Acapulco-Cuernavaca - 29.10.2008

Następnego dnia wstaliśmy dość wcześnie rano i po szybkiej toalecie wyruszyliśmy w dalszą podróż, zostawiając klucze do pokoju recepcjoniście. Było wpół do ósmej, a tymczasem restauracja prowadzona przez staruszki, w której żywiliśmy się przez ostatnie dni była czynna – podobnie jak inne lokale gastronomiczne w okolicy – dopiero od mniej więcej ósmej. Wyszliśmy na nadbrzeżną promenadę i chwilę tam staliśmy, ale przejeżdżające tą drogą autobusy na ogół nie jadą w pobliżu dworca autobusowego firmy Estrella de Oro, na który chcieliśmy się dostać. Po 5 czy 10 minutach poszliśmy zatem na róg 100 metrów na zachód od rynku, na który przywiózł nas autobus, którym dojechaliśmy do centrum z dworca autobusowego w pierwszym dniu naszego pobytu w Acapulco. Był to bardzo dobry pomysł, bo pierwszy autobus, który przyjechał, jechał na dworzec Estrella de Oro.

Podróż trwała 15 czy 20 minut. Wysiedliśmy z autobusu, który zatrzymał się tuż przed dworcem, i poszliśmy do kasy biletowej. Okazało się, że najbliższy autobus do Cuernavaki odjeżdża o 8:40, a bilet kosztuje 280 peso za osobę. Oczywiście nie kupiliśmy biletu dla Andrzejka, podejrzewając, że bez problemu znajdziemy dla niego jakieś miejsce. Potem zeszliśmy do poczekalni schodami w dół i po znalezieniu kawałka wolnego miejsca, zaczęliśmy jeść śniadanie, które kupiliśmy sobie przewidująco poprzedniego dnia w sklepie spożywczym.

Autobus był trochę niższej klasy niż ten, którym przyjechaliśmy do Acapulco z miasta Meksyku – co nie oznacza, że był niskiej klasy. Gdyby takie autobusy jeździły w Polsce, z pewnością zagroziłyby poważnie innym środkom transportu zbiorowego. Standard odpowiadał mniej więcej standardowi autobusów ADO, którymi jechaliśmy z miasta Meksyku do Oaxaki i z powrotem.

Co prawda, przez chwilę wydawało nam się, że nie będzie problemów z miejscem dla Prosiaczka, ale autobus przed wyjazdem z Acapulco zatrzymał się na jakimś małym przystanku autobusowym na peryferiach, gdzie wsiadło jeszcze całkiem sporo ludzi. W efekcie autobus był pełen i musieliśmy Andrzejka wziąć na kolana, co wygodne nie było. Na szczęście musieliśmy przemęczyć się w ten sposób tylko godzinę, bo w Chipalcingo wysiadła spora część podróżnych. Mogłem dzięki temu usiąść sobie z Andrzejkiem w osobnym rzędzie siedząc i w ten sposób dojechaliśmy do Cuernavaki.

Mógłby w tym miejscu ktoś się zapytać, dlaczego właściwie zaniosło nas do Cuernavaki. Jest kilka powodów, nie tylko ten jeden, że po hiszpańsku "cuerna vaca" oznacza "rogata krowa", a krowy to miłe i łagodne stworzenia.

Cuernavaca ma całkiem sporo do zaoferowania. Przede wszystkim już za kilka dni czekał nas wylot z lotniska w mieście Meksyku, a Cuernavaca ma bezpośrednie połączenie z lotniskiem. Nie chcieliśmy wracać do miasta Meksyku – co prawda jest tam jeszcze wiele do zwiedzania i moglibyśmy spędzić tam jeszcze trochę czasu, nie nudząc się, ale po przygodzie w metrze miałem pewne obawy co do bezpieczeństwa poruszania się po mieście. Poza tym w okolicach Cuernavaki są prekolumbijskie ruiny warte uwagi, a samo miasto też zawiera kilka zabytków. A wreszcie Małgosia chciała zrobić zakupy przed wyjazdem z Meksyku. W Cuernavace, zgodnie z informacjami z przewodnika, znajdowało się duże targowisko, gdzie liczyliśmy na możliwość kupienia wszystkich rzeczy z listy Małgosi. Tego typu targowisko widzieliśmy wcześniej w Oaxace i – jak się okazało słusznie – podejrzewaliśmy, że to Cuernavace ma podobny charakter. Znalezienie tego typu targowiska w ogromnym Meksyku mogło być znacznie trudniejsze.

