Wrocław-Londyn - 18.10.2008

Jak zwykle, na wrocławskie lotnisko udaliśmy się taksówką. Kolejki nie były zbyt długie i wkrótce znaleźliśmy się w poczekalni. O tej samej porze, o 11:45, odlatywały dwa samoloty do Londynu – samolot linii Ryanair na lotnisko Stansted i nasz samolot linii Wizzair na lotnisko Luton. Wybrałem Wizzair, bo cena była odrobinę niższa, a standard przecież w obu przypadkach jest ten sam. Niestety, już od początku naszej podróży prześladował nas pech. Samolot Ryanair odleciał o czasie. A my musieliśmy czekać na odlot prawie dwie godziny. Okazało się, że jedna ze stewardes miała jakieś kłopoty z żołądkiem i musiała ją zastąpić koleżanka, którą ściągano z Poznania. W konsekwencji mniej czasu pozostało nam na zwiedzanie Londynu. Sam lot minął bez zakłóceń. Prosiaczek najpierw przejrzał zawartość kieszeni poprzedzającego fotela, ze szczególną uwagą analizując instrukcję bezpieczeństwa, potem kazał sobie czytać bajkę, w końcu zaś zapadł w drzemkę.

Spóźniliśmy się też półtorej godziny na autobus, ale wytłumaczyliśmy się opóźnieniem samolotu.

Do centrum dojechaliśmy około 16. Zostawiliśmy plecaki w przechowalni bagażu na stacji autobusowej Victoria (uwaga, na stacji kolejowej też jest przechowalnia, ale sporo droższa) i ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Musieliśmy się śpieszyć, bo słońce wyraźnie już się obniżało. Na pierwszy ogień poszedł pałac Buckingham, siedziba królowej brytyjskiej. Pałac jest taki sobie. Ładniejszy jest znajdujący się przed nim pomnik. Trudno robić tam jednak zdjęcia ze względu na kłębiące się tłumy turystów.

Przed pomnikiem królowej Victorii w Londynie
Przed pomnikiem królowej Victorii w Londynie

Potem poszliśmy ulicą Pall Mall w stronę Łuku Admiralicji. Ulica jest znana z tego, że znajduje się przy niej wiele posesji zamieszkiwanych przez brytyjskich arystokratów. Przed jednym z domów stali ubrani w stylowe czerwone mundury młodzi chłopcy. Ich cierpliwość narażały tłumy turystów. Tłumy były tak wielkie, że trzeba było odstać kilka minut w krótkiej kolejce, by się dopchać do żołnierzy i zrobić sobie z nimi zdjęcie.

Za Łukiem Admiralicji jest plac Traffalgar Square z fontannami i wysoką kolumną zwieńczoną pomnikiem admirała Nelsona. Skręciliśmy tu w ulicę Whitehall. Przy niej również znajdują się historyczne budynki, między innymi Koszary Gwardii Konnej. W środku na warcie stali żołnierze w niebieskich stylowych mundurach, ale żadnych koni nie zauważyliśmy. Jeszcze kawałek przeszliśmy ulicą Whitehall i doszliśmy do brytyjskiego parlamentu i Big Bena. W międzyczasie zrobiło się definitywnie ciemno i nie udało nam się zrobić zdjęcia Opactwu Westminsterskiemu, które jest bardzo kiepsko oświetlone, a my nie zabraliśmy z głównego bagażu statywu do aparatu..

Wielki Ben - jedna z wież brytyjskiego parlamentu
Wielki Ben - jedna z wież brytyjskiego parlamentu

Ruszyliśmy w stronę dworca Victoria, szukając jakiejś niedrogiej jadłodajni. W jednej z bocznych uliczek znaleźliśmy najpierw mały sklep spożywczy, w którym kupiliśmy kanapki na jutrzejsze śniadanie i wodę mineralną, a trochę dalej niedrogą chińską knajpkę z nieograniczonym bufetem – 8 funtów za osobę dorosłą i 4 za dziecko. Jedzenie było całkiem niezłe i mogliśmy nasycić się do woli po trudach zwiedzania. Po posiłku ruszyliśmy w stronę dworca, by odebrać bagaże. Udało nam się odrobinę pobłądzić, ale w końcu trafiliśmy na dworzec i odebraliśmy z przechowalni nasze plecaki.

Za 8 funtów kupiliśmy dwa bilety w jedną stronę na stację Hatton Cross (za dzieci w wieku Andrzejka nie trzeba płacić, jeśli podróżują z osobą dorosłą). Przejazd trwał dość długo i do właściwej stacji metra dojechaliśmy przed 22. Miła kasjerka wyjaśniła nam, jak można dojść do naszego hotelu. Okazało się, że hotel znajduje się o 5 minut pieszo od stacji metra. Przy okazji dowiedziałem się od kasjerki, że metro jeździ od wczesnego ranka, ale kasa jest otwierana dość późno, dopiero o 7. Miałem wątpliwości, czy uda mi się kupić bilet w automacie, bo nie miałem zbyt wielu drobniaków, a nie wiedziałem, czy na stacji będą czynne automaty akceptujące karty kredytowe. Tymczasem zależało mi na tym, by być wcześniej na lotnisku i spróbować wyjaśnić problemy z rezerwacją.

Na szczęście recepcjonista w hotelu wyjaśnił mi, że co godzinę z naszego hotelu odjeżdża wahadłowy autobus na lotnisko, który kosztuje tylko 4,5 funta od osoby. Dlatego też z myślą o tym autobusie nastawiliśmy budziki na w pół do szóstej i poszliśmy spać.

Przy okazji muszę nadmienić, że hotel Jurys Inn jest całkiem w porządku. W pokoju był nawet czajnik i torebki z kawą i herbatą. Co prawda, nie spędziliśmy tam wiele czasu, ale myślę, że gdybyśmy mieli się tam na dłużej zatrzymać, bylibyśmy zadowoleni.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 Następna strona