Wyjechaliśmy z Wielkiego Kanionu. Droga do Flagstaff, kolejnego celu naszej wędrówki była bardzo monotonna, a znaczna jej część była już nam znana. Przerwaliśmy ją tylko na chwilę, by odwiedzić Wupatki National Monument. Jest to obszar chroniony, lecz nie ze względu na piękną przyrodę, ale z powodu zabytków kultury Indian. Na terenie tym znajdują się budowle wzniesione przez Indian w okresie europejskiego Średniowiecza. Cywilizacja ta upadła z nieznanych powodów jeszcze przed przybyciem Europejczyków. Do spuścizny mieszkających tu przed wiekami ludzi przyznaje się kilka szczepów Indian, ale w rzeczywistości nie jest jasne, co się z nimi stało.
![]() | |
|
Już zbliżając się do Wupatki National Monument widzieliśmy na niebie chmury i błyskawice, ale sytuacja nie wyglądała dramatycznie. Pierwszą grupę budowli stanowią ruiny budynków noszące nazwę Lomaki. Wysiedliśmy przed nimi na parkingu. Trochę mżyło. Trasa do przejścia ma w tym miejscu kilkaset metrów, ale w jej połowie deszczyk zamienił się w oberwanie chmury. Pobiegliśmy do samochodu, ale i tak zdążyliśmy kompletnie przemoknąć. Całe szczęście, że w bagażniku mieliśmy suche ubrania i gdy po pół godzinie burza była wspomnieniem, mogliśmy się w nie przebrać. Jeszcze raz weszliśmy na szlak i tym razem bez kłopotów przeszliśmy przez całą trasę.
![]() | |
|
Następną grupę zabudowań stanowi tak zwana Cytadela. Nie zapuszczaliśmy się w jej kierunku, po prostu obejrzeliśmy ją z punktu widokowego.
Do biura parku i puebla Wupadki trzeba przejechać kolejne kilkanaście kilometrów. Po obejrzeniu poprzednich ruin, nie spodziewałem się, że pueblo Wupatki aż tak mnie zaskoczy. Wioska była naprawdę duża, a jej ruiny dobrze zachowane. Na pewno warto ją zobaczyć. W sklepiku w biurze parku Małgosia kupiła kilka książek kucharskich zawierających przepisy kuchni rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej.
![]() | |
|
Do Flagstaff dotarliśmy po południu, a ponieważ wciąż do wieczora było trochę czasu, pojechaliśmy do obserwatorium Lowella. To światowej sławy obserwatorium jest znane przede wszystkim z dwóch odkryć: kanałów na Marsie oraz Plutona. Kanały na Marsie okazały się bytem fikcyjnym, wynikającym z niedoskonałości aparatury optycznej i skłonności ludzkiego mózgu do doszukiwania się wzorów geometrycznych nawet tam, gdzie w rzeczywistości ich nie ma. Znaczenie odkrycia Plutona zostało zaś ostatnio pomniejszone w związku z degradacją tego ciała niebieskiego, które nie jest już obecnie uznawane za planetę. Niemniej jednak ta część Arizony jest znana z bezchmurnego nieba przez większą część roku, a obserwatorium Lowella jest jednym z bardziej znanych ośrodków astronomii, który udostępnienia swoje podwoje zwiedzającym. Bilet dla dorosłego kosztuje 11 dolarów, a dla dziecka 4 dolary. Wydawało mi się, że dla Andrzejka zwiedzanie będzie stanowiło sporą atrakcję, ale się pomyliłem. Początkowa część wycieczki była prowadzona przez pracownika obserwatorium, który opowiadał anegdotki o odkrywcy Plutona – Clydzie Tombaugh. Dla mnie anegdotki były całkiem ciekawe i zabawne, ale Andrzejek. nie znając jeszcze angielskiego, czuł się chyba jak na tureckim kazaniu i jawnie okazywał znudzenie. Zaciekawiła go dopiero ekspozycja muzealna. Oczywiście nie było mowy o obserwacjach astronomicznych, zwłaszcza że niebo było zakryte szczelnie ołowianymi chmurami.
![]() | |
|
Po drodze na kemping zahaczyliśmy o sklep z jedzeniem.
Miałem rezerwację na kempingu KOA, który znajduje się na północy Flagstaff. Kemping okazał się wyjątkowo tłoczny. Poszczególne stanowiska były bardzo małe i wytyczone w taki sposób, jakby ktoś w pewnym momencie doszedł do wniosku, że zamiast powiększyć teren kempingu lepiej będzie podzielić istniejące stanowiska na pół. Mimo że zgodnie z rezerwacją przydzielono mi placyk z wodą i elektrycznością, w rzeczywistości gniazdko znajdowało się na sąsiednim stanowisku i musiałbym mieć kilkumetrowy przedłużacz, by się do niego podłączyć. Poszedłem do biura kempingu i udało mi się załatwić większe stanowisko z normalnym podłączeniem do prądu, ale ogólnie rzecz biorąc pierwsze wrażenie nie było zbyt dobre, zwłaszcza że do bloku pryszniców i toalet mieliśmy dość daleko.
Przygotowanie kolacji okazało się męką. Pogoda była paskudna. Wiał zimny porywisty wiatr. Kuchence z ledwością udawało się podgrzewać jedzenie. Żałowałem, że zamiast w ogóle zaczynać walkę z naturą, nie udaliśmy się po prostu do jakiejś restauracji jak większość naszych sąsiadów. Nikt nie grillował, gdyż było to zabronione. Ten zakaz grillowania wyglądał jak jakiś głupi żart, zważywszy na to, że było mokro, a w nocy rozpadało się na dobre i padało do białego rana.
Co do kolacji, to ostatecznie efekt naszego gotowania był całkiem smaczny, choć musieliśmy się naczekać, by tego doświadczyć.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 Następna strona