W nocy Małgosia wychodziła z namiotu. Wydawało mi się, że jakoś podejrzanie długo jej nie ma, ale byłem wpółprzytomny i nie rejestrowałem zbyt dobrze zdarzeń. Rano tajemnica się wyjaśniła. Okazało się, że Małgosia poszła do toalety, a wracając straciła orientację i błąkała się przez prawie pół godziny po kempingu, próbując znaleźć nasz namiot. Nie dość tego – gdy rano wstała, okazało się, że do nogi przyczepił jej się kleszcz. Usunęła kleszcza pęsetą, a ja go uśmierciłem przy pomocy szpilki do namiotu.
Następnego dnia zaraz po śniadaniu pojechaliśmy zapłacić za kolejną noc na kempingu (doszedłem do wniosku, że nie ma jednak sensu wracać do Rustenburga na jedną noc), a potem wyruszyliśmy na kolejne safari. W parku narodowym Pilanesberg teren jest bardzo zróżnicowany. Znaczna część parku jest górzysta. Wjeżdżanie ostro pod górkę po kiepskich kamienistych drogach stanowiło spore wyzwanie dla naszego samochodu. Nie raz zatrzymywaliśmy się i pokonywaliśmy fragmenty wzniesienia, jadąc na jedynce. Swoją drogą zauważyliśmy, że choć górskie krajobrazy są może ciekawe, zdecydowanie więcej zwierząt przebywa na nizinach.
Z dużych zwierząt zobaczyliśmy najpierw słonie. Były od nas dość daleko, ale szybko zbliżały się. Stanęliśmy na ich drodze i czekaliśmy. Minęły nas dosłownie o kilka metrów!
![]() | |
|
Dostrzegliśmy też dwa samce lwów, ale były daleko i oddalały się od nas. Wkrótce zniknęły nam z oczu – tak, że nawet nie zrobiliśmy zdjęcia. Na dość długo zatrzymaliśmy się w punkcie obserwacyjnym nad jeziorem, obserwując pięknie ubarwione ptaki, które adekwatnie do koloru upierzenia nosiły nazwę „biskupów”, jak dowiedzieliśmy się z tablicy poglądowej wywieszonej wewnątrz chatki służącej do obserwacji.
![]() | |
|
Znad jeziora pojechaliśmy znowu w stronę gór. Tu zwierząt było zdecydowanie mniej. Do tego straciliśmy trochę czasu z powodu strusi, które spacerowały sobie przed dłuższą chwilę przed naszym samochodem, za nic nie chcąc ustąpić nam drogi.
![]() | |
|
Ponieważ trochę już zgłodnieliśmy, pojechaliśmy na najbliższy punkt biwakowy i zrobiliśmy sobie mały lunch.
Po lunchu skierowaliśmy się na północ główną drogą parku, która jako jedyna miała asfaltową nawierzchnię. W pewnym momencie przed naszym samochodem przebiegł lampart. Zwierzę wyłoniło się z wysokiej trawy z jednej strony drogi i zniknęło po drugiej stronie, gdzie rosła równie wysoka trawa. O zrobieniu zdjęcia nie było mowy. W ten sposób spotkaliśmy to niezwykłe i skryte zwierzę, którego wcześniej ani podczas tej, ani podczas poprzedniej podróży nie mogliśmy zaobserwować w naturze.
Wracając do naszego obozowiska, spotkaliśmy jeszcze dwa pasące się obok drogi nosorożce oraz całe stada antylop i zebr. Widzieliśmy nawet jak dwa samce z potężnymi w stosunku do swoich rozmiarów rogami trykały się w ostrej walce o dominację.
![]() | |
|
![]() | |
|
Po opuszczeniu parku narodowego odwiedziliśmy pole namiotowe i opróżniliśmy samochód, wrzucając do namiotu wszystkie nasze bagaże, a następnie pojechaliśmy do miasteczka. Nasz samochód po dotychczasowych wojażach był już bardzo brudny. Oddawanie samochodu w takim stanie do wypożyczalni wydawało mi się jakoś nieeleganckie, a poza tym wypożyczalnie mają w regulaminach dodatkowe opłaty za mycie samochodu, których wolałem uniknąć. Postanowiliśmy zatem pojechać do myjni przed powrotem do Johannesburga.
