Obudziliśmy się następnego dnia około 9. Ja i Andrzejek byliśmy całkiem wypoczęci, ale Małgosia narzekała przez cały dzień na zmęczenie. Andrzejka zaś zaczął boleć brzuszek. Podejrzewamy, że mógł to być skutek wczorajszego loda. Błąkając się po okolicy trafiliśmy na jadłodajnię z dość skromnym zestawem przemieszanych dań hinduskich oraz pizzy i podobnego fastfoodowego badziewia.
Potem za sześćdziesiąt rupii wzięliśmy rikszę do tak zwanego „Miejskiego pałacu”. Ogólnie rzecz biorąc, specyfiką Jaipuru są wyjątkowo odporni na targowanie się rikszarze. W innych miastach na ich sugestie cenowe wystarczyło wzruszyć ramionami i odejść kilka kroków, by otrzymać znacznie bardziej realną propozycję. W Jaipurze zdawali się prawie niewzruszeni. Proponowali drogie, całodzienne wynajęcie rikszy, a ceny podawane przez nich były mało konkurencyjne. Z tego też powodu raczej nie korzystaliśmy z ich usług.
Inną osobliwością Jaipuru, która była znakiem, że jesteśmy już w Radżastanie, były wielbłądy i słonie na ulicach. Te pierwsze zwykle ciągnęły wózki, na drugich zaś jeździli od czasu do czasu ludzie.
Po drodze minęliśmy mury miejskie, za którymi ciągnęła się ulica zapełniona pomalowanymi na różowo kamienicami. W XIX wieku jeden z maharadżów rozkazał w ten sposób pomalować domy, by okazać gościnność księciu Walii, który właśnie wybierał się do Jaipuru z wizytą. Z powodu koloru kamienic Jaipur jest nazywany różowym miastem.
Bilet wstępu do Pałacu Miejskiego kosztowa ł 300 rupii od osoby. Co nietypowe, już dla dzieci 5-letnich wymagany był zakup biletu (z 50-procentową ulgą, w przypadku pozostałych zabytków progiem było 10 czy nawet 15 lat). Trochę podroczyłem się z panem w kasie i darował nam bilet (Andrzejek miał podczas naszej podróży 5 i pół roczku).
Pałac miejski w Jaipurze jest całkiem ładnym miejscem. Na mnie jednak szczególne wrażenie sprawił ubrany w tradycyjny strój radżastański grajek w kawiarni pałacowej. Grał na dziwnym instrumencie orientalną melodię z szerokim uśmiechem na ustach, przebierając dziwnie nogami.
![]() | |
|
![]() | |
|
Potem poszliśmy do tak zwanego „Wietrznego Pałacu”. Jest to pałac, w którym mieszkały kobiety z rodziny królewskiej. Dzięki ażurowym okienkom mogły widzieć, co znajduje się na ulicy, same nie będąc w ogóle widziane. Wnętrza są puste i same w sobie niezbyt ciekawe. To, co interesujące, jest na zewnątrz. O ile już wcześniej zdarzało się, że ktoś chciał się fotografować z Andrzejkiem, to w „Wietrznym Pałacu” nasz chłopak wzbudził prawdziwą furorę. Każdy chciał sobie zrobić z nim zdjęcie.
![]() | |
|
Kierując się informacją z jednego z przewodników, odnaleźliśmy przed pałacem przystanek autobusów, z którego odjeżdżał autobus do fortu Amber. Za bilety zapłaciliśmy po 8 rupii. O miejsce dla Andrzejka i Małgosi postarał się konduktor. Mi zaś miejsca ustąpił młody chłopak. Poczułem się dziwnie, ale cóż tam. Ważne, że mogłem usiąść.
Okolica, w której znajduje się fort Amber, jest bardzo malownicza. Prawie na każdym wzgórzu znajduje się jakiś fort, a pomiędzy nimi ciągną się mury obronne przypominające Wielki Mur Chiński. Wstęp do fortu kosztuje 150 rupii. Z przewodników oraz relacji innych podróżników wynikało, że do fortu można dojechać na słoniu, ale my żadnych słoni nie widzieliśmy. Oferował się nam tylko kierowca jeepa, ale biorąc pod uwagę, że dojście na nogach do bram fortu zajmuje mniej więcej kwadrans, wjeżdżanie na górę samochodem wydawało nam się dziwnym pomysłem.
![]() | |
|
Fort Amber to głównie monumentalne mury i ładna okolica. Wnętrza są puste, jeśli nie liczyć turystów.
Na dziedzińcu fortu tłoczył się tłum ludzi, ale nie byli to turyści, lecz hindusi pragnący dostać się do znajdującej się w obrębie murów fortu świątyni.
![]() | |
|
Podczas powrotu trochę zbłądziliśmy i zamiast na drogę przy parkingu wyszliśmy do miasteczka znajdującego się w pobliżu fortu. Korzystając z okazji zjedliśmy smaczne i bardzo tanie curry z kurczaka w „dziurze w ścianie”. Potem poszliśmy na przystanek autobusów. Chcieliśmy dostać się w pobliże dworca kolejowego, bo tam znajdował się nasz dom gościnny. Dopytaliśmy się miejscowych, że najkorzystniej dojechać tam autobusem numer 5. Bilet kosztował 7 rupii, a autobus był jak na indyjskie warunki wyjątkowo nowoczesny.
