Boereplass Holiday Resort-Kgaswane Mountain Reserve - 15.02.2011

Następnego dnia dość wcześnie ruszyliśmy drogą do Mafikeng. Jeszcze przed południem przejechaliśmy przez to miasto. Dawniej znajdowało się ono na terenie jednego z bantustanów, sztucznych i nieuznawanych przez społeczność międzynarodową „państw” utworzonych przez biały rząd RPA. Zamierzeniem rządzących krajem białych było przesiedlenie czarnych mieszkańców RPA do tych pozbawionych infrastruktury przemysłowej enklaw, rządzonych przez skorumpowane czarne elity, by pozbyć się jak największej liczby Murzynów z pozostałej części kraju. Po upadku apartheidu bantustany stały się na powrót częścią RPA, a dziś Mafikeng wyróżnia się spośród innych miast chyba głównie tym, że na ulicach nie zauważyliśmy ani jednego białego człowieka.

Kierując się wskazaniami GPSa, pojechaliśmy do położonego w pobliżu miasta rezerwatu: Mafikeng Game Reserve. Wjazd był tani, zapłaciliśmy w sumie za nas wszystkich 50 randów (po 15 randów od osoby i 5 randów za samochód). Ta cena ma chyba być zachętą dla odwiedzających, skoro zgodnie z księgą gości wjeżdża na jego teren zaledwie kilka samochodów dziennie. Rezerwat jest niewielki, ale zgodnie z przewodnikiem można natknąć się w nim na różne dzikie zwierzęta, postanowiłem więc, że zboczymy nieco z drogi w tym miejscu. Przy bramce wjazdowej dostaliśmy mapkę i ruszyliśmy na safari.

Początkowo nie widzieliśmy żadnych dzikich zwierząt z wyjątkiem majaczących gdzieś w oddali pojedynczych antylop. W pewnej chwili naszą uwagę przykuł dziwny ptak z bardzo długim ogonem. Leciał kilka metrów nad ziemią z wyraźnym wysiłkiem ciągnąc za sobą w powietrzu nienaturalnie długi ogon. Zgodnie z popularnymi w ostatnich czasach teoriami ewolucjonistycznymi tego rodzaju upośledzenia wyewoluowały u różnych gatunków ptaków po to, by samiec mógł pochwalić się podczas godów przed samicą: „ popatrz, jaki mam przeszkadzający mi w funkcjonowaniu ogon – mimo jednak tego upośledzenia żyję, więc jestem pod innymi względami zdrowy i silny”. Bliżej nas podobne upośledzenie można obserwować u pawi, jednak nieudolny lot tego dziwnego ptaka sprawiał znacznie bardziej osobliwe wrażenie niż kolorowy ogon samca pawia.

Safari w Mafikeng Game Reserve jest dość dziwne, bo park jest tak mały, a osiedla ludzkie są położone tak blisko jego granic, że jadąc drogami wewnątrz parku, bardzo często widzi się słupy energetyczne (jedna z linii wysokiego napięcia przecina zresztą rezerwat) lub majaczące w oddali zabudowania fabryk.

Kudu w Mafikeng Game Reserve
Kudu w Mafikeng Game Reserve
Struś w Mafikeng Game Reserve
Struś w Mafikeng Game Reserve

Początkowo nie widzieliśmy zbyt wiele zwierząt i zaczynaliśmy wątpić, czy uda nam się w ogóle zobaczyć coś ciekawszego niż antylopy, których naoglądaliśmy się już podczas naszego poprzedniego pobytu w RPA i na pustyni Kalahari. Jednak wkrótce zostaliśmy nagrodzeni za wytrwałość widokiem żyraf. Żyrafy widać było w oddali, ale kierując się mapką dojechaliśmy w pobliże miejsca, w którym się pasły.

Po drodze do żyraf zostaliśmy zaś nagrodzeni bliskim spotkaniem z rodziną nosorożców. Mama, tata i dziecko pasły się dostojnie kilka metrów od drogi, a na ich grzbietach siedziały ptaki, wydziobując pasożyty gnieżdżące się w fałdach skóry tych wielkich zwierząt. Stanęliśmy na drodze i przez dłuższą chwilę obserwowaliśmy ten widok. Ponieważ jednak wysoka trawa utrudniała robienie zdjęć, Małgosia w pewnym momencie postanowiła wyjść z samochodu, by zrobić zdjęcie w pozycji stojącej. Nosorożce, widząc wychodzącą z samochodu Małgosię, czmychnęły. W ten sposób eksperymentalnie potwierdziliśmy, że dzikie afrykańskie zwierzęta nauczyły się bać ludzi, ale samochód jest dla nich czymś obcym i neutralnym, a zatem nie trzeba się go bać.

