Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie, biorąc pod uwagę, że byliśmy przecież na wakacjach. Nie było jeszcze nawet szóstej, gdy zacząłem składać namiot. Tam, gdzie w czasie dnia jest bardzo gorąco, dzikie zwierzęta można napotkać w największej liczbie o świcie i wieczorem, gdy temperatura spada. Gdy robi się gorąco, chowają się przed skwarem i promieniami słońca w odludnych i cienistych miejscach, gdzie trudno je wypatrzeć.
Przed siódmą byliśmy już na terenie parku, wypatrując zwierząt. Najpierw jednak wypatrzyliśmy samochody. Tam, gdzie są samochody, a ludzie wystawiają przez okna lornetki i aparaty fotograficzne, są i zwierzęta. Były nimi dwa lwy – samotne samce, które leżały sobie na trawie w sporej odległości od drogi. Lwy widzieliśmy podczas naszej poprzedniej podróży do RPA w Parku Krugera: była to bezwstydna para robiąca w środku dnia te rzeczy, którymi przykładne małżeństwa zajmują się w nocy. Lwy z Khalaghari różnią się jednak nieco od innych afrykańskich lwów specyficznymi cechami umaszczenia. Przyglądaliśmy się lwom przez dłuższą chwilę, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę. Jadąc doliną, widzieliśmy wiele gatunków antylop, a także całkiem sporo strusi, w tym parę, która zajmowała się dokładnie tym samym co wspomniane wcześniej lwy z Parku Krugera. Zdziwiłem się, widząc rozmiary anatomiczne wiadomej części ciała pana strusia.
![]() | |
|
![]() | |
|
![]() | |
|
Ponieważ droga, którą jechaliśmy, była częściowo zamknięta z powodu remontu, musieliśmy zawrócić. W drodze powrotnej spotkaliśmy przechodzącego przez drogę żółwia. Już wcześniej widzieliśmy znaki drogowe ostrzegające przed dzikimi stworzeniami przechodzącymi przez drogę – u nas na znaku jest jakaś sarenka, w RPA na znaku zobaczymy zaś różne egzotyczne zwierzęta, np. słonie lub właśnie żółwie. Nie wiedzieliśmy jednak, że tu, na pustyni, rzeczywiście spotkamy jakieś żółwie. Małgosia aż wysiadła z samochodu, żeby móc sfotografować się z tym stworzeniem. Później zobaczyliśmy na jakiejś ekspozycji zdjęcie, z którego wynikało, że nasz żółw to żółw lamparci.
![]() | |
|
![]() | |
|
Przejeżdżając obok miejsca, w którym wczoraj spotkaliśmy ptaka-krzykacza, ze zdziwieniem znowu go zauważyliśmy. Najwyraźniej jest to terytorialny ptaszek, a może gdzieś w pobliżu znajdowało się jego gniazdo.
Jadąc dalej, znowu mieliśmy okazję obserwować antylopy, większość w ogromnych stadach składających się z setek osobników. Widzieliśmy też mnóstwo kolorowych ptaków, surykatki i wiewiórki ziemne. Ukoronowaniem obserwacji był zaś widok odpoczywającej w cieniu drzewa rodziny lwów, składającej się z dwóch dorodnych samców i kilku samic.
![]() | |
|
![]() | |
|
![]() | |
|
![]() | |
|
![]() | |
|
![]() | |
|
Wciąż jednak brakowało nam do szczęścia lamparta, którego nie dostrzegliśmy także podczas naszego poprzedniego wyjazdu do RPA. Jest to rzadkie zwierzę, najtrudniejsze do napotkania spośród zwierząt tak zwanej wielkiej piątki.
Wracając z safari, dostrzegliśmy jeszcze jednego żółwia przechodzącego przez drogę. Tym razem zdjęcie z żółwiem zrobiliśmy Andrzejkowi.
![]() | |
|
![]() | |
|
Muszę tu nadmienić, że w parku narodowym Kgalagadi Transfrontier Park wychodzenie z samochodu jest możliwe wyłącznie na własną odpowiedzialność zwiedzających. Żyją tu przecież niebezpiecznie zwierzęta, zwłaszcza zaś takie drapieżniki jak lwy. Dlatego też bacznie obserwowałem teren, gdy Małgosia robiła zdjęcia. Przed wyjazdem z parku odwiedziliśmy jeszcze położone na wzgórzu miejsce piknikowe (tu również można wyjść na zewnątrz tylko na własną odpowiedzialność, mimo że przy kilku stanowiskach stoją nawet grille), żeby rozprostować kości. W miejscu tym znajduje się niewielka ekspozycja, z której wynika, że niegdyś założył sobie tu farmę jakiś biały kolonista.