Myjnię znaleźliśmy bez kłopotu obok dworca autobusowego w Mogwase. Zostawiliśmy samochód u panów z myjni, a sami poszliśmy do znajdującego się w pobliżu centrum handlowego. Mogwase, jak przedtem Mafikeng, sprawiało wrażenie miasteczka zamieszkałego tylko przez Murzynów. Ani w centrum handlowym, ani na dworcu autobusowym nie udało nam się zobaczyć ani jednej białej twarzy.
Dochodziła piąta i sklepy były właśnie zamykane. Wydaje się, że w mniejszych miejscowościach w RPA sklepy są otwierane wcześnie, nawet o 8 rano, ale za to zamyka się je także wcześnie.
Poszliśmy do supermarketu spożywczego, by kupić wodę i trochę artykułów, które w charakterze ciekawostek mieliśmy zamiar zabrać ze sobą do Polski.
Po raz pierwszy w RPA spotkaliśmy się z sytuacją, że przy wyjściu ze sklepu ochrona rewidowała torby z zakupami i porównywała ich zawartość z paragonami. Przypuszczam, że w małym murzyńskim miasteczku, w którym właśnie byliśmy, panowała znacznie większa bieda niż w mieszanych rasowo miastach, w których wcześniej robiliśmy zakupy. W konsekwencji przestępczość musiała być większa, a ochrona sklepu bardziej restrykcyjnie traktowała klientów. Nie było to specjalnie miłe i prawdę mówiąc, odebrałem to jako specyficzny przejaw rasizmu.
Gdy wróciliśmy z zakupów okazało się, że nasz samochodów wciąż jest jeszcze myty. Trzeba przyznać, że pracownicy myjni byli dokładni i starali się, by każdy element samochodu był nieskazitelnie czysty. Za mycie mieliśmy zapłacić 50 randów, ale byłem tak zadowolony z ich pracy, że dodatkowo dałem im 10 randów napiwku.
Gdy dojechaliśmy na pole namiotowe, przeżyliśmy szok. Pustawy jeszcze tak niedawno kemping był zapełniony samochodami, namiotami i kamperami. Wydawało się, że zajęte są już prawie wszystkie miejsca, a przez bramę wjazdową wjeżdżały wciąż nowe samochody. Na kempingi w RPA przyjeżdżają z namiotami i kamperami tylko biali. Nigdy nie spotkaliśmy spędzających w ten sposób wolny czas Murzynów. Inną charakterystyczną cechą jest to, że podróżują w ten sposób całe rodziny, często z bardzo małymi dziećmi, nawet niemowlętami.
Niedaleko od nas rozbiła swój namiot taka afrykanerska rodzina. Najmłodsi chłopcy byli chyba mniej więcej w wieku naszego Andrzejka. Nie musieliśmy szczególnie zachęcać Andrzejka, by przyłączył się do ich zabaw. Najciekawiej było, gdy dzieci próbowały nauczyć Andrzejka gry w krykieta. Nie bardzo mógł zrozumieć, o co chodzi w tej grze, i trudność sprawiało mu właściwe trzymanie paletki do krykieta. Dzieci prosiły mnie o to, bym pokazał Andrzejkowi, jak się tą paletką operuje, ale sam miałem z tym problem. W końcu w naszym kraju krykiet nie należy do popularnych sportów, więc jego zasady znałem nie lepiej niż Andrzejek. Z pomocą przyszła w końcu mama dzieci i już po chwili nasz Andrzejek grał sobie z pozostałymi dziećmi.
Wbrew naszym przewidywaniom, mimo że kemping zapełnił się ludźmi tak, że ciężko było znaleźć na nim wolne stanowisko, przy kabinie prysznicowej nie było wieczorem kolejki. Małgosia zwróciła uwagę, że mieszkańcy RPA mają osobliwy zwyczaj mycia się rano, a wieczorem większość z nich chodzi spać bez mycia.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 Następna strona