Termin naszego wyjazdu był dość jasny, gdyż Andrzejek chodzi już do szkoły, co ogranicza naszą swobodę wyjazdu. Z wielomiesięcznym wyprzedzeniem udało nam się uzyskać podpisy pod wnioskami urlopowymi. Miał być to długi urlop – aż czterotygodniowy. Prawdziwa urlopowa rozpusta! Gorzej było z celem. Od dawna planowaliśmy wyjazd do USA, a ponieważ mamy amerykańskie promesy wizowe (zwane u nas potocznie wizami), kusiło nas, by z nich w końcu skorzystać.
Ale gdy już właściwie mieliśmy finalizować nasze zamierzenia, wkradły się wątpliwości. Bo przecież staraliśmy się zawsze jeździć niskobudżetowo, by nie uszczuplać za bardzo naszych oszczędności odkładanych na spłatę kredytu. A w tym roku doszły nam dodatkowe koszty, bo nasz stary samochód coraz bardziej się narowił i z bólem serca musieliśmy kupić nowy. Stany Zjednoczone to drogi cel wyjazdów wakacyjnych. Trudno liczyć na naprawdę interesujące okazje cenowe, jeśli chodzi o bilety lotnicze. Trzeba wynająć samochód, a mimo że ceny najmu bywają w porównaniu z Polską atrakcyjne, gdy wziąć pod uwagę stawkę dzienną, to po pomnożeniu jej przez 27 uzyskujemy nie taką małą kwotę. Ameryka jest do tego dla nas, Polaków drogim krajem. Ceny żywności są dwa lub trzy razy wyższe od polskich, co odpowiednio przekłada się także na ceny w restauracjach. Trudno liczyć na tanie noclegi. I chociaż z góry założyliśmy, że będziemy starali się minimalizować wydatki, gotując we własnym zakresie i śpiąc w miarę możliwości na kempingach pod namiotem, zakładałem, że wydamy około 18 tysięcy złotych. Nie pomyliłem się jakoś szczególnie. Nie sporządzałem szczegółowego zestawienia kosztów, ale sądzę, że jeśli nawet wydałem trochę mniej, to niewiele.
Miał być to dla nas więc drogi wyjazd, najdroższy w naszej dotychczasowej historii rodzinnego podróżowania. Dlatego też w pewnym momencie rozważałem, czy nie zmienić kierunku na Daleki Wschód, który tak uwielbiamy, a do którego nie wracaliśmy od ładnych kilku lat. Jednak po zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że jakoś ścierpimy te koszty, a za to w przyszłym roku wybierzemy sobie tańszy cel wakacyjnej podróży.
Konkretny obszar Stanów Zjednoczonych był od dawna jasny: południowy zachód. Jest to zdecydowanie najciekawsza krajobrazowo część USA. Pozostało tylko opracować trasę, a ponieważ długość urlopu była określona z dużym wyprzedzeniem, miałem odpowiednio dużo czasu na myślenie. Zdecydowałem, że wylądujemy w San Francisco – dlatego, że stamtąd jest stosunkowo blisko do głównych atrakcji Kalifornii, a także dlatego, że mieszkają tam Jacek i Ewa, nasi dobrzy znajomi. Z Jackiem pracowałem kiedyś przez kilka lat w pewnym przedsięwzięciu, które kosztowało nas wiele wysiłku, ale dawało także sporo satysfakcji. Z jego żoną, Ewą, znaliśmy się z imprez firmowych. Zawsze mi i Małgosi świetnie się z nimi rozmawiało, gdyż okazało się, że dzielimy w wielu miejscach wspólny system wartości. Potem, gdy my zmagaliśmy się z polską trudną rzeczywistością, Jacek i Ewa postanowili szukać swojego miejsca na ziemi poza naszym krajem. Dzisiaj oboje pracują w Kalifornii w globalnych korporacjach, robiąc w nich kariery. Postanowiliśmy zatem ich odwiedzić. Jacek i Ewa, gdy dowiedzieli się o naszym pomyśle, zaproponowali nam, że mogą nas ugościć. Oczywiście postanowiliśmy skorzystać z tej propozycji. Odpowiadało nam to, gdyż zawsze po długiej podróży staram się w zorganizować wszystko tak, by w pierwszym miejscu spędzić przynajmniej z dwie noce w miarę komfortowych warunkach, zbierając siły po locie i lecząc się z ewentualnego „jet laga”, czyli rozregulowania organizmu wywołanego zmianą strefy czasowej.