![]() | |
|
Podczas drogi powrotnej do bramy zauważyłem z pewnym przerażeniem, że z jakiegoś powodu mój GPS przestał działać. Wziąłem ze sobą do RPA palmtopa Dell X51, na którym miałem zainstalowany program do nawigacji i mapę południowej części Afryki. Palmtopa kupiłem na Allegro, gdyż w moim starym palmtopie, który dzielnie służył nam w czasie poprzedniej wyprawy, przestało stykać gniazdo zasilania, dość częsta przypadłość, niestety trudna do naprawienia. Nowy palmtop miał jednak pewną przykrą wadę: klapka od komory z baterią sama się otwierała, gdyż sprężynka zastosowana w mechanizmie zamykającym była trochę zbyt silna. Otwarcie klapki powodowało zaś wyłączanie się palmtopa. Jeszcze w Polsce chciałem podejść do jakiegoś serwisu, żeby specjalista naprawił mi tę banalną usterkę, brakło jednak czasu. Podejrzewam, że właśnie ze względu na to wyłączanie się palmtopa w trakcie pracy z jakiegoś powodu wykasował mi się z urządzenia program do nawigacji. W Afryce Południowej jest to zaś urządzenie niezwykle przydatne, gdyż pozwala bezbłędnie znaleźć drogę w gąszczu przecinających się autostrad w pobliżu Johanesburga, a w innych okolicach pozwala łatwo zlokalizować stacje benzynowe i miejsca noclegowe. Teraz mogłem już tylko przeklinać swoje lenistwo, które spowodowało, że nie zrobiłem kopii zapasowej programu do nawigacji i mapy.
Było wczesne popołudnie, gdy po wizycie na stacji benzynowej, na której napompowano nam opony z powrotem do wartości normalnej, wyjechaliśmy z parku narodowego. Prostą jak drut drogą szybko dojechaliśmy w pobliże Upington. Wiedząc o problemach z polami namiotowymi w samym Upington, postanowiliśmy przenocować na tym samym polu namiotowym, na którym nocowaliśmy poprzednio, tj. obok rezerwatu Spitskop. Wjechaliśmy nawet na chwilę na teren rezerwatu, by zobaczyć wielką skałę, od której rezerwat wziął swoją nazwę.
W recepcji kempingu nikogo nie było, ale znaliśmy przecież z poprzedniego pobytu kod otwierający bramę, więc bez problemu wjechaliśmy do środka. Rozbiliśmy namiot i zaczęliśmy gotowanie, gdy okazało się, że z obiadem będziemy musieli jeszcze trochę zaczekać. Zbiornik z gazem był pusty. Chcąc, nie chcąc, schowaliśmy wpóługotowany obiad do namiotu, a sami pojechaliśmy do Upington, by kupić paliwo. Teoretycznie moja kuchenka Primus może być zasilana różnymi typami paliwa, nawet benzyną ze stacji benzynowej. Podczas jednak naszego poprzedniego kempingowego pobytu w RPA miałem okazję przekonać się, że nie jest to zbyt dobre paliwo – kopci, a co najgorsze pali się nierównomiernie, więc trzeba przez cały czas pilnować kuchenki, żeby nie zgasła. Niestety w pierwszym centrum handlowym, do którego trafiliśmy, nie mogliśmy kupić ani gazu, ani jakiegokolwiek paliwa płynnego. Było już po szóstej, więc większość sklepów była po prostu zamknięta.
Pojechaliśmy więc szybko do supermarketu Shoprite, w którym robiliśmy zakupy podczas poprzedniego pobytu w Upington. Nie mieli tutaj gazu, ale była za to czysta benzyna ekstrakcyjna sprzedawana jako rozpuszczalnik. Z tym nabytkiem wróciliśmy więc na pole namiotowe.
Gdy zaczęliśmy gotować chmurzyło się i znowu słychać było gromy, ale tym razem burza nie przeszła bokiem. Inna rzecz, że w stosunku do zachmurzenia i hałasu ilość wody spadającej z nieba była po prostu śmieszna. Mimo silnego wiatru i grzmotów kropił z nieba tylko lekki deszczyk, mżawka właściwie. Kończyliśmy jednak gotowanie w przedsionku łazienki i tamże zjedliśmy nasz kolacjo-obiad.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 Następna strona