Jegegnadzor-Przysiółek koło Proszaberdu - 12.07.2011

Śniadanie zjedliśmy przy dużym stole w ogrodzie, przy którym zgromadzili się również pozostali goście. Z jednej strony stołu usiadła mała grupka Francuzów, a miejsca koła nas zajęło małżeństwo z Izraela, z którym wymieniliśmy trochę poglądów o Armenii i o podróżowaniu jako takim.

Zapłaciliśmy przed wyprowadzką naszej gospodyni 23000 dramów za nocleg i śniadanie. Worki transportowe z naszymi rzeczami niepotrzebnymi w czasie górskiej wędrówki zostawiliśmy w garażu, a następnie wsiedliśmy do samochodu Armena, syna gospodyni, który przy okazji świadczył usługi transportowe na rzecz turystów (na wszelki wypadek podaję telefon: 093-001606). Armen za 1000 dramów zawiózł nas do podnóża masywu górskiego na północ od Jegegnadzoru, gdzie we wsi Wernaszen znajduje się muzeum ulokowanego dawniej w pobliżu sławnego w wiekach średnich uniwersytetu Gladzor.

Włączyłem swój GPS i ruszyliśmy ostro pod górkę. Droga, którą szliśmy, jest dość szeroka i jeśli pogoda jest dobra, można nią przejechać samochodem z napędem na cztery koła. Początkowy odcinek jest dość stromy i nigdzie nie ma w zasięgu wzroku żadnych źródeł wody. Było ciepło i chciało się nam pić, a brak wody trochę nas zaniepokoił. Co prawda, wzięliśmy parę butelek ze sobą, ale nie wiedzieliśmy, co czeka nas dalej.

Po drodze zatrzymały się koło nas dwa samochody: wielka ciężarówka z paką załadowaną ludźmi i mniejszy samochód z napędem na cztery koła. Kierowcy chcieli nas podwieźć, zadziwieni najwyraźniej ideą turystyki górskiej.

Górska wędrówka
Górska wędrówka
Andrzejek w górach
Andrzejek w górach

Jak napisałem, martwił nas brak wody, ale na szczęście po jakimś czasie doszliśmy do źródła i do ulokowanego obok niego przysiółka składającego się z kilku prymitywnych domków. Mieszkający tu Ormianie, na ogół starsi ludzie, wśród których zauważyliśmy tylko jedną młodą kobietę i jedną małą dziewczynkę, okazali się dla nas wyjątkowo gościnni. Zaprosili nas na drobny posiłek składający się z własnoręcznie przygotowanych serów, ogórków i pomidorów podanych z lawaszem do zakąszania. Dostaliśmy też do picia kwaśne mleko. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć z miłymi gospodarzami, obiecując im, że odbitki prześlemy do nich pocztą.

W ormiańskim przysiółku
W ormiańskim przysiółku
Przysiółek w górach
Przysiółek w górach

Ruszyliśmy dalej, bo w oddali widać było już mury klasztoru Spitakawor. Nim doszliśmy do niego minęła nas spotkana wcześniej ciężarówka, która zjeżdżała w dół. Pomachaliśmy kierowcy. Gdy doszliśmy do miejsca, w którym droga wiedzie poniżej klasztoru i zaczyna wznosić się do niego łagodnie trawersując stok, z góry przyjechał drugi samochód. Kierowca zahamował i z wnętrzna wysypała się czwórka młodych mężczyzn i młoda kobieta. Przywitali się z nami jak ze starymi przyjaciółmi, otworzyli bagażnik i wyjęli z niego mięso z grilla, ser i lawasze, a także kieliszki i butelki z wódką i piwem. Oświadczyli, że dziś są właśnie urodziny jednego z chłopaków. W wesołej atmosferze wznosiliśmy toasty (choć wiem przecież, że alkohol we krwi nie sprzyja wcale górskim wędrówkom), zakąszając grillowanym mięsem.

Ormiańska gościnność
Ormiańska gościnność

Po kilkunastu minutach rozstaliśmy się w wesołym nastroju. My ruszyliśmy stromą ścieżką w górę, opuszczając chwilowo drogę polną, która do tej pory podążaliśmy, a Ormianie odjechali swoim samochodem. Dopiero po chwili zauważyłem, że weseli chłopcy przytroczyli mi do plecaka butelkę wódki.
Klasztor był mały, ale ładny. W pobliżu znajdowało się zaś miejsce przeznaczone na piknik, przy którym grillowali przed chwilą spotkani przez nas młodzi Ormianie. Chwilę odpoczęliśmy, nabierając wody w źródełku, które zdaniem poznanych przez nas Ormian było poświęcone i dostarczało szczególnie smacznej wody.