Siłą rzeczy, skoro zaczęliśmy na zachodzie, trzeba było skończyć gdzieś na wschodzie obszaru, który zamierzaliśmy zwiedzać. Szybko odrzuciłem pomysły z Denver lub Salt Lake City. Z jakichś powodów większość wypożyczalni nie pobiera dodatkowej opłaty za zwrot samochodu w innym miejscu niż się go wypożyczyło pod warunkiem, że samochód zostanie odebrany w Kalifornii, Nevadzie lub Arizonie i zwrócony również gdzieś w obrębie tych trzech stanów. Las Vegas raczej też nie bardzo nam pasowało. Jadąc z San Fracisco w kierunku Utah i tak najbardziej sensowna trasa prowadzi przez Nevadę z przystankiem w Las Vegas. Niezbyt sensowne wydało się więc wracanie na koniec do tego miasta. Padło więc na Phoenix lub Tucson ze wskazaniem na Tucson, jako że chcieliśmy też obejrzeć koniecznie Chiricahua National Monument, piękny i położony na dalekim południu Arizony skalisty park z doskonałymi trasami turystycznymi.
Podczas opracowywania trasy korzystałem z wielu przewodników, z których część miałem już wcześniej, a część dokupiłem przed wyjazdem. Omówię je krótko, ale dzieląc je na pewne grupy, bo przewodnik przewodnikowi nierówny. Przewodniki przekrojowe dotyczą całego kraju lub jego dużej części i o ile w przypadku małego kraju są całkiem wystarczające, w przypadku kraju takiego jak USA mają – moim skromnym zdaniem – raczej za zadanie ogólnie przygotować podróżnika do wyjazdu, niż służyć mu rzeczywistą pomocą w jej trakcie. Do tego ostatniego celu służą raczej przewodniki regionalne, opisujące w miarę szczegółowo stosunkowo niewielki fragment kraju. Osobną grupę stanowią przewodniki do uprawiania turystyki pieszej. Jeżeli jedziemy gdzieś daleko, gdzie prawdopodobnie nieprędko pojawimy się znowu, sensownym pomysłem jest wybranie najlepszych szlaków, by nie tracić czasu na te mniej ciekawe. Dobrze jest też wiedzieć, jak trafić na początek szlaku, ile orientacyjnie zajmie jego przejście i jakich trudności możemy się spodziewać. I w końcu katalogi noclegów – trochę dziwna kategoria, ale okazała się nawet dość przydatna. W przeciwieństwie do RPA w USA nie jest wcale tak łatwo znaleźć odpowiedni kemping. Zadziwiająco wiele nie posiada w ogóle pryszniców, a bardzo wiele w ogóle nie przyjmuje ludzi z namiotami, adresując swoją ofertę do ludzi z różnego typu domami na kółkach. Jeżeli chcemy zarezerwować z wyprzedzeniem nocleg, nie jest wcale złym pomysłem skorzystanie z takiej książki, co pozwoli uniknąć przebijania się przez gąszcz stron internetowych.
Przewodniki przekrojowe
„Parki Narodowe USA (Zachód)”, wydane w cyklu „Podróże marzeń”, Warszawa 2007. Jest to tłumaczenie amerykańskiego przewodnika wydawnictwa „Insight Guides”. Moim zdaniem przewodnik dobry jako źródło ogólnych informacji, na podstawie których łatwiej jest ogólnie wytyczyć trasę zwiedzenia, a przy tym jest w nim sporo ładnych zdjęć. Na towarzysza podróży nie nadaje się jednak ze względu na ubóstwo informacji szczegółowych.
„USA. Including coverage of Canada. 2003” z cyklu „Let's Go”, London 2003. Przewodnik zupełnie nie dla mnie. Skupia się głównie na informacjach dla osób planujących zwiedzać miasta i uprawiać w nich tak zwany clubbing.
Przewodniki regionalne
„Arizona, New Mexico & the Grand Canyon Trips” wydawnictwa Lonely Planet, wydanie z 2009. Zupełnie niezły przewodnik dla osób planujących weekendowe wyprawy w wymienionych stanach USA. Skupia się na muzeach i innych miejscach wartych odwiedzenia. Takie informacje bywają pomocne, więc wziąłem go ze sobą do USA. Brakuje w nim jednak informacji dotyczących zwiedzania parków narodowych i pomników przyrody.
„Zion & Bryce. Including Arches, Canyonlands, Capitol Reef, Grand Staircase-Escalante & Moab” wydanictwa Moon, wydanie z 2011 roku. Dobry przewodnik z całkiem wystarczającą liczbą informacji.
„The rough guide to Yosemite, Sequoia & Kings Canyon” wydawnictwa Rough Guides, wydanie z 2011 roku. Bardzo dobry i godny polecenia przewodnik.
