Kolejny dzień rozpoczęliśmy od długiej podróży na pustynię. Droga, zwłaszcza na początku, była gładka i prosta jak drut. Z tego pewnie powodu znajdowały się na niej znaki oznajmujące, że po uzyskaniu dodatkowego zezwolenia można jechać po niej z prędkością nawet 225 km/h. Nie wiem, czy nasza Kia Soul mogła nawet teoretycznie rozwijać takie prędkości, ale jechaliśmy bardzo szybko. Inna tablica informacyjna ostrzegała natomiast, że najbliższą stację benzynową można znaleźć za 175 kilometrów. Na szczęście mieliśmy prawie pełny zbiornik.
![]() | |
|
Rzeczywiście przez większą część drogi nie widzieliśmy żadnych ludzkich osad. Dopiero około 30 czy 40 kilometrów przed bramą Kgalagadi Transfrontier Park znajduje się niewielka osada. Jest tam stacja benzynowa i nawet jakieś pola namiotowe. Zaskoczyło mnie, że cały czas jedziemy drogą asfaltową Zgodnie z przewodnikiem i relacjami, które kiedyś czytałem, ostatni część drogi miała przebiegać po drodze nieutwardzonej. Przewodniki nie były specjalnie stare, więc ułożenie na niej asfaltu musiało mieć miejsce bardzo niedawno.
Krajobraz stawał się coraz bardziej pustynny i spomiędzy zaschniętej trawy prześwitywały płaty czerwonego piasku. Nie liczyłem jednak, że zobaczę prawdziwą pustynię z czerwonymi wydmami. Trwała pora deszczowa, jedyny okres, gdy pustynne rośliny mogły otrzymać nieco odżywczej wody. Stąd też roślinność była wyjątkowo bujna i krajobraz, który obserwowaliśmy z okna samochodu, nie odpowiadał stereotypowym wyobrażeniom o wyglądzie pustyni, zgodnie z którymi pustynię zawsze pokrywają jałowe piaski.
Zaparkowaliśmy przy bramie wjazdowej do parku i poszedłem załatwić formalności w znajdującej się obok recepcji parku. Zapłaciłem za jeden nocleg na terenie parku w znajdującym się obok bramy ośrodku Twee Rivieren. Miejsce na kempingu kosztuje 145 randy za nocleg, ale za taką cenę mogą spać w namiocie najwyżej dwie osoby. Trzecia osoba, jeżeli jest to dziecko, płaci dodatkowo 27 randów. Wstęp do parku narodowego jest drogi. Za jeden dzień osoba dorosła płaci 180 randów, a dziecko 90 randów. Mężczyzna w recepcji parku uprzedził mnie, że przed wyjazdem na safari należy obniżyć ciśnienie w oponach. Dostałem również mapkę, na której były zaznaczone znajdujące się na terenie parku drogi, a także mapkę obozowiska Twee Rivieren.
Nazwę ośrodka można przetłumaczyć jako „Dwie Rzeki”. Rzeki to doliny, przez które faktycznie niekiedy przepływa woda. Na ogół jednak na dnie doliny jest tylko nieco więcej wilgoci niż gdzie indziej, co powoduje, że trawa jest w tych miejscach nieco bardziej zielona, a drzewa rosną trochę bujniej.
Rozpoczęliśmy od rozbicia namiotu, gdyż i tak było właśnie południe. Południe nie jest dobrym czasem na obserwowanie zwierząt, gdyż większość żywych istot o tej porze odpoczywa w cieniu i czeka, aż skwar zmaleje. Poszliśmy w ich ślady i przy znajdującym się w cieniu stoliku zajęliśmy się nauką czytania. Z Polski zabraliśmy ze sobą książeczki, z których od pewnego czasu uczymy Andrzejka czytać. Podczas naszej podróży okazało się, że nauka czytania znakomicie zajmuje czas – i w samochodzie, i w takich jak ta chwilach odpoczynku na kempingu.
Odwiedziliśmy też basen. W RPA niemal na każdym kempingu jest jakiś basen. W Twee Rivieren był również nieduży sklepik, w którym kupiliśmy pocztówki i mięso na wieczornego grilla.
Po południu, gdy skwar nieco zelżał, zdecydowaliśmy, że pora zrobiła się odpowiednia, by pojechać poobserwować zwierzęta. Najpierw udaliśmy się do recepcji parku, gdyż przed wyjazdem na safari należy zgłosić ten fakt pracownikowi pilnującemu bramki wjazdowej. Następnie kierując się radą recepcjonisty, pojechaliśmy na stację benzynową znajdującą się na terenie ośrodka, żeby obniżyć ciśnienie w oponach naszego samochodu. Potem bezsensownie krążyliśmy po obozowisku, szukając drogi wyjazdowej prowadzącej na teren parku, gdyż z mapki nie wynikało w żaden sposób, gdzie się ona znajduje. W końcu musieliśmy wrócić do recepcji parku i dzięki kobiecie pilnującej bramy dowiedzieliśmy się, którędy mamy jechać. Dopiero wtedy zwróciliśmy uwagę na drogowskaz, który wcześniej nie wiedzieć czemu umknął naszej uwadze.
![]() | |
|
W parku wszystkie drogi są gruntowe, ale w całkiem dobrym stanie. Pierwszego popołudnia zobaczyliśmy najpierw ptaka, którego ochrzciliśmy mianem krzykacza. Stał na ziemi, niedaleko od drogi – i głośnio krzyczał. Wyglądał ciekawie, więc dłuższą chwilę mu się przyglądaliśmy.
![]() | |
|
Później napotkaliśmy na stada antylop. Najbardziej popularne w tej okolicy były springboki i antylopy gnu. Generalnie jednak dużych zwierząt nie było zbyt wiele. Natomiast naszą uwagę przykuły miejscowe surykatki, które nadzwyczaj pociesznie stawały na dwóch łapkach, wypatrując niebezpieczeństwa, a także wiewiórki ziemne, które w pobliżu drogi, nie przejmując się szczególnie naszą obecnością, kopały w piasku norki.
![]() | |
|
![]() | |
|
![]() | |
|
Gdy wracaliśmy już do obozowiska, drogę przebiegły nam afrykańskie strusie. Trochę nas to zaskoczyło, bo nie spodziewaliśmy się ich. Podczas naszego poprzedniego pobytu w RPA, mimo że byliśmy w kilku rezerwatach, nigdzie nie widzieliśmy strusi, więc nie sądziliśmy, że w ogóle występują w tym kraju.
![]() | |
|
Tymczasem zachmurzyło się. Z daleka dobiegały nas grzmoty piorunów i wiał coraz silniejszy wiatr. Wróciliśmy na kemping i oglądaliśmy kłębiące się na piasku stonogi. Ponieważ przed wyjazdem na safari kupiłem w sklepie mrożone buerwursty (jest to rodzaj popularnej w RPA kiełbasy, świetnie nadającej się do grillowania) i zostawiłem je pod płachtą tropiku, żeby się rozmroziły, nie miałem wyboru – musiałem mimo zbliżającej się burzy rozpalić grilla. Grillowałem wśród odgłosów zbliżającej się nawałnicy, zjedliśmy kiełbaski i umyliśmy się, a burzy wciąż nie było. Przeszła bokiem.
![]() | |
|
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 Następna strona