Wakacje w krainie chaosu, 2.10.2010 - 24.10.2010

Podsumowanie podróży

Indie są krajem, który niezbyt nadaje się do podróżowania z małym dzieckiem. Warunki sanitarne są kiepskie. Hindusi chyba po prostu nie potrafią sprzątać. Widać to w hotelach, w których pokoje nie są odświeżane po poprzednich gościach, nawet jeżeli teoretycznie ktoś je sprząta, a ściany w łazience często wyglądają tak, jakby ich nikt nigdy nie zmywał. Przede wszystkim widać to jednak na ulicach, których sprzątanie polega chyba głównie na tym, że śmieci są zamiatane przez jednego sklepikarza przed drzwi drugiego, aż w ostatecznym rachunku zjedzą je krowy lub biegające samopas świnie. Ludzie wynoszą śmieci z domów i wyrzucają je po drugiej stronie ulicy. W związku z tym trudno się dziwić, że Indie przodują w rankingu krajów, w których wizyta kończy się dolegliwościami żołądkowymi. Wszyscy mieliśmy problemy żołądkowe, na szczęście niezbyt silne. W przypadku małych dzieci w gorącym klimacie rozstrój żołądka może mieć poważne konsekwencje. Odwodnienie następuje bardzo szybko. Nasze obserwacje potwierdzają nasze obawy, które sprawiły, że nie zdecydowaliśmy się na wyjazd do Indii, gdy Andrzejek był młodszy.

Indie to kraj ogromnie chaotyczny, a szczytem chaosu jest chyba ruch drogowy. Jeżeli nawet istnieją w tym kraju jakieś przepisy drogowe, to nieustannie są one łamane. Ruch drogowy odbywa się poprzez nieustanne wymuszenia pierwszeństwa. Dlatego większość samochodów jest żałośnie poobijana z każdej strony. Stwarza to duże zagrożenie dla pieszych, którzy również muszą grać w tą grę. Co gorsze, zastawione straganami i motocyklami chodniki powodują, że trzeba poruszać się po jezdni. Podczas przechadzek po mieście czułem dyskomfort i obawę o bezpieczeństwo Andrzejka. Ponieważ najważniejszym elementem każdego pojazdu jest klakson, na ulicach przez całą dobę panuje nieopisany zgiełk. W hotelu zdecydowanie lepiej nie brać pokoju od ulicy.

Koleje hinduskie, zwłaszcza w przypadku wagonów klimatyzowanych, są całkiem przyzwoite. Gorzej z ich punktualnością. Wyruszając w drogę, warto mieć świadomość, że może ona potrwać znacznie dłużej niż przewidywaliśmy.

Na forach turystycznych ludzie, których opinie czytałem przed wyjazdem, żalili się na nachalność hinduskich sprzedawców. Z tej strony nie zauważyłem akurat większych problemów. Myślę, że opinie te napisały osoby, które nigdy wcześniej nie były w Tunezji czy Egipcie, gdzie sprzedawcy naprawdę potrafią być nachalni. W Indiach nie jest to naprawdę duży problem. Oczywiście trzeba się targować i oczywiście na pewno zostaniemy wcześniej czy później orżnięci przez kogoś (dobrze, jeżeli na niewielką kwotę), ale nie przybiera to na pewno takich rozmiarów jak na suku w Sousse, gdzie cenę wyjściową podaną przez sprzedawcę trzeba dzielić nawet przez 100, żeby ostatecznie dojść do ceny, która mniej więcej będzie odpowiadała rzeczywistości.

Prawie każdy mówi trochę po angielsku. Przynajmniej w podstawowym zakresie. A jeśli nie, to znajdziemy na pewno kogoś takiego w pobliżu. Często jednak osoby, które niby nawet stosunkowo dobrze władają językiem angielskim, mają okropny, ciężko zrozumiały akcent i wplatają w zdania słowa w hindi. Może to kwestia przyzwyczajenia, ale czasem miałem spore problemy ze zrozumieniem, co Hindusi do mnie mówią.

Podróżować trzeba z papierem toaletowym (można go kupić w wielu sklepach) oraz z ręcznikami. Papieru toaletowego nie ma w hotelach (czasem można je w hotelu kupić za dodatkową opłatą – tak było na Diu), a ręczniki są w rzadko którym. Chusteczki jednorazowe do nosa nie są powszechnie dostępne. Na Diu na przykład znaleźliśmy je tylko w jednym sklepie.