Spitakawor
Spitakawor

Po odpoczynku ruszyliśmy dalej w górę. Po drodze drogę przebiegł nam wąż. Żmije spotyka się w Armenii często, a wiele z nich jest jadowitych i potencjalnie niebezpiecznych dla człowieka. Na szczęście żmije boją się ludzi i ich unikają. Znaczna część ukąszeń nawet jadowitych gatunków nie kończy się wstrzyknięciem jadu, a w większości przypadków, gdy jad został wstrzyknięty, nawet mimo braku podania surowicy człowiek i tak przeżywa. Dlatego też liczba przypadków śmierci z powodu wstrzyknięcia jadu żmij jest znikoma. Piszę tu o tym dlatego, że moim zdaniem nie warto przesadzać ze strachem przed żmijami. Prawdopodobieństwo, że coś stanie nam się z powodu ataku ze strony tych stworzeń, jest wyjątkowo nikłe.

Zdobywanie szczytów
Zdobywanie szczytów
Górska wioska
Górska wioska

Po prawej stronie drogi wznosiło się wzgórze o skalistych zboczach. Szczególnie dużo skał bieliło się na samym wierzchołku. Minęliśmy wzniesienie z boku. Na końcu drogi pod najwyższymi w okolicy szczytami znajdowała się jeszcze jedna wioska, znacznie większa od poprzedniej, składająca się ze sporej liczby małych domków zbudowanych z niewygładzonych kamieni.

Jej mieszkańcami byli starsi ludzie wypasający krowy latem na górskich łąkach i zbierający miód. Powitali nas wyjątkowo serdecznie. Zostaliśmy zaproszeni przez jednego z gospodarzy i poczęstowani lawaszem, warzywami, miodem i pysznym masłem. Znowu musiałem wznieść wódką kilka toastów na cześć Armenii, naszych gościnnych gospodarzy i poznania się z nimi. Przy okazji pozbyłem się butelki wciśniętej mi przez wesołych ormiańskich chłopaków. Ciążyłaby mi zanadto podczas dalszej wędrówki. Pozbyliśmy się też naszych pomidorów i ogórków, dając je gospodarzom.

Rozmawialiśmy trochę, opowiadając o swoich krajach. Przyszli też sąsiedzi. Atmosfera była wesoła i miła. Niestety, żona naszego gospodarza nie mówiła po rosyjsku, ale uśmiechała się do nas serdecznie.

Mieszkańcy wsi byli bardzo sceptyczni, gdy powiedziałem, że chcemy dojść na drugą stronę gór. Jeden ze staruszków powiedział, że wiedziałby, którędy iść, ale droga jest trudna i można pobłądzić. Cóż, jakoś będziemy musieli mimo wszystko dać sobie radę.

Wioska koło najwyższych szczytów
Wioska koło najwyższych szczytów

Gdy w końcu zapytaliśmy się gospodarzy, gdzie możemy rozbić namiot, powiedzieli nam, że tuż obok jest domek, którego mieszkańcy w tym roku zdecydowali się pozostać na dole we wsi. Namówili nas, byśmy ten domek zajęli. W środku były proste łóżka sprężynowe. Gospodarze i ich sąsiedzi przynieśli nam materace, koce, a nawet latarkę i lampkę naftową. Co prawda, większość rzeczy niezbędnych do urządzenia się w tych warunkach i tak mieliśmy ze sobą, ale podziękowaliśmy gościnnym Ormianom za ich dobre serce i przyjęliśmy z wdzięcznością to, co nam ofiarowali.

Nasza chatka
Nasza chatka

Umyliśmy się przy pomocy prysznica turystycznego. Co prawda, zawiesiliśmy go na słońcu, gdy słońce wisiało już dość nisko, więc woda nie zdążyła się zbytnio nagrzać, ale jakoś udało nam się zmyć z siebie brud i trudy dnia. Spaliśmy w swoich śpiworach, podczas gdy za ścianami hulał wiatr. Chyba przez ten wiatr spało nam się jednak dość kiepsko. W nocy spadł też lekki deszczyk.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 Następna strona