Wstaliśmy o 8, skończyliśmy pakować bagaże, a następnie zjedliśmy ostatnie pyszne śniadanko u naszych gospodarzy. Trochę przed 10 opuściliśmy nasze tymczasowe lokum i ruszyliśmy w kierunku przystanku marszrutek. Nim do niego doszliśmy, zaczepił nas taksówkarz, oferując podwiezienie pod wskazany adres w Erewaniu. Jego oferta była atrakcyjna i zważywszy, że i tak musielibyśmy zapłacić w Erewaniu za taksówkę z przystanku marszrutki do naszej kwatery, 3000 dramów wydawało się rozsądną propozycją.
Z Garni podróż do centrum Erewania nie trwa specjalnie długo, więc po 30 czy 40 minutach staliśmy już na chodniku przy ulicy Sajat-Nowa w pobliżu budynku opery. Tu pod numerem 5 w mieszkaniu 25 na ostatnim piętrze mieściło się mieszkanie, którego właścicielka, Anahit Stepanian wynajmowała pokoje turystom. Brama nie jest oznaczona numerem, więc trzeba wiedzieć, że znajduje się ona zaraz obok restauracji „Our Village”. Na tej samej klatce schodowej jest kilka mieszkań z pokojami do wynajęcia dla turystów. To, że wybrałem mieszkanie pani Stepanian, było czystym przypadkiem. Prawdę mówiąc, w jednym z przewodników pomylono numery telefonu i w konsekwencji dzwoniąc na numer mieszkania 22 dodzwoniłem się do mieszkania 25. Ale jakaż to różnica?
Mieszkanie było gęsto zaludnione. Dostaliśmy dwa łóżka (w tym jedno podwójne) na antresoli nad przedpokojem. Nie gwarantowało to ani trochę prywatności, ale ogólnie trudno było liczyć w tym mieszkaniu na prywatność nawet w osobnym pokoju, zważywszy, że pokoje były przechodnie i rozdzielone od siebie kotarami. Atutem mieszkania była głównie cena (5000 dramów od osoby, 3000 dramów za Andrzejka) oraz miła właścicielka.
Na razie zrzuciliśmy z ulgą z pleców plecaki i od razu udaliśmy się na zwiedzanie. Pytając przechodniów o drogę, trafiliśmy do miejsca, z którego odjeżdżają marszrutki do Eczmiadzyna. Nie było ono zbyt odległe od opery. Co prawda, pod koniec taksówkarze próbowali zbić nas z tropu, twierdząc, że dokonano zmiany i marszrutki odjeżdżają teraz z dworca autobusowego (który mieści się spory kawałek na południowy zachodów od centrum), ale nie uwierzyłem im. I miałem rację. Marszrutki do Eczmiadzyna odjeżdżają dokładnie z tego miejsca, z którego zgodnie z zawartością przewodnika mają odjeżdżać.
Eczmiadzyn to duchowa stolica Armenii, siedziba patriarchy kościoła ormiańskiego. Dojazd do tego miasta zajął nam około 45 minut, a za marszrutkę zapłaciliśmy po 250 dramów. Kierowca wysadził nas w pobliżu katedry. Katedrę otacza wiele budowli. Jest tu ołtarz na wolnym powietrzu, seminarium i mieszkania dla księży i alumnów. Jest też pałac patriarchy i pomniki.
Katedra jest jak na standardy ormiańskie bardzo duża. W jej tylnej części znajduje się muzeum. By kupić bilety – 1000 dram od osoby, dzieci bezpłatnie – trzeba wyjść na zewnątrz i pójść do sklepiku po drugiej stronie placu. Zabytki to głównie stare szaty i naczynia liturgiczne używane przez patriarchów. Największą świętością jest grot włóczni, którą przebito podobno bok Jezusa Chrystusa. Dawniej był on przechowywany w klasztorze Geghard (słowo gerhard po ormiańsku oznacza właśnie włócznię). Przewodniczka, która bez dodatkowych opłat udziela wyjaśnień zwiedzającym, twierdzi, że jest to autentyk w przeciwieństwie do podróbek, które są prezentowane w innych miejscach na świecie (w tym także w Krakowie).
![]() | |
|
Jakieś 300 metrów od katedry na południe mieści się klasztor świętej Gajane. Z Eczmiadzynem jest związana opowieść o świętej Rypsymie. Święta Rypsyma odegrała pewną rolę w przyjęciu przez Armenię chrześcijaństwa na początku IV wieku. Miała ona być piękną chrześcijanką. Chciał ją posiąść rzymski cesarz Dioklecjan, zaciekły wróg i prześladowca chrześcijan, więc Rypsyma wraz z towarzyszkami uciekła do Armenii. Tu jednak zażądał jej ręki król Tyrdat. Gdy Rypsyma nie zgodziła się, król rozkazał ukamienować ją, a razem z nią towarzyszące jej dziewice. Przywódczynią dziewic była z kolei Gajane, która została po śmierci uznana za świętą, tak samo zresztą jak i sama Rypsyma.
Król Tyrdat po swoim haniebnym czynie popadł w obłęd i został uzdrowiony dopiero przez świętego Grzegorza Oświeciciela. Po uzdrowieniu król Tyrdat zdecydował się przyjąć chrześcijaństwo.
![]() | |
|
To właśnie świętej Gajane był poświęcony kościół znajdujący się nieopodal katedry. Nad jego wejściem na ścianie znajduje się piękne malowidło. Przez otwór po prawej stronie ołtarza można dostać się na schody, które wiodą do grobu świętej. Obok kościoła mieści się klasztor żeński.