O ile z innych naszych podróży wracaliśmy z poczuciem, że moglibyśmy zamieszkać w kraju, który zwiedzaliśmy, a nasze życie byłoby takie samo, a nawet lepsze (ze względu na klimat i egzotyczną kuchnię) niż w Polsce, to po pobycie w Indiach mamy całkiem inne wrażenia. Jest to kraj, w którym życie byłoby dla nas bardzo męczące. Ktoś kiedyś napisał, że Indie kocha się lub nienawidzi. My mamy chyba jednak inne odczucia. Nie nienawidzimy Indii. Jest to bez wątpienia piękny kraj, z bujną przyrodą i ciekawymi zabytkami. Nie jest to jednak kraj, w którym chcielibyśmy spędzić więcej czasu niż dwa czy trzy tygodnie urlopu. Męczący jest zwłaszcza ruch uliczny, hałas i ogólny chaos. Wrócimy pewnie do Indii, jednak na pewno nie jest to kraj, który działa na nas jak magnes.

Ceny są na ogół sporo niższe niż Polsce. Zdarzyło nam się zjeść obiad dla trzech osób za 3 zł 50 groszy. Przeważnie jednak płaciliśmy za taki obiad kilkanaście złotych.

Za hotele płaciliśmy najczęściej po 400-500 rupii. Te z klimatyzacją są nieco droższe i kosztują w granicach 700-900 rupii (oczywiście można wydać na nocleg dowolnie wyższą kwotę, jeżeli ktoś lubi luksusowe apartamenty i portierów w liberii, ale to trochę nie nasze klimaty). Najtaniej spaliśmy za 300 rupii. Standard tych hoteli zazwyczaj jest niski w stosunku do tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w innych krajach, ale różnicę odzwierciedla niewygórowana cena.. Na szczęście nie musieliśmy płacić za bilet dla naszego pięcioletniego Andrzejka.

Hotele można podobno znaleźć i za 200 rupii, ale trzeba by pobiegać i poszukać. Można się domyślać, że taniej jest w tych hotelach, o których nie wspominają przewodniki. Problem jest jednak taki, że o ile samodzielny turysta może odwiedzić kilka miejsc przed podjęciem decyzji o noclegu, to w przypadku podróży z dzieckiem taka możliwość raczej odpada, zwłaszcza gdy pod drzwiami hotelu stajemy późnym wieczorem lub wczesnym rankiem. W niektórych przypadkach (np. na Diu) miałem taką ochotę na komfort i ochłodę, że z premedytacją wybrałem droższy hotel z klimatyzacją. Ale w Gwaliorze zostałem do takiego wyboru przymuszony.

Na trzytygodniowy pobyt w Indiach wydaliśmy ok. 3100 złotych łącznie z biletami na pociąg i rozmaitymi pamiątkami. Na trzy osoby wychodzi to około 38 dolarów dziennie. Ponoć można taniej, z tym że ze względu na dziecko nie chcieliśmy zniżać się poniżej pewnego poziomu. Nie oszczędzaliśmy zwłaszcza na transporcie (na dłuższych trasach braliśmy zawsze wagon z klimatyzacją) oraz na atrakcjach turystycznych, które – niestety – są dość drogie (zazwyczaj są to kwoty w granicach 250 rupii, ale za wejściówkę do Tadż Mahal obcokrajowiec musi zapłacić aż 750 rupii. Muszę też w podsumowaniu napisać o wynikach naszych eksperymentów z ekwipunkiem. Lekkie wkłady do śpiworów okazały się bardzo dobrym rozwiązaniem. Ważą tyle co nic, zajmują mało miejsca, pozwalają wygodnie i bez obaw o higienę położyć się na kuszetce w pociągu lub na łóżku w hotelu (w tych tańszych pościel czasami nie sprawiała wrażenia świeżej). Andrzejek nie rozkopywał się (do czego ma tendencję), gdyż śpiwór typu mumia dawał mu na to niewielką szansę.

Steripen mnie zawiódł. Na komplecie akumulatorków pozwalał się włączyć dwa-trzy razy, po czym sygnalizował, że akumulatorki są rozładowane. To bez sensu ładować kilka godzin akumulatorki, by odkazić litr wody. Spróbuję jeszcze poeksperymentować z innymi źródłami zasilania, ale na razie dla mnie znacznie praktyczniejsze i tańsze jest posługiwanie się do mycia zębów zwykłą butelkowaną wodą do picia.

Wyjazd był udany i wróciliśmy pełni wrażeń. Pewnie wrócimy jeszcze do Indii, choć jest to kraj znacznie bardziej wymagający i męczący dla podróżników niż te, które wcześniej odwiedziliśmy.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25