Nosorożec w Mafikeng Game Reserve
Nosorożec w Mafikeng Game Reserve
Nosorożce w Mafikeng Game Reserve
Nosorożce w Mafikeng Game Reserve
Żyrafa w Mafikeng Game Reserve
Żyrafa w Mafikeng Game Reserve

Dojechaliśmy do granicy parku. Z dala przemknął nam guziec, ale nie chciał do nas podejść i się przywitać. Ogólnie zwierzęta w Mafikeng Game Reserve wydają się nad wyraz płochliwe w porównaniu z tym, do czego przywykliśmy podczas safari w Parku Krugera i na Kalahari. Można podejrzewać, że to dlatego, że w pobliżu mieszka tak wielu ludzi. Pewnie nie raz się zdarzyło i może i do tej pory zdarza, że okoliczni mieszkający próbowali kłusować na terenie parku.

Zbliżało się już południe, więc dojechaliśmy do zaznaczonego na mapie punktu piknikowego. Na jednym ze stolików przygotowaliśmy sobie drugie śniadanie. Zrobiliśmy sobie piknik i rozprostowaliśmy kości – ale gdy minęło południe, wróciliśmy do naszego samochodu i ruszyliśmy z powrotem do bramy parku, mijając po drodze stadko zebr.

Po opuszczeniu Mafikeng Game Reserve ruszyliśmy w kierunku Rustenburga. Wkrótce po opuszczeniu rezerwatu dojechaliśmy do wygodnej autostradopodobnej drogi. Niestety, jest ona płatna. Bramka znajduje się jakieś 30 czy 40 kilometrów przed Rustenburgiem i trzeba na niej dość słono zapłacić – aż 55 randów. Gdybym wiedział, że opłata jest tak wysoka, pewnie próbowałbym pojechać jakąś boczną drogą.

Do Rustenburga dotarliśmy wczesnym popołudniem. Najpierw pojechaliśmy zrobić zakupy w centrum handlowym Watefall Mall. Wchodząc do środka, z rozrzewnieniem przypomniałem sobie naszą pierwszą podróż do RPA. To właśnie tu robiliśmy pierwsze zakupy po wylądowaniu w Johannesburgu.

Po zakupach pojechaliśmy do rezerwatu Kgaswane Mountain Reserve. Wjazd do niego znajduje się praktycznie na przedmieściach Rustenburga. Wcześniej jednak trzeba pokonać stromą górkę. Nasza Kia Soul ledwie była w stanie na nią wjechać.

Na bramce zapłaciłem za wjazd i dwudniowy nocleg 100 randów. Kwota wydała mi się dziwnie niska, ale nie protestowałem. By dojechać na pole namiotowe, trzeba przejechać jeszcze ładnych kilkanaście kilometrów po niezłej, choć stromej i momentami wąskiej drodze. Gdy dojechaliśmy na miejsce, było już dość późno i czerwone słońce wisiało nisko nad horyzontem. Na niemal całkowicie pustym polu namiotowym (tylko jedno stanowisko było zajęte, gdy tam dotarliśmy) znaleźliśmy ładne miejsce na namiot i jeszcze przed jego rozstawieniem rozpaliliśmy grilla i położyliśmy na nim mięso. Miejsce na namiot staramy się zawsze wybierać roztropnie – by było ładne, z możliwie dużą ilością trawy, a przy tym by było blisko do łazienki. Nim jednak zacząłem rozbijać namiot, Małgosia odwiedziła z Andrzejkiem łazienkę. O zgrozo! Nie było w niej prysznica! Pieszo poszedłem do kolejnej łazienki, położonej w innej części pola namiotowego. Tam prysznic był. Ponieważ grill był już rozpalony, a zmrok zapadał, wziąłem torbę z namiotem i śpiworami i poszedłem w pobliże łazienki z prysznicami, by tam rozbić namiot.

Po pół godzinie w półmroku wróciłem do Małgosi i Andrzejka. Zjedliśmy kolację, a później pojechaliśmy do naszego namiotu. Po drodze widzieliśmy stada antylop spacerujące sobie jakby nigdy nic po kempingu.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 Następna strona