Z kościoła świętej Gajane wróciliśmy na główną ulicę. Następnym punktem zwiedzania miały być ruiny katedry Zwartnoc. Nie wiedziałem dokładnie, gdzie się ona znajduje, ale wiedziałem, że jedzie się do niej obok innego cennego zabytku Eczmiadzyna – kościoła świętej Rypsymy. Zaczepiłem zatem taksówkarza, bo wymyśliłem sobie, że pojedziemy taksówką do katedry Zwartnoc, odwiedzając po drodze kościół świętej Rypsymy. Nie wiedziałem dokładnie, gdzie znajduje się katedra, i tylko to mnie tłumaczy, że zgodziłem się na cenę podaną przez taksówkarza – 5000 dramów. Zważywszy, że ruiny znajdują się kilka kilometrów od miasta, powinienem był zapłacić pewnie nie więcej niż jakieś 1500 dramów.
![]() | |
|
Katedra Zwartnoc, niegdyś okazały kościół katedralny zbudowany obok pałacu patriarchy, jest dziś tylko romantyczną ruiną. Bilet wstępu kosztuje 1000 dramów (Andrzejek za darmo). Do tego musieliśmy zapłacić 100 dramów za możliwość podjechania samochodem pod sam obiekt (w przeciwnym razie musielibyśmy dodatkowo przejść kilkaset metrów).
Przy kościele świętej Rypsymy zatrzymaliśmy się, wracając do Eczmiadzyna. Kościół był ładny, a dodatkowo był przystrojony do ślubu. Po lewej stronie ołtarza mieści się zejście do grobu świętej. Umieszczony na nim obraz przedstawia piękną młodą kobietę.
![]() | |
|
Taksówkarz dowiózł nas na dworzec w Eczmiadzynie, który mieści się zresztą niedaleko od katedry. Wróciliśmy stamtąd marszrutką do Erewania. Kierowca wysadził nas kilka przecznic od miejsca, z którego wyjechaliśmy, mówiąc coś pozostałym pasażerom. Jedna ze współpasażerek wyjaśniła nam, że kierowca powiedział, że z powodu remontu chwilowo przystanek marszrutek zostanie przesunięty właśnie na to miejsce.
Poszliśmy stamtąd nad przepływającą przeze Erewań rzekę Razdan. Widząc po drugiej stronie doliny rzecznej zabudowania wytwórni koniaku Ararat, zadzwoniłem na podany w przewodniku numer telefonu, żeby zapytać, czy moglibyśmy ją zwiedzić. Okazało się, że dzisiaj nie będzie można już zwiedzić zakładów, więc umówiłem się na jutro na 10:30.
Trochę zgłodnieliśmy, więc pieszo udaliśmy się na ulicę Prosziana, gdzie według przewodników miały znajdować się skromne restauracyjki z grillem. Ulica Prosziana z tego względu nazywana była ponoć przez mieszkańców stolicy Armenii ulicą Grillową. Niestety, jak by tu powiedzieć, informacje zamieszczone w przewodniku są chyba w tym punkcie mocno nieaktualne, bo na ulicy jest co prawda kilka restauracji wyglądających zresztą na przybytki dość luksusowe, ale żadnych zapachów grilla nie zanotowaliśmy. Obiad zjedliśmy więc w małej restauracji perskiej.
Z pobliskiej stacji metra pojechaliśmy do stacji metra w podziemiach dawnego kina Rosja, które dziś jest centrum handlowym. Metro jest tanie: żeton kosztuje 100 dramów. Jego osobliwością jest natomiast to, że na ogół napisy na stacjach są tylko ormiańskie. W związku z tym, jeżeli chcemy dojechać na konkretną stację, najlepiej jest liczyć przystanki.
Po drugiej stronie ulicy, przy której znajduje się kino Rosja, wznosi się główna katedra Erewania. Jest to duży nowoczesny obiekt. Ma on kilka cech osobliwych, jak przede wszystkim ławki dla wiernych (normalnie wierni w kościołach w Armenii uczestniczą w nabożeństwach na stojąco), a także brak stojaków z naczyniami do palenia świec. Świece pali się w osobnym pomieszczeniu znajdującym się kilkadziesiąt metrów od katedry.
Obok katedry znajdował się mały lunapark. Na chwilę zatrzymaliśmy się w nim, by sprawić frajdę Andrzejkowi. Później zaś pieszo poszliśmy do mieszkania, w którym się zatrzymaliśmy. Przeszliśmy przez plac Republiki, główny plac Erewania z budynkami rządowymi i wielką fontanną. Podążając w kierunku opery, minęliśmy nowoczesny pasaż z modnymi butikami i z pewnością potwornie drogimi mieszkaniami. W bocznej uliczce znaleźliśmy sklep spożywczy, w którym zrobiliśmy zakupy. Wróciliśmy z nimi do naszego mieszkania.
![]() | |
|
Spotkaliśmy w nim pośród innych podróżnych także kilkuosobową grupę Polaków. Niestety, okazali się dość zamknięci i jakoś nie bardzo chcieli się zbratać, tytułując mnie uparcie „panem”. Umyliśmy się zatem i poszliśmy spać.
Niestety, nie śpi się łatwo w mieszkaniu w centrum miasta, do którego przez otwarte okna wpadają odgłosy wielkomiejskiego życia i muzyka z sąsiednich restauracji. Do hałasów dokładali swoje także współmieszkańcy, których – jak już wspomniałem – było wielu.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 Następna strona