Przewodniki do uprawiania turystyki pieszej
„101 Hikes in Northern California” wydawnictwa Wilderness Press, wydanie z 2008 roku. Całkiem dobry przewodnik dla zwolenników pieszej turystyki. Pomógł mi w wyborze pierwszej trasy w USA i wziąłem go ze sobą w drogę, chociaż na miejscu – jak się okazało – nie miałem potrzeby z niego korzystać. Byliśmy krótko w Kalifornii. Gdybyśmy mieli więcej czasu spędzić w tym stanie, z pewnością byłby bardziej pożyteczny. Wadą z mojego punktu widzenia jest brak współrzędnych geograficznych początków szlaków. Poza tym dobór szlaków w Sequoia NP i Kings Canyon NP uważam za dyskusyjny.
„52 of Arizona's best day hikes for winter, spring, summer & fall” z cyklu „Hiking guide” wydawnictwa Arizona Highways, wydanie z 2011 roku. Bardzo dobry przewodnik, dzięki któremu można nieźle zaplanować sobie wycieczki piesze w Arizonie. Są podane współrzędne geograficzne początków szlaków, a jedyną wadą są kiepskie mapki. Nie była to jednak dla mnie wada zbyt istotna, gdyż mapki miałem w GPSie. W przewodniku są za to ładne kolorowe fotografie. Wziąłem go do USA.
„Best Easy Day Hikes. Death Valley National Park” z cyklu „Falcon Guides”, wydawnictwa Globe Pequot Press, wydanie z 2011roku. Dobry przewodnik. Niezłe mapki, dobre opisy szlaków i współrzędne geograficzne ich początków.
„Best Easy Day Hikes. Canyonlands and Arches” z cyklu „Falcon Guides” wydawnictwa Globe Pequot Press, wydanie elektroniczne z 2005 roku. Całkiem dobry przewodnik. Niezłe mapki, dobre opisy szlaków, ale brak współrzędnych geograficznych ich początków.
„Best Easy Day Hikes. Sequoia and Kings Canyon National Parks” z cyklu „Falcon Guides” wydawnictwa Globe Pequot Press, wydanie elektroniczne z 2011 roku. I znowu całkiem dobry przewodnik. Niezłe mapki, dobre opisy szlaków, są też współrzędne geograficzne ich początków.
„Great Sedona Hikes. Revised Color Edition” wydane przez Williama Bohana i Davida Butlera w 2011 roku, wydanie elektroniczne. Książka sprawia bardzo dobre wrażenie, ale niewiele więcej mogę o niej powiedzieć. Miałem używać jej w trakcie wędrówek w czerwonych skałach Sedony, ale z wędrówek nic nie wyszło.
„Utah Hiking. The complete guide to more than 300 hikes” z serii „Foghorn Outdoors” wydawnictwa Avalon Travel, wydanie z roku 2005. Bardzo kompleksowy przegląd szlaków pieszych w stanie Utah. Pomógł mi w wyborze szlaków i wziąłem go ze sobą do USA. Brak mapek (ale od czego jest GPS). Większą wadą jest niestety brak współrzędnych geograficznych początków szlaków. Opisy są dość skrótowe, ale zazwyczaj wystarczające.
„Hiking Sierra Nevada” wydawnictwa Lonely Planet , wydanie z 2002 roku. Dobry przewodnik po górach Sierra Nevada. Godny polecenia, choć brakuje współrzędnych geograficznych początków szlaków.
Katalogi noclegów
„The best in tent camping. Arizona” wydawnictwa Menasha Ridge Press, wydanie z 2008 roku. Książka o wątpliwej przydatności. Zawiera opis niewielu kempingów i to na ogół takich, w których nie ma pryszniców, a w związku z tym niezbyt nadają się do noclegów z namiotem. Chyba – oczywiście – że ktoś lubi naturalny zapach niemytych ludzkich ciał.
„Utah camping. The complete guide to tent and RV camping” wydanictwa Moon, wydanie z 2009 roku. Całkiem niezły katalog kempingów w Utah. Właśnie na jego podstawie wybierałem dla nas kempingi.
„Northern California Camping. The complete guide to tent and RV camping” wydanictwa Moon, wydanie z 2011 roku. Mogę tu napisać to samo, co wcześniej napisałem o książce z tej samej serii, ale dotyczącej Utah. Dość przydatna książka.
Po pewnych poszukiwaniach udało nam się kupić w całkiem niezłej cenie (2570 USD) trzy bilety lotnicze na portalu http://www.travelpapa.com. Po przeliczeniu na złotówki po ówczesnym kursie wychodziło to około 8600 złotych. Mieliśmy lecieć z Pragi liniami Czech Airlines, z przesiadką w Amsterdamie do San Francisco. Lot powrotny mieliśmy zaś z Tucson: najpierw liniami Delta do Minneapolis, później tymi samymi liniami do Amsterdamu i w końcu liniami KLM do Pragi.
