Obudziliśmy się o 5:20. Ubraliśmy się i wyszliśmy na zewnątrz. Nie planowaliśmy jeść śniadania ze względu na wczesną porę, ale zobaczyliśmy jedzących posiłek Niemców. Okazało się, że wykupili usługi przewodnika (syna właściciela) i dlatego właściciel przygotował im o tej wczesnej porze śniadanie. Zapytaliśmy się, czy możemy się przyłączyć i też zjedliśmy śniadanie.
Wyruszyliśmy z kwatery około 6:40. Najpierw droga prowadziła nas szosą ku wiosce La Sabena, około kilometr od Altragraci. Tutaj skręca się na drogę gruntową, mija się domki i wiejską, coraz węższą dróżką wchodzi się na wulkan. Na dole trzeba zapłacić 2 dolary od osoby, by przejść przez fragment prywatnej posiadłości.
|
Szlak jest niezwykle stromy. Idzie się głównie po głazach. Stosunkowo szybko doszliśmy do strefy chmur, które przez większą część roku spowijają wulkan. Około 10:40 spotkaliśmy schodzących z góry Niemców. Chwilę wcześniej zaczął się rzęsisty deszcz. Ślizgaliśmy się w błocie i na mokrych kamieniach.
|
Około 12:40 zdecydowałem, że pora zawrócić, nawet jeśli nie osiągnęliśmy celu, a wydaje mi się, że niewiele czasu już brakowało, by go osiągnąć. Po prostu zacząłem się bać, że nie zdążymy zejść z góry do zmierzchu. Obawy te okazały się nie pozbawione podstaw. Na wiejskiej drodze pod wulkanem znaleźliśmy się, gdy była szarówka, o 18:20.
|
Do wioski doszliśmy po ciemku, a noc choć gwiaździsta była bezksiężycowa. Jeden z gospodarzy zlitował się nad błąkającymi się w ciemnościach wędrowcami, wziął latarkę i pomógł nam dostać się do głównej drogi. W Altagracji byliśmy z powrotem około 19:20.
Ogólnie powiem tak: zdrowym i silnym osobom ten szlak powinien zająć 8 godzin w obie strony. Przechodzenie go z małym dzieckiem w wieku Andrzejka nie ma raczej sensu i gdybym wiedział, jakie tam mogę napotkać trudności, to bym się nie zdecydował. Ciężko jest zdążyć przed zapadnięciem zmroku, a nie takie łatwe warunki zmieniają się w naprawdę trudne, gdy idzie się przez znaczną część trasy w deszczu po błocie. Potwierdzam, że przewodnik nie jest potrzebny. Trzeba być kompletnie pozbawionym zmysłu orientacji, by się zgubić na tym szlaku.
Chociaż po drodze posilaliśmy się kupionym wczoraj pieczywem, które jedliśmy ze znakomitym serem i pomidorami, do wieczora zdążyliśmy porządnie zgłodnieć.
Kolację zjedliśmy w Hotelu Castillo. Zapłaciliśmy trochę ponad 500 kordób za dwie porcje spaghetti i ogromną podaną w całości rybę.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 Następna strona