Poprzedniego wieczora zaczęła się burza. Niebo rozświetlały błyskawice, na ziemię spadały strugi wody. Potem trochę się uspokoiło, lecz przez większą część nocy kropił deszcz. Gdy jednak wstaliśmy kwadrans po ósmej, na bezchmurnym niebie świeciło słońce.
Po krótkiej toalecie zeszliśmy na dół na śniadanie. Nasi gospodarze podali nam je w sadzie i trzeba przyznać, że było pyszne i obfite.
Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Dziś naszym celem miał być rezerwat Chosrow. Wybraliśmy polecaną w przewodniku Bradta drogę, która rozpoczyna się obok świątyni. Zeszliśmy polnym traktem stromo w dół i ruszyliśmy dróżką równoległą do płynącej po prawej stronie rzeki. Nie uszliśmy daleko, gdy okazało się, że dalej przejść niepodobna, bo drogą płynie rwący strumień wody. Próbowaliśmy okrążyć zalany fragment drogi, ale okazało się to niemożliwe, gdyż otaczająca ją łąka zamieniła się w grzęzawisko. Zawróciliśmy i z bólem serca wdrapaliśmy się do świątyni. Zgodnie z przewodnikiem istniała także druga droga do rezerwatu Chosrow, przejezdna nawet dla samochodów. By się do niej dostać, musieliśmy przejść przez wioskę do jej północnej części. W zadaniu znalezienia drogi prowadzącej do rezerwatu pomogła mi mapa w GPSie.
![]() | |
|
Podobnie jak za pierwszym razem musieliśmy najpierw zejść ostro w dół do kanionu rzeki, a następnie podążyć drogą wzdłuż rzeki. Drogę przecinały liczne niewielkie strumyczki, ale dało się je bez problemów obejść lub przeskoczyć. W końcu doszliśmy do mostku, po którym przeszliśmy na drugą stronę rzeki, a potem znowu ruszyliśmy w górę, by po 10 minutach przekroczyć bramę rezerwtu Chosrow. Znajdują się tu dwa budynki. Z pierwszego wyszedł mężczyzna, który zapytał, czego chcemy. Zgodnie z prawdą powiedziałem, że chcielibyśmy pójść nad rzekę. Z przewodników wiedziałem, że dolina rzeki Azat leżąca na terenie rezerwatu Chosrow jest przyjemnym miejscem na spacer, a wokół brzegów znajduje się wiele nadających się na piknik miejsc.
Niestety, przewodniki okazały się nieaktualnie. Jeden pan zawołał drugiego pana, a drugi pan powiedział, że w dolinie jest bardzo dużo żmij i nie może pozwolić nam pójść dalej. Próby przekonania go, że ze żmijami damy sobie radę, na nic się zdały. Uzyskaliśmy tylko tyle, że mogliśmy pójść do klasztoru Hawuc Tar po zapłaceniu słonej opłaty w wysokości 3000 dramów od osoby (za Andrzejka nie musieliśmy płacić). W ramach opłaty w salce jednego z budynków pan puścił nam film przyrodniczy o rezerwacie Chosrow (całkiem zresztą ładny i ciekawy) i zaserwował kawę i herbatę.
Do klasztoru idzie się od bramy parku w górę, trawersując dolinę rzeki Gochtczaj. Pan pokazał nam wejście na właściwą ścieżkę. Kontrolowałem drogę na GPS, ale – prawdę mówiąc – trudno tu zabłądzić. W pewnym momencie Małgosia zobaczyła węża, ale nie wie czy była to żmija. W jedną stronę idzie się jakieś 45-60 minut w zależności do tempa marszu.
![]() | |
|
![]() | |
|
Sam klasztor to ruiny, ale całkiem ładne. Na ścianach widać resztki malowideł,
Gdy wracaliśmy, niebo zachmurzyło się i słychać było odległe grzmoty, ale burza ostatecznie przeszła bokiem.
Popołudnie i wieczór znowu spędziliśmy w ogrodzie państwa Hovhanessian, zapoznając Andrzejka z mrocznymi przygodami Harrego Pottera. W przerwach w lekturze odbywała się nauka czytania.
Następnego dnia mieliśmy pojechać do Erewania. Noclegi w Erewaniu nie należą, mówiąc delikatnie, do najtańszych. Ponieważ nie mieliśmy zamiaru pod koniec pobytu stracić góry pieniędzy na hotele, zadzwoniłem wieczorem do jednej z kwater prywatnych położonych w centrum miasta, gdzie ceny były trochę niższe niż w hotelach. Pani Anahit Stepanian potwierdziła, że będziemy mogli się u niej nazajutrz zatrzymać.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 Następna strona