Droga do Cuernavaki zajęła nam prawie 5 godzin. W końcu dojechaliśmy do dworca, który mieści się na południe od centrum. Na ulicy przed dworcem wsiedliśmy do pierwszego z brzegu autobusu jadącego w stronę centrum – kierowca potwierdził, że jedzie w kierunku katedry. Przejazd zajął nam 15 minut, głównie dlatego, że w centrum był korek, co powodowało, że wlekliśmy się w sznurze innych samochodów.

Gdy minęliśmy po prawej stronie katedrę, wiedzieliśmy, że pora wysiadać. Kierując się przewodnikiem, znaleźliśmy hotel Iberia. Hotel mieści się w samym centrum, ale w środku nie słychać hałasów. Do pokojów wchodzi się z podwórza, a okna naszego pokoju wychodziły na niewielką uliczkę, która właśnie była w remoncie i w związku z tym była wyłączona z ruchu samochodowego i nikt po niej nie chodził. Pokój nie był tani, ale nie był też zbyt drogi – noc kosztowała 450 peso. Niestety, pani w recepcji oświadczyła nam, że nie może z powodu obowiązujących przepisów dać nam dwójki, więc dostaliśmy pokój z dwoma dużymi małżeńskimi łóżkami. Pokój był poza tym całkiem przyjemny, brakowało w nim jednak szaf, przez co większość naszych rzeczy musieliśmy trzymać w plecaku.

Zostawiliśmy bagaże i poszliśmy najpierw na targowisko, żeby zrobić zakupy. Z hotelu na targ idzie się w normalnych warunkach może 20 minut. Nam przejście tego dystansu zajęło znacznie więcej czasu, ponieważ po drodze trzeba przejść przez centrum, więc zatrzymywaliśmy się, by obejrzeć budynki i zrobić najciekawszym z nich zdjęcia. Najładniejszy jest chyba położony tuż przy rynku przypominający średniowieczny zamek pałac, w którym mieszkał najpierw sam Cortez, zdobywca Meksyku, a później jego potomkowie jako panowie tych ziem.

Pałac Corteza w Cuernavace
Pałac Corteza w Cuernavace

Na południe od targowiska mieści się dość chaotyczny dworzec autobusowy. Bez przerwy przez niewielki placyk przejeżdżają hordy autobusów i minibusów, a pomiędzy nimi plączą się ludzie. Perony są tak wąskie, że z trudem mieszczą się na nich sprzedawcy przekąsek, a dla pasażerów nie ma tam już miejsca. Aż dziw, że codziennie nie ma tam ofiar śmiertelnych.

Zaraz za dworcem wchodzi się w strefę stoisk z owocami. Pomiędzy nimi zaś nimi rozłożyli swoje towary sprzedawcy pieczywa, a zwłaszcza chleba zmarłych niezwykle popularnego z okazji zbliżającego się święta Wszystkich Świętych. Na wielu stoiskach wyłożono również cukrowe głowy kościotrupów. Zaopatrzyliśmy się tutaj w owoce na wieczór. Potem przeszliśmy obok straganów z ubraniami, które nas akurat niezbyt interesowały i znaleźliśmy stoisko z torbami i plecakami. Przed wyjazdem z Polski kupiliśmy sobie mały plecaczek, który nosiliśmy na wycieczki, wkładając do środka wodę i aparat fotograficzny, a podczas podróży samolotem był to nasz bagaż podręczny. Ponieważ jednak był to tylko tani plecak przeznaczony raczej do wykorzystania przez uczniów do noszenia książek i zeszytów, zaczynał nam się już trochę rozchodzić w szwach. W końcu jednak kupiliśmy za 120 peso torbę, której rozmiar dzięki sprytnie umieszczonym zamkom błyskawicznym można było regulować. Dzięki temu była bardzo pojemna, chociaż nie nadawała się na wycieczki. Przewidywaliśmy jednak, że możemy mieć problem w pomieszczeniu naszych zakupów w plecakach, gdy będziemy wyruszali w drogę powrotną do Polski. W samolotach Ryanair, a tą linią mieliśmy lecieć z Londynu do Wrocławia, jest bardzo niski limit na bagaż rejestrowany – zaledwie 15 kilogramów. Normalnie nie przekraczamy tego ciężaru, jednakże planowaliśmy zrobić spore zakupy, więc nie było szans na zmieszczenie się w limicie, a płacenie dużych pieniędzy za nadbagaż niezbyt nam się uśmiechało. Na szczęście jest proste rozwiązanie tego problemu – trzeba po prostu najcięższe rzeczy wziąć na pokład jako bagaż podręczny. Co prawda, na bagaż podręczny też jest jakiś limit, lecz w praktyce nikt go nie sprawdza.

