Warszawa-Kuala Lumpur, 18.01.2004

Wcześnie rano trzeba wstać i iść na lotnisko. Skąd ten wymóg stawienia się na 2 godziny przed odlotem? Wchodzenie do samolotu i ładowanie bagażu nie trwa aż tak długo. Czyżby chodziło o zdyscyplinowanie pasażerów? Ale w takim razie, dlaczego z powodu kilku nieodpowiedzialnych śpiochów mają cierpieć miliony? Człowiekowi myślącemu liniowo trudno jest wniknąć w zawiłości pewnych spraw tego świata.

Stawiamy się przy okienku odpraw zgodnie z regulaminem, czyli o 6 rano, zdajemy bagaże i dowiadujemy się, że na lotnisku rzymskim Fiumicino nasze plecaki zostaną automatycznie przepakowane do samolotu do Kuala Lumpur. Mamy tylko nadzieję, że ich nam w drodze nie zgubią. Niekiedy można w czasopismach przeczytać mrożące krew w żyłach historie. Hmmm, zobaczymy. Jakoś to pewnie będzie.

Sklepów w strefie wolnocłowej nawet nie chce nam się oglądać. Widzieliśmy je już kilka razy i nic tam ciekawego dla nas nie ma. Wiemy, że stosunkowo niedrogo można w nich kupić importowane alkohole, ale po co nam one? Mamy się zalać w samolocie, czy co? Papierosy moglibyśmy kupić chyba tylko po to, by pohandlować z Malajami, a takie np. słodycze taniej można kupić w dowolnym sklepie spożywczym na mieście.

Czas mija wolno, w końcu idziemy do naszej bramki. Dajemy sobie prześwietlić bagaż i siadamy w poczekalni. Niestety, dowiadujemy się, że odlot naszego samolotu jest opóźniony "z przyczyn operacyjnych". Jakiś człowiek nie zdąży w Rzymie przesiąść się na samolot do Algieru. Pracownicy lotniska gorączkowo szukają innego połączenia. Ale koniecznie z miejscami w klasie biznes, bo taki bilet ma ten człowiek wykupiony. Kto lata klasą biznes? To kosztuje majątek. Gość wygląda nawet normalnie, na ulicy nie wzbudziłby żadnego zainteresowania.

W końcu po godzinie podstawiają nowy samolot. Jest to inny model Boeinga niż ten, którym mieliśmy lecieć, układ siedzeń także się zmienił, więc dają nam przy wejściu nowe karty pokładowe.

Siadamy na naszych fotelach i konstatujemy, że miejsca w kabinie nie są zapełnione nawet w połowie. Może to dlatego, że samolot jest większy, niż ten, który miał pierwotnie lecieć, ale to i tak dziwne. Czy LOT nie zarobiłby więcej, gdyby bilety były tańsze? Mieliby wtedy większe obłożenie, nie musieliby wozić powietrza.

Lecimy, ale ziemi nie widać. Gęsta warstwa chmur wszystko przesłania.

Po dwóch godzinach lądujemy w Rzymie. Lotnisko Fumicino jest bardzo duże, składa się z kilku terminali. Czytelne strzałki i ekrany komputerowe kierują nas do wagoników specjalnej kolejki łączącej terminale. W ten sposób docieramy do bramki, przy której wydawane są karty pokładowe na samolot do Kuala Lumpur. Okęcie przy rzymskim lotnisku to prawdziwy grajdołek. Na obserwacje i spacery po strefie bezcłowej nie mamy zbyt wiele czasu, bo wskutek spóźnienia samolotu do odlotu nie zostało wiele czasu.

Po dwudziestu minutach wchodzimy na pokład potężnego Boeinga należącego do malezyjskiego narodowego przewoźnika - Malaysian Airlines. Witają nas stewardzi - dla nas przyzwyczajonych do usług PLL LOT widok niezwyczajny. Jeden wygląda na Chińczyka. Drugi to łysiejący nieco Hindus. Dla nas to egzotyka. Ich stroje także nie przypominają granatowych garsonek polskich stewardes - zielone garnitury z wielkimi wyłogami ze złotymi wzorkami podkreślają ich egzotyczne rysy twarzy. Według naszych wyobrażeń strój taki byłby odpowiedni może dla portiera w eleganckim hotelu. Dopiero po chwili pojawiła się stewardesa - Chinka w gustownej sukni do kostek o kolorze takim samym, jak marynarki jej kolegów. Materiał jej stroju przetykany był jednak złotą nicią.

Fotele w samolocie były zgodne ze standardami, które znamy z latających do krajów śródziemnomorskich lotowskich Boeingów, ale z tyłu oparcia każdego fotela znajdował się wbudowany kolorowy ekran ciekłokrystaliczny. Pilot do sterowania tym urządzeniem znaleźliśmy przymocowany do podłokietnika. Sympatyczna zabawka na naprawdę długi lot. Nasz ma być długi - 12 godzin w powietrzu.

Wystartowaliśmy z niewielkim opóźnieniem. Gdy pozostawiliśmy za sobą lotnisko, zaczeliśmy sprawdzać możliwości naszych telewizorków. Mieliśmy do wyboru trochę filmów, jakieś gry na peceta i na konsolę Nintendo. Mogliśmy też sobie popatrzeć na trasę samolotu i dane lotu. Cóż, całkiem jak w domu - najpierw film, potem spanie. Obejrzałem sypatyczny film familijny o chłopcu, którego matka oddała na wychowanie dwóm nieco zwariowanym wujkom. Spać mi się specjalnie nie chciało, ale próbowałem usnąć, mając świadomość, że różnica czasowa sprawi, iż wylądujemy w Kuala Lumpur następnego dnia wczesnym rankiem. A potem będziemy musieli jeszcze dojechać do miasta i znaleźć jakiś autobus, który zawiezie nas do kolejnego przystanku na trasie naszej podróży.

Stewardzi roznoszą napoje, bułeczki i gorące posiłki. Oczywiście wybieramy potrawy kuchni malajskiej. W końcu lecimy do Malezji po to, by poznać nieznane. Niech nas ręka Boska broni od stołowania się w McDonaldach. W Polsce jest to ostateczność, w Malezji byłby to akt zupełnej rozpaczy.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 Następna strona