Samochód wypożyczyłem niedługo potem, korzystając z usług portalu http://www.argusrentals.com. Za wypożyczenie małego SUVa od 23 czerwca do 20 lipca zapłaciłem 1050 USD. Tu – niestety – trochę niepotrzebnie zaryzykowałem. Wybrałem opcję ściągnięcia z karty gotówki na tydzień przed rozpoczęciem najmu. Niestety, do czerwca spekulanci z londyńskiego City ostro pracowali nad zbiciem kursu złotówki, więc straciłem na tej operacji jakieś 300 złotych. W dzisiejszych czasach nie ma jednak sensu płacić w ciemno w walucie, bo można na tym stracić trochę pieniędzy i nerwów.
Kupiłem także ubezpieczenie zwrotu kosztów leczenia. Służba zdrowia w USA jest – jak wiadomo – koszmarnie droga. I nikt tam się za bardzo nie będzie litował nad turystą, który był na tyle nierozsądny, że wybrał się do Stanów bez odpowiedniego ubezpieczenia,. Nie ma pieniędzy, nie ma leczenia – tak to wygląda w USA. Kupowanie polskiej polisy wydawało mi się nieszczególnie mądre. Polisy takie są drogie, a sumy ubezpieczenia śmiesznie niskie w porównaniu z wysokimi kosztami opieki medycznej. Zastanawiałem się nad ofertami brytyjskich zakładów ubezpieczeń, z których mogą korzystać także Polacy. Za cenę polskiego ubezpieczenia zyskuje się polisę z sumą ubezpieczenia o kilka rzędów wielkości wyższą od polskich ofert. Uznałem jednak, że jest to oferta jednak dość ryzykowna, bo zgodnie z warunkami ubezpieczenia zakład ubezpieczeń miał zwrócić koszty na podstawie faktur. Oznaczało to, że należałoby z własnych pieniędzy zapłacić najpierw za leczenie. Ryzykowne rozwiązanie w przypadku naprawdę dużych problemów zdrowotnych.
Ostatecznie zdecydowałem się na ofertę amerykańskiego ubezpieczyciela. Uznałem, że takie ubezpieczenie będzie wiarygodne dla firm świadczących w USA usługi medyczne, gwarantując mi w razie potrzeby możliwość bezgotówkowego skorzystania z pomocy. Nie było też szczególnie droższe od ofert polskich ubezpieczycieli, a suma ubezpieczenia – 200 000 USD od osoby – także wydawała się do przyjęcia, biorąc pod uwagę długość naszej podróży. Skorzystałem z ubezpieczenia Atlas Travel, a zakupu dokonałem na stronie http://www.hccmis.com, płacąc nieco poniżej 200 USD.
Większość pobytów zarezerwowałem. W USA nasz wyjazd również zbiegał się z wakacjami i choć z doświadczenia wiadomo, że zawsze udaje się coś znaleźć, tym razem decyzja o dokonaniu rezerwacji wynikała z rachunku ekonomicznego. To prawda, że nie spalibyśmy pod mostem, ale mogłoby się okazać, że dostępne w danym miejscu są tylko jakieś drogie hotele. Poza tym w wielu parkach narodowych po uzyskaniu tzw. „backcountry permit” można spać pod namiotem „na dziko”, z czym wiąże się jedynie taka niedogodność, że trzeba znaleźć jakiś potok, w którym będzie można się umyć. W niektórych parkach jest to jednak niemożliwe. W takim przypadku trzeba by znaleźć nocleg dość daleko od granic parku, co znacznie by nam mogło skomplikować plany zwiedzania.
Do załatwienia była jeszcze kwestia znalezienia parkingu koło praskiego lotniska. Ta część okazała się łatwa. Jest wiele parkingów, na których można zostawić samochód, a usługa obejmuje w komplecie odwiezienie na lotnisko i odbiór z niego. Skorzystaliśmy z oferty opisanej na stronie: http://www.parkujunas.eu.
Jeśli chodzi o sprzęt kempingowy, właściwie nic nie musieliśmy kupować, gdyż po dwóch podróżach z namiotem do RPA i jednej do Armenii, mieliśmy już wszystko, co mogłoby się przydać.
Zamierzaliśmy podczas naszego pobytu dość intensywnie uprawiać turystykę pieszą. Już od jakiegoś czasu tradycyjną mapę staram się zastąpić mapą elektroniczną w turystycznym odbiorniku GPS. W ubiegłym roku kupiłem odbiornik Garmin Dakota 20, który sprawdził się dobrze w Armenii. Map turystycznych USA w sieci nie brakuje. Pobierałem je głównie ze strony http://www.gpsfiledepot.com.
Jeśli zaś chodzi o nawigację samochodową, to wziąłem z Polski swojego palmtopa Della, na którym zainstalowałem odpowiednie programy.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 Następna strona