Andrzej przyszedł do nas rano do łóżka. Nie zdarza mu się to często, bo od dawna najlepiej czuje się w swoim własnym łóżeczku. Dotknąłem jego czoła, ale wydawało mi się, że ma normalną temperaturę. Zaniepokojony wstałem jednak i poszedłem po termometr. Pokazał 38,8.
Było wpół do szóstej rano. Zaaplikowałem Andrzejkowi Ibufen. Szybko sprawdziłem warunki taryfy lotniczej, ale tak, jak pamiętałem, nie mogłem zmienić terminu wylotu. Milion myśli przemknęło mi przez głowę. Co robić? Jechać czy nie jechać. Sam niedawno przeszedłem paskudne choróbsko, które przez bite dwa tygodnie dręczyło moje ciało. Po konsultacji z Małgosią doszliśmy jednak do wniosku, że jest to pewnie banalne przeziębienie. W każdym razie mamy ubezpieczenie zwrotu kosztów leczenia, więc gdyby pojawiły się dalsze komplikacje, będziemy mogli bez stresu skorzystać z pomocy lekarskiej. Podany przez mnie Andrzejkowi Ibufen szybko zbił temperaturę do poniżej 38 stopni, więc sprawa nie wyglądała na bardzo groźną.
Samochodem pojechaliśmy na stację kolejową i mniej więcej o 8:30 wsiedliśmy do pociągu do Poznania. W Poznaniu byliśmy po 11. Zostawiłem Małgosię w poczekalni, a sam pobiegłem do znajdującego się niedaleko dworca hotelu. Dwa tygodnie wcześniej nocowałem w nim podczas delegacji. Rano nie było światła z powodu awarii energetycznej i w ciemnościach zostawiłem gdzieś w szafie swoje klucze do domu. W tym hotelu nocuję od kilku lat dość często i zdarzyło mi się przechodzić w nim chorobę. Dlatego wiedziałem, że niedaleko jest apteka. Dręczyło mnie bowiem, co zrobimy, jeżeli Andrzejek dostanie temperatury w samolocie. Wszystkie znane mi preparaty dla małych dzieci o działaniu przeciwgorączkowym mają postać syropów, syropy mają postać płynną, a płynów nie wolno wnosić do samolotów. Gdyby trafił nam się służbista, moglibyśmy zostać bez jakiegokolwiek środka przeciwgorączkowego. Wrzuciłem do podręcznego plecaczka tabletki dla dorosłych, ale zawartość w nich środka czynnego była zdecydowanie za duża, by można było dać ją dziecku. Dlatego w aptece kupiłem gilotynę do cięcia tabletek.
Pociąg do Berlina przyjechał z 15 minutowym opóźnieniem. Wyciągnąłem książeczkę do nauki czytania dla dzieci, którą kilka miesięcy wcześniej poleciła nam pani psycholog z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Staramy się uczyć Andrzejka czytać, a Andrzejek naukę czytania bardzo lubi. Okazało się, że jadąca z nami w przedziale pani jest sama autorką książeczek szkolnych dla małych dzieci i dzięki temu wdaliśmy się w pogawędkę. Pani udzieliła nam kilku rad na temat metod uczenia dzieci, z których mamy zamiar skorzystać,
W Berlinie w aptece na dworcu głównym nie mieli Malarone Junior. Pojechaliśmy więc autobusem TXL (bilet 2,6 EUR za osobę dorosła, 1,3 za dziecko) na lotnisko Tegel. Była tam apteka, ale mieli tylko jedno opakowanie Malarone Junior. Pani farmaceutka przybiła na recepcie pieczątkę i napisała, że wydała tylko jedno opakowanie, a receptę mi oddała. Miałem nadzieję, że uda się ją zrealizować w RPA.
Andrzejek cały czas gorączkował, miał prawie 38 stopni. Przed wejściem do samolotu daliśmy mu Ibufen, a do bagażu podręcznego włożyliśmy prawie pustą butelkę paracetamolu. Jeżeli ją skonfiskują, strata będzie niewielka.
Lotnisko Tegel zaskoczyło nas. Myśleliśmy, że największe lotnisko stolicy Niemiec będzie odpowiednio duże. Nic z tych rzeczy. Tak naprawdę to lotnisko jest niewielkie i przypomina na pierwszy rzut oka stary terminal na Okęciu.
Zjedliśmy resztę prowiantu przywiezionego z Polski, siedząc na ławce i obserwując zbieraczy puszek i plastikowych butelek.
Do samolotu weszliśmy prawie jako ostatni pasażerowie. Kontrola bezpieczeństwa na szczęście nie wykryła naszego paracetamolu.
W samolocie spotkaliśmy na miejscu obok nas miłego Polaka mieszkającego w Kołobrzegu, który jako inżynier zatrudniony przez japońską firmę sektora wydobywczego lata po całym świecie na koszt swojego pracodawcy. Wdaliśmy się w globtroterskie pogawędki, chociaż nasz sposób podróżowania jest zupełnie inny niż jego. My latamy po całym świecie za swoje pieniądze, by w sposób umiarkowanie zorganizowany zwiedzać samodzielnie ciekawe miejsca. Nasz znajomy zaś lata na koszt swojego pracodawcy, który wszystko mu organizuje. Człowiek dziwił się, że nie boimi się tak latać po świecie na własną rękę.
Gdy zbliżyliśmy się do Paryża, Andrzejek z okna samolotu zobaczył swoją wymarzoną wieżę Eiffla. Przy lądowaniu przeżyliśmy jednak kolejny stres. Samolot zbliżył się do pasa startowego, dwa razy uderzył mocno kołami o ziemię, po czym z wyciem silników wzbił się w powietrze. Serce mi zamarło. Awaria podwozia? Siedzący obok Polak zaklął po angielsku.
Po pewnej chwili przyszła uśmiechnięta stewardessa i powiedziała, że wszystko jest w porządku, ale i tak czułem niepokój. Minął dopiero wtedy, gdy samolot wylądował i potoczył się w stronę terminala.
Na lotnisku de Gaulle’a nie byłem niestety w stanie znaleźć apteki. Jeżeli jest, to jest chyba dość dobrze zakamuflowana.
Po kilku godzinach oczekiwania i pogawędek z poznanym wcześniej Polakiem, którego samolot do Konga odlatywał mniej więcej w tym samym co nasz czasie, poszliśmy do naszej bramki. Kolejka podróżnych była olbrzymia – i nic dziwnego, bo mieliśmy lecieć ogromnym dwupokładowym Airbusem A380.
Lot był przyjemny, system rozrywki pokładowej całkiem przyzwoity. Co prawda, podanie obiadu w środku nocy, kiedy człowiekowi chce się spać, a nie jeść, jest średnio sensowne, z drugiej jednak strony jest zrozumiałe, że oczekiwaniem podróżnych jest otrzymywanie posiłków co kilka godzin i ze względu na te oczekiwania dostaliśmy dwa posiłki w trakcie naszego ponad dziesięciogodzinnego lotu. Jeden z nich musiał ze względu na porę wylotu wypaść w porze, kiedy większość ludzi od dawna śpi.
Celowo staramy się wybierać loty nocne. Andrzejek dobrze w nocy śpi i tym razem też przespał prawie cały lot.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 Następna strona