szybkoschnące lekkie ręczniki, które zgodnie z opiniami znalezionymi przeze mnie w Internecie, schną nawet wtedy, gdy schowa się je w plecaku. Kupiłem w sklepie trekkingowym trzy takie ręczniki (Drylite firmy Sea to Summit), korzystając ze zniżki wynikającej z promocji zorganizowanej przez bank, którego jestem klientem.
Najdroższym zakupem okazał się GPS firmy Garmin typu Dakota 20. Doszedłem do wniosku, że przyda mi się on podczas górskich wędrówek i pewnie będzie mi służył przez wiele lat, więc warto zainwestować w coś porządnego. Zapłaciłem za swoją Dakotę 930 złotych.
Wspominając o używaniu GPS podczas górskich wędrówek w Armenii, czuję się w obowiązku przedstawić nieco dłuższe wyjaśnienie. Przede wszystkim samochodowe urządzenia GPS czy np. palmtopy zupełnie nie nadają się do takich celów. Problemem jest przede wszystkim kwestia zasilania. Palmtop może wytrzymać kilka godzin ciągłej pracy. Ale gdy wyruszamy na kilka dni w góry, bez możliwości podładowania akumulatora, kilka godzin pracy akumulatorów to naprawdę bardzo mało. Urządzenie typu Garmin Dakota może zaś pracować nawet kilkanaście godzin na dwóch standardowych akumulatorkach AA. Osobną kwestią jest zaś odporność na warunki atmosferyczne. Dakocie pewnie nie zaszkodziłoby nawet wrzucenie jej do wody (czego oczywiście robić nie próbowałem).
Mapy można oczywiście kupić, ale jest też sporo darmowych źródeł map. Osobiście skorzystałem ze strony http://www.openstreetmap.org. Strona ta zawiera tzw. wektorowe mapy dróg. Nie jest zbyt dokładna, a w przypadku wędrówek górskich po Armenii jest mało przydatna. W sieci można też znaleźć tzw. hipsometryczną mapę Armenii (czyli poziomice), której przydatność jest dla takich celów większa (http://gpsmaniak.com/new/Download/arm-hips.exe). Na szczęście są w sieci dostępne także wojskowe radzieckie mapy topograficzne (np. na portalu http://www.poehali.org, które są dość stare i niezbyt dokładne, ale generalnie nieźle nadają się do wędrówek. Mapy trzeba przerobić i wgrać na urządzenie. Przydadzą się w tym celu takie programy jak Basecamp firmy Garmin czy rozpowszechniane jako shareware narzędzie MAPC2MAPC. Osobie początkującej przygotowanie map może sprawić pewną trudność, ale w sieci można znaleźć sporo zasobów, a także fora internetowe, których uczestniczy dzielą się swoimi doświadczeniami. Opisana metoda zda egzamin tylko w przypadku droższych urządzeń GPS firmy Garmin akceptujących tak zwane mapy własne (Custom Maps).
Trasę zaprojektowałem w taki sposób, by uwzględniała 2-3-dniową górską wędrówkę z opcją jej przedłużenia, jeśli zajdzie potrzeba. Nie był więc zbyt napięty i dawał sporo swobody. Zdecydowałem się, że zwiedzimy główne zabytki Armenii, a odpoczniemy nad jeziorem Sewan. Na górską wędrówkę zdecydowałem się wybrać południe Armenii. Sądząc po relacjach masyw najwyższej góry Armenii, czyli Aragacu jest popularnym miejscem wędrówek, a Góry Gegamskie między Garni a jeziorem Sewan również przemierza obecnie wielu miłośników górskiej turystyki. Oczywiście dziewiczych pod tym względem miejsc na mapie świata już nie ma, ale gdy już wybierałem się w góry z poważnym postanowieniem przeżycia przygody, wolałbym uniknąć tłoku na szlaku.
Pomocą w planowaniu podróży służyły mi przewodniki. W przypadku Armenii w Polsce dość łatwo można kupić aż pięć przewodników.
Można kupić anglojęzyczny przewodnik wydawnictwa „Lonely Planet” po Zakaukaziu, obejmujący informacje o trzech krajach: Gruzji, Armenii i Azerbejdżanie. „Lonely Planet” to uznana firma i przewodnik reprezentuje sobą dość wysoki standard. Generalnie można w nim znaleźć wszystko, co potrzeba. Ponieważ jednak przewodnik jest jednak tylko cienką książeczką, a kraje są trzy, pewne tematy ogólne zostały opisane bardzo skrótowo i dotyczy to także opisów różnych zabytków.
Anglojęzyczny przewodnik firmy Bradt jest znacznie obszerniejszy, jeżeli chodzi o tematy ogólne i opisy zabytków, za to w pewnych przypadkach informacje praktyczne są zbyt pobieżne. Przykładowo z niewiadomych powodów pomięto w nim adresy kwater prywatnych w Erewaniu, a jest to najtańsza opcja noclegu w stolicy Armenii. Z drugiej strony są tam także adresy i opisy miejsc, których próżno by szukać w innych przewodnikach.
Jest polski przewodnik wydawnictwa „Rewasz”. Na miejscu wydawnictwa „Lonely Planet” zleciłbym prawnikom zbadanie kwestii, czy skopiowanie z ich przewodnika do przewodnika wydawnictwa „Rewasz” obszernych fragmentów (czasem z błędami), zwłaszcza w części informacji praktycznych, wynika z prawa do cytatu, czy też jest to już zwykły plagiat. Poza tym przewodnik jest dość przyzwoity.
Przewodnik wydawnictwa „Księży Młyn” zawiera bardzo wyczerpujący opis zabytków, ale informacji praktycznych w zasadzie nie ma. Widać, że autorkę ktoś woził po Armenii i nigdy chyba nie nocowała inaczej niż u znajomych, bo nie ma praktycznie nic o transporcie zbiorowym, a informacje o noclegach to – jak się domyślam – lista drogich hoteli dla zachodnioeuropejskich turystów otrzymana w informacji turystycznej w Erewaniu. Inną wadą tego przewodnika jest to, że kartki zostały kiepsko sklejone i po jednokrotnym przeczytaniu książka staje się zbiorem luźnych kartek,
Przewodnik wydawnictwa „Bezdroża” natomiast to trochę kuriozum. Jest tam trochę informacji praktycznych, lecz nie za wiele. Są za to obszerne opisy niektórych zabytków, po których można poznać, że autor skończył kiedyś studia specjalistyczne. Generalnie polecałbym go tylko w razie braku jakiegokolwiek innego przewodnika.
Wszystkie pięć przewodników przeczytałem, a przynajmniej przejrzałem przed podróżą, ale w drogę wziąłem tylko pierwsze trzy.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 Następna strona