Pilanesberg National Park-Johannesburg 19.02.2011

Nadszedł ostatni dzień naszego pobytu w RPA. Po śniadaniu spakowaliśmy nasze rzeczy tak, by nie musieć już się przepakowywać przed odlotem. Namiot zdecydowałem się zostawić. Pałąk i tak był złamany i choć żal było trochę porzucić nasz namiocik, który był naszym domem już tak wiele razy, to zważywszy, że kosztował tylko 100 złotych, łatwiej było pogodzić się ze stratą.

Przed wyjazdem z kempingu przeżyliśmy jeszcze atak stada mangust. Zwierzęta te są oczywiście dla człowieka zupełnie niegroźne.

Mangusta na kempingu w Pilanesberg National Park
Mangusta na kempingu w Pilanesberg National Park

Najpierw pojechaliśmy do Rustenburga do .centrum handlowego Waterfall Mall. Tam zrobiliśmy ostatnie zakupy, głównie o charakterze żywnościowym. Naszym zwyczajem jest bowiem przywożenie z egzotycznych podróży przypraw i niedostępnych w Polsce składników potraw, które potem wykorzystujemy w domu do gotowania dań o niezwykłych i nieznanych w naszym kraju smakach.

Po zakupach pojechaliśmy do Kgaswane Mountain Reserve. Kilka dni temu nocowaliśmy w tym miejscu. Teraz zaś przyjechaliśmy na kilka godzin, by zrobić sobie ostatniego grilla, umyć się i przebrać przed długą podróżą do domu, a także zapakować nasze ostatnie w RPA zakupy do plecaków w taki sposób, by podczas przeładunków na lotniskach nie zostały zniszczone (za wjazd zapłaciliśmy po 20 randów za osobę dorosłą i 10 randów za Andrzejka).

Ku naszemu zdziwieniu na kempingu zastaliśmy całkiem sporo namiotów. Nie było ich może tak wiele jak w Pilanesbergu, ale niewątpliwie w czasie weekendu w pobliżu dużych miast pola namiotowe zapełniają się łaknącymi kontaktu z naturą białymi mieszkańcami RPA. W Kgaswane większość osób należała do jakiejś większej grupy zorganizowanej. Jej członków można było poznać po tym, że dorośli ubierali się w zielonkawe kostiumy typu safari, natomiast dzieci bawiły się razem pod okiem kilku dorosłych. Było słonecznie i gorąco, więc dzieci polewały się wodą. Andrzejek, który postanowił przyłączyć się do nich, sam wkrótce także był cały mokry.

Pewien pan, który rozbił namiot naprzeciwko nas, gdy zauważył, że chodzę boso po trawie, przyniósł mi uczepionego trawki kleszcza, mówiąc, żebym uważał na nie, bo jest ich tutaj dużo. Dał nam preparat antykleszczowy w sprayu, którym popsikaliśmy sobie nogi.

Około czwartej po południu zapakowaliśmy nasze rzeczy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Johannesburga. Kiedyś już jechaliśmy tą drogą, podczas naszego poprzedniego pobytu w RPA. Trasa do Johannesburga była całkiem niezła, choć niestety płatna. Na każdej bramce musieliśmy zostawić kilkanaście randów.

Przed szóstą, gdy byliśmy jakieś 30 kilometrów od lotniska, zjechaliśmy do stacji benzynowej, żeby zatankować po raz ostatni samochód. W wypożyczalniach obowiązuje zasada, że dostajemy samochód zatankowany do pełna i powinniśmy oddać samochodów także z pełnym bakiem. Jeżeli oddamy samochód, a bak nie będzie pełny, wypożyczalnia go napełni, ale wtedy policzy sobie za paliwo więcej, niż gdybyśmy kupili je na stacji.

Przed samym lotniskiem zaczęło lać, więc samochód był mokry, gdy trafiliśmy na parking. Wjazdy na poszczególne parkingi są czytelnie oznaczone strzałkami, łatwo trafić więc do sekcji, w której znajdują się biura poszczególnych wypożyczalni. Procedura odbioru samochodu była bardzo krótka. Pan z wypożyczalni pobieżnie tylko obejrzał samochód i już po chwili mogliśmy przejść do terminala odlotów.

Przed stanowiskiem odpraw zapakowaliśmy nasze plecaki do worków transportowych. Pracownicy lotniska pokazali nam stojące w kącie automaty służące do drukowania kart pokładowych. Bagaże mieliśmy pokaźne, a z wózkami bagażowymi nie można było podejść do samego stanowiska odpraw klasy ekonomicznej. Trzeba było na początku dość długiej kolejki zostawić wózek i bagaże przesuwać ręcznie. Na szczęście jedna z pań z obsługi wykazała zrozumienie dla naszego stanu obładowania i pozwoli nam przejść do stanowiska odpraw dla pasażerów klasy biznes.

Nie czekając dłużej, przeszliśmy przez kontrolę bezpieczeństwa, wypijając w kolejce resztki naszych napojów. Potem jeszcze stempelek w paszporcie i znaleźliśmy się w strefie bezcłowej. Do samolotu mieliśmy chwilę czasu, więc zajrzeliśmy do księgarni, w której Małgosia w trakcie naszej poprzedniej podróży do RPA kupiła kilka ciekawych książek kucharskich. Tym razem również znalazła dla siebie kilka łupów.

Wracaliśmy takim samym olbrzymim samolotem Airbus A380, jakim przylecieliśmy. O godzinie 19:30 nasz samolot wzbił się w powietrze i w ten sposób opuściliśmy RPA.

Po kolacji oglądałem jakieś filmy, a Andrzejek kreskówki. Długo nie mógł zasnąć, a ja też mam problem ze spaniem w samolotach. W końcu udało mi się usnąć i spałem, aż do czasu, gdy nad ranem stewardessy zaczęły roznosić śniadanie.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 Następna strona