Naprzeciwko nas siedział miły pan, z którym wymieniliśmy uwagi na temat różnic między Indiami a Chinami oraz naszych obserwacji z podróży po Państwie Środka. Oczywiście podróżowanie po Indiach jest dużo łatwiejsze – wiele informacji podawanych jest po angielsku i prawie każdy przynajmniej w podstawowym zakresie zna ten język. Co prawda, często jest to angielski z bardzo osobliwym akcentem, z wplecionymi słowami w języku hindi, ale w porównaniu z Chinami jest to niebo a ziemia.
Hindusi są poza tym bardzo dumni ze swojej demokracji. Indie są największą, jeżeli chodzi o ludność, demokracją świata.
Podróżni jadący autobusem powiedzieli nam, że co prawda autobus nie dojeżdża pod sam dworzec, ale z jednego z przystanków jest do dworca najwyżej 500 metrów. Kierując się ich wskazówkami, poszliśmy we wskazanym kierunku. Drogę z dworca do hotelu pamiętaliśmy.
W hotelu byliśmy około 19, a pociąg odjeżdżał trochę przed północą. Mieliśmy zatem kilka godzin na sen. Zanim jednak poszliśmy spać, zobaczyliśmy, jak przed naszym oknem przesuwa się przy głośnych dźwiękach muzyki karawana z ludźmi jadącymi na wielbłądach i koniach. Trudno powiedzieć, co to była za uroczystość. Może ślub, gdyż potem z jednego z położonych w sąsiedztwie domów do późna dochodziły do nas dźwięki muzyki.
Obudziliśmy się o 23, ubraliśmy się i poszliśmy na dworzec. Poszliśmy do poczekalni. W Indiach na dworcach kolejowych jest kilka poczekalni, różne dla posiadaczy biletów różnej klasy, czasem też osobne dla mężczyzn i dla kobiet. W poczekalniach są nawet prysznice, gdyby ktoś przed podróżą chciał się odświeżyć. Na razie nie musieliśmy korzystać z tej możliwości, ale kto wie, co przyniesie przyszłość.
System informacji dworcowej w Jaipurze jest gorszy niż w Agrze. Pan pilnujący poczekalni starał się nam wytłumaczyć, jak bardzo opóźniony jest nasz pociąg, ale ponieważ nie znał prawie wcale angielskiego, pokazywał nam ciągle 10 palców. Pociąg jechał z Delhi, więc mając już doświadczenia w koszmarnym funkcjonowaniu kolei hinduskich spodziewaliśmy się, że może chodzić o godzinę i 10 minut lub – w najgorszym wariancie – nawet 10 godzin. Poszedłem na peron, żeby zobaczyć, czy jest tam wyświetlona jakaś dokładniejsza informacja na temat opóźnienia, i w chwili, gdy tam stałem, nadjechał nasz pociąg. Biegiem popędziłem po Małgosię i szybciutko poszliśmy poszukać naszych miejsc. Na szczęście na większych stacjach pociągi stoją dość długo, czasem nawet 20 minut.
Mieliśmy przed sobą prawie 12 godzin jazdy, przez całą noc i prawie do południa następnego dnia. Dlatego też kupiliśmy bilety na wagon klasy AC3. Jest to wagon klimatyzowany. Niezamykane przedziały zawierają po każdej stronie trzy leżanki, z których środkowa jest składana na dzień. Są też dwie krótsze leżanki wzdłuż korytarza. Poziom bezpieczeństwa w wagonach tego typu jest wyższy niż w przypadku wagonów klasy sleeper, gdyż są odizolowane od pozostałych i nie pęta się po nich tak wielu dziwnych ludzi.
Na jednym z naszych miejsc spała kobieta z dzieckiem. Najpierw więc ją przegoniliśmy. Dziwnym zwyczajem Hindusów jest to, że bardzo często zajmują nie swoje miejsca. W ogóle wygląda na to, że niekiedy w pociągach podróżuje więcej ludzi, niż jest miejsc, i nadmiarowi pasażerowie mają problem ze znalezieniem sobie leżanki. Nie był to jednak nasz problem, ale ich – więc wyegzekwowaliśmy swoje prawa, a Hinduska przeniosła się z dzieckiem na jedną z leżanek położonych wzdłuż korytarza. Jej mąż, który zajmował to miejsce, siedział przez jakiś czas obok niej, a potem gdzieś zniknął.
Plecaki schowaliśmy do worków transportowych, a te przyczepiliśmy kłódką do zaczepów na dole leżanek. Hindusi zazwyczaj używają do tego celu łańcuchów, które można kupić na prawie każdym dworcu, a także od obnośnych sprzedawców, którzy kręcą się po wagonach (zwłaszcza w klasie sleeper) nawet podczas jazdy. Nasze worki transportowe wyposażone przez producenta w kłódki dobrze się sprawdziły w tej roli, chociaż mój plecak był tak wypchany, że trudno było go wcisnąć pod leżankę.
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona