Lopburi-Ajutaja-Lopburi, 18.02.2014

Rano poszliśmy bez śniadania obejrzeć drugi z ważnych zabytków Lopburi – świątynię Wat Phra Si Ratana Mahathat. Było zaraz po ósmej i zupełnie przypadkowo zamiast do głównego wejścia doszliśmy do bramy dla personelu, przez którą dostaliśmy się na teren zabytku. Że coś jest nie tak, domyśliliśmy się po tym, że nikt nie chciał sprzedać nam żadnego biletu. Zwiedzanie zajęło nam około 30 minut. Wyszliśmy w ten sam sposób, w jaki weszliśmy, i zjedliśmy śniadanie w pobliskiej kawiarni. Nie będę się wdawał w kwestie związane z cenami posiłków w Tajlandii, ale płaci się zazwyczaj około 30-50 bahtów od osoby, stołując się w ulicznych garkuchniach i tanich restauracjach.

Świątynia Wat Phra Si Ratana Mahathat w Lopburi
Świątynia Wat Phra Si Ratana Mahathat w Lopburi
Świątynia Wat Phra Si Ratana Mahathat w Lopburi - inne ujęcie
Świątynia Wat Phra Si Ratana Mahathat w Lopburi - inne ujęcie

Potem wróciliśmy do hoteliku. Już poprzedniego dnia pani z obsługi poinformowała nas, że będziemy mogli zmienić pokój na ładniejszy z klimatyzacją. Pokój kosztował jedynie 50 bahtów więcej, cena była więc okazyjna. Zamiana interesowała mnie o tyle, że w klimatyzowanych pomieszczeniach muszą być szczelne okna, co dawało nadzieję na mniejszy hałas w nocy. Poza tym pokój miał dodatkowo telewizor, a w nim był dostępny kanał dla dzieci, co stanowiło poważny atut z punktu widzenia Andrzejka.

Przenieśliśmy bagaże do nowego pokoju i ruszyliśmy na pobliski dworzec kolejowy, z którego kilka minut po 11 miał odjechać pociąg do Ajutaji. Pociąg przyjechał spóźniony o 10 czy 15 minut i generalnie wlókł się. Podróż do Ajutai zajęła mniej więcej 80 minut. Jechaliśmy zwykłą osobówką składającą się z wagonów wyłącznie trzeciej klasy. Standard nie różnił się specjalnie od polskiej osobówki z wyjątkiem tego, że w niektórych oknach brakowało szyb, a oprócz owych szyb podróżni mogli używać chroniącej przed słońcem aluminiowej kotary.

Podobnie jak w Indiach po pociągu chodzili sprzedawcy różnych przekąsek i napojów.

Przed dworcem w Ajutai zagadnął nas rikszarz, jednak nie chcieliśmy wynajmować na razie żadnej rikszy. Zgodnie z przewodnikiem poszliśmy uliczką naprzeciwko dworca i po dwustu metrach dotarliśmy do rzeki. Stamtąd za 4 bahty od osoby przepłynęliśmy na przeciwległy brzeg małym promem.

I znowu ruszyliśmy przed siebie. Rikszarze dość namolnie oferowali swoje usługi za cenę 200 bahtów za godzinę, która wydawała mi się absurdalnie wysoka. Jakoś jednak nie wyczuwałem w nich chęci targowania. Do pierwszego zabytku – świątyni Wat Phra Mahathat – doszliśmy po 10 minutach na nogach. Prawdę mówiąc, w lejącym się z nieba żarze był to średnio przyjemny spacer, więc postanowiłem do następnych zabytków jechać raczej rikszą.

Za wejście do świątyni płaciliśmy po 50 bahtów od osoby (za Andrzejka nie chcieli zapłaty). W sprzedaży były też specjalne kupony pozwalające na zwiedzenie 6 świątyń za 220 bahtów, jakoś wątpiłem jednak, by chciało nam zwiedzać aż 6 świątyń i by starczyło nam na to czasu.

Świątynia Wat Phra Mahathat w Ajutai - klasyczne zdjęcie z głową obrośniętą korzeniami
Świątynia Wat Phra Mahathat w Ajutai
klasyczne zdjęcie z głową obrośniętą korzeniami
Świątynia Wat Phra Mahathat w Ajutai - pasaż ze zniszczonymi posągami
Świątynia Wat Phra Mahathat w Ajutai - pasaż ze zniszczonymi posągami
Świątynia Wat Phra Mahathat w Ajutai - nostalgiczny Budda
Świątynia Wat Phra Mahathat w Ajutai - nostalgiczny Budda
Świątynia Wat Phra Mahathat w Ajutai - pochylone czedi
Świątynia Wat Phra Mahathat w Ajutai - pochylone czedi

Po zwiedzeniu Wat Phra Mahathat pieszo udaliśmy się do pobliskiej świątyni Wat Ratburana. Do następnej świątyni Wat Phra Si Sanphet wzięliśmy rikszę. Pierwszy rikszarz chciał od nas 60 bahtów za ten odcinek, co wydawało mi się wygórowaną ceną. Po chwili targów rikszarz odjechał, ale przyjechał następny, który bez oporów zgodził się na moją cenę – 40 bahtów. Po dojechaniu do celu rikszarz kazał sobie zapłacić 35 bahtów, co wprawiło mnie w pewną konsternację, ale oczywiście zapłaciłem tyle, ile chciał. Wat Phra Si Sanphet była jak do tej pory największym spośród zwiedzanych kompleksów. Co można o nich powiedzieć? Są majestatyczne, ale brak w nich życia. Wszystkie są ruinami z czerwonej cegły zaludnionymi wyłącznie przez grupki turystów. Birmańczycy, którzy zniszczyli kilkaset lat temu dawną stolicę Tajów, pozbawili te ruiny chwały. To nostalgiczne miejsca, ale po obejrzeniu jednego, można się poczuć, jakby widziało się wszystkie.