Chapulines (koniki polne) na targu w Cuernavace
Chapulines (koniki polne) na targu w Cuernavace

Potem poszliśmy na wspomniane zakupy. Część suszonych papryczek Małgosia kupiła już w Oaxace, jednakże lista przygotowana przez nią na podstawie książek kucharskich i informacji, które uzyskała na kursie gotowania, nadal była bardzo długa. Przy stoisku z papryczkami spędziliśmy dobre kilkanaście minut. Musieliśmy być dla pary sympatycznych właścicieli niezwykle uciesznym zjawiskiem, kiedy pytaliśmy się na przykład, czy mają suszoną papryczkę, która w rzeczywistości spożywana jest tylko na surowo (oczywiście bywa też odwrotnie, tzn. są takie gatunki papryczek, z których korzysta się tylko wtedy, gdy są ususzone).

Potem poszliśmy na stoisko z warzywami gdzie zakupiliśmy świeże papryczki chilli, chayote i jicamy następnie kupiliśmy zioła w zielarni i orzechy pekan u sprzedawcy bakalii. Zaopatrzyliśmy się również w comal. Torba się zapełniła.

Po drodze postanowiliśmy coś zjeść. Odpowiedni lokal gastronomiczny znaleźliśmy na ulicy, na której znajdował się nasz hotel, może kilkadziesiąt metrów od niego. Zjedliśmy tam smaczny posiłek typu menu el dia. Pod koniec naszego posiłku do restauracji weszło dwóch muzyków. Jeden śpiewał, drugi zaś akompaniował mu na gitarze. Przed występem rozdali wśród publiczności płyty, a później zbierali zamówienia. Grupa młodzieży przy sąsiednim stoliku najpierw poprosiła ich o zaśpiewanie jakiejś pieśni, a potem kupiła płyty. Od nas zapomnieli odebrać płyty, którą nam zostawili przed występem, więc musiałem gonić ich po ulicy.

Po obiedzie poszliśmy do hotelu. Ponieważ jednak nie było jeszcze bardzo późno, zostawiliśmy bagaże i poszliśmy obejrzeć katedrę.

Katedra była ładna i żałowaliśmy, że zrobiło się już dość ciemno i nie można było zrobić ładnego zdjęcia.

Potem poszliśmy zjeść lody w coctail barze naprzeciwko katedry. Lody nie były najgorsze, ale jedzenie zakłócały nam dwie klientki, które mimo znaków zakazu palenia wyciągnęły papierosy i zatruwały atmosferę. Na szczęście w Meksyku jest to rzadkie zjawisko. Pod tym względem byliśmy mile zaskoczeni, gdyż spodziewaliśmy się, że w ojczyźnie tytoniu palaczy będzie mnóstwo, a było ich znacznie mniej niż w Polsce.

Po zjedzeniu lodów wróciliśmy do hotelu. Na chwilę wyszedłem jeszcze do pobliskiej kawiarenki internetowej, sprawdzić, czy aby linie Ryanair nie przesunęły nam godziny wylotu z Londynu do Wrocławia, co podobno się zdarza. Na szczęście nie znalazłem w Internecie żadnych niepokojących wiadomości.

Trochę pooglądaliśmy telewizję i po umyciu się (coś jest w tym hotelu nie tak z ciepłą wodą, bo trzeba wieki czekać, nim temperatura wody lecącej z kranu podniesie się do zadowalającego poziomu) poszliśmy spać.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 Następna strona