Świątynia Wat Ratburana w Ajutai
Świątynia Wat Ratburana w Ajutai
Świątynia Wat Ratburana w Ajutai - widok na plac obok wejścia
Świątynia Wat Ratburana w Ajutai - widok na plac obok wejścia
Świątynia Wat Ratburana w Ajutai - Andrzejek konsumuje larwy jedwabników
Świątynia Wat Ratburana w Ajutai - Andrzejek konsumuje larwy jedwabników
Świątynia Wat Phra Si Sanphet w Ajutai - nostalgiczne czedi
Świątynia Wat Phra Si Sanphet w Ajutai - nostalgiczne czedi

Dla odmiany postanowiliśmy pojechać do czynnej świątyni Wat Yai Chai Mongol. Nasz rikszarz czekał na nas przed wejściem i zgodził się nas zabrać tam po krótkich targach za 100 bahtów. Trochę plątał mu się język i dziwny zapaszek z jego ust powodował, że zacząłem podejrzewać, że wypił za dużo piwa.

Świątynia Wat Yai Chai Mongol w Ajutai - leżący Budda
Świątynia Wat Yai Chai Mongol w Ajutai - leżący Budda
Świątynia Wat Yai Chai Mongol w Ajutai - główny wat
Świątynia Wat Yai Chai Mongol w Ajutai - główny wat
Świątynia Wat Yai Chai Mongol w Ajutai - pasaż Buddów
Świątynia Wat Yai Chai Mongol w Ajutai - pasaż Buddów
Świątynia Wat Yai Chai Mongol w Ajutai - Prosiaczek ze świniaczkami
Świątynia Wat Yai Chai Mongol w Ajutai - Prosiaczek ze świniaczkami

Po drodze rzuciliśmy okiem na Wat Phra Ram.

Wat Yai Chai Mongol to – jak już wspomniałem – żywa świątynia, z której wciąż korzystają wierni. Opiekują się nią buddyjskie mniszki, a przed głównym ołtarzem płoną kadzidła i modlą się ludzie. Za wejście płaci się 20 bahtów. Bardzo polecam to miejsce.

Na dworzec kolejowy wróciliśmy rikszą za 70 bahtów. Tym razem wiózł nas inny rikszarz. Poprzedni albo zabrał innego klienta, albo pojechał do domu, żeby się wyspać.

Nasz pociąg odjeżdżał o 18:01, a bilet kosztował tyle samo – 13 bahtów od osoby.

Do odjazdu zostało nam jeszcze 40 minut, więc poszliśmy zjeść obiad do znajdującej się w pobliżu dworca restauracji.

Czekając na pociąg, siedzieliśmy na peronie pełnym młodzieży w wieku szkolnym. Nagle z głośnika zabrzmiał tajski hymn. Podczas hymnu wszyscy wstali. Tajowie traktują swoje symbole narodowe bardzo poważnie. Kiedyś podczas poprzedniego pobytu w Tajlandii byliśmy już świadkami uroczystego apelu na początek dnia pracy dla pracowników jednego z parków narodowych.

Gdy wyjdzie się na ulicę, wszędzie widać zdjęcia króla i jego małżonki. I nie są to bynajmniej plakaty wyborcze, ale dowody szacunku dla monarchy.
Ciekawe, na ile ten tajski patriotyzm jest sztuczny, a na ile rzeczywiście wynika z potrzeby serca. Tajlandia jako jedyny kraj regionu nigdy nie dostała się pod kolonialne jarzmo, chociaż pod wpływem szantażu Francuzów musiała zgodzić się na utratę sporej części terytorium. Tajowie niewątpliwie mogą być dumni z tego, że udało im się dokonać tego, co dla sąsiadów okazało się przeszkodą nie do pokonania.

Przed 20 dotarliśmy do Lopburi. Mieliśmy wrażenie, że ktoś zrobił organizatorom festiwalu awanturę, bo hałas był mniej dokuczliwy, Megafony wyciszono. Poszliśmy pospacerować po targu. Kupiliśmy sporo jedzenia – szaszłyki, makaron z dodatkami dla Andrzejka, jakiś deser, a także tajemniczy owoc, którego nigdy wcześniej nie widzieliśmy.

Zjedliśmy posiłek, tak jak poprzedniego dnia siedząc na murku królewskiego pałacu, podczas gdy wokół kłębił się tłum uczestników festiwalu.

Owoc zjedliśmy już w hotelu. Miał dziwny, lekko słony, raczej mdły smak i jakoś nie przypadł mi do gustu. Andrzejek zjadł go, ale nie wiem, czy to ze względu na niego czy też z powodu makaronu, chłopak przy myciu zębów zaczął wymiotować. Najgorzej jednak, że zwymiotował także w łóżku, gdy już spał. Oczywiście łóżko nie nadawało się już do użytku, a Andrzejek wymagał natychmiastowego umycia. Wyglądało to kiepsko.


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona