Agra-Jaipur, 7.10.2010

Następny dzień rozpoczęliśmy od Tadź Mahal. Bagaże zostawiliśmy w hotelu, a sami poszliśmy na zwiedzenie tylko z naszym małym plecaczkiem załadowanym po brzegi wodą mineralną. Śniadanie zjedliśmy w tej samej „dziurze w ścianie”, z której usług korzystaliśmy poprzedniego dnia. Nadziewane chlebki paratha są znakomitą przekąską na początek dnia.

Z naszego hotelu najbliżej było do południowego wejścia. Oczywiście po drodze napastowali nas rozmaici sklepikarze, naganiacze i przewodnicy, których konsekwentnie odprawialiśmy z kwitkiem.

Bilety są horrendalnie drogie. Kosztują 750 rupii od osoby, w zamian za co otrzymuje się także zestaw obejmujący wodę mineralną i ochraniacze na buty, umożliwiające zwiedzanie meczetów (oczywiście za małe na moje wielkie nogi, ale wystarczające dla Małgosi i Andrzejka). Bilet warto zachować, gdyż upoważnia do 50-rupiowej zniżki podczas zwiedzania innych zabytków Agry oraz Fatehpur Sikri.

Mauzoleum Tadź Mahal jest faktycznie piękne i robi wielkie wrażenie. Nie ma sensu tego opisywać, lepiej zobaczyć zdjęcia, a najlepiej oczywiście samemu zobaczyć na własne oczy. Na terenie Tadź Mahal jest też niewielkie muzeum, zawierające skromną ekspozycję, za którego zwiedzenie trzeba zapłacić dodatkowe 5 rupii.

Tadź Mahal
Tadź Mahal

Wyjście nam się trochę opóźniło, gdyż przyjechali z Delhi sportowi oficjele oraz uczestnicy igrzysk Commonwealthu, więc w celu ich wprowadzenia do Tadź Mahal, zamknięto na pół godziny wejścia i wyjścia.

Wyszliśmy wejściem zachodnim, gdyż następnym zabytkiem, który mieliśmy zamiar zwiedzać był grobowiec Itimada-ud-Daulaha, wysokiego urzędnika dworskiego i ojca jednej z żon cesarza Jahangira, zwany przez rikszarzy „Baby Taj”. Z mapy wynikało mi, że najbliżej jest do niego z zachodniego wejścia. Nie wziąłem jednak pod uwagę tego, że znajduje się ono przy zamkniętej dla riksz ulicy. Przed wejściem stały tylko\tylko riksze rowerowe oraz wozy konne. Z tych dwóch środków transportu, wybrałem dla fantazji drugi, targując cenę na 70 rupii.

Przejazd okazał się całkiem długi, droga wiodła między innymi przez ciasny, dostępny tylko dla wąskich pojazdów most na rzece Jamunie. Po dojechaniu na miejsce, gdy chciałem zapłacić woźnicy 70 rupii, ten nagle stwierdził, że umawialiśmy się na 80 rupii. Nie chciał wziąć ode mnie pieniędzy. Wściekły ruszyłem więc do wejścia do budowli. Gość pobiegł za mną, wyrwał mi z ręki te 70 rupii i obrażony poszedł sobie.

Bilety do „Baby Taj” kosztują 100 rupii (po okazaniu biletu do Tadź Mahal z tego samego dnia, bez biletu trzeba dopłacić dodatkowo 10 rupii). Budowla jest znacznie mniejsza, ale równie pięknie wykonana jak prawdziwe Tadź Mahal. Dodatkową atrakcją są przepływające obok wody Jamuny. Rzeka ta jest co prawda bardzo zanieczyszczona, ale położenie mauzoleum nad brzegiem rzeki przydaje mu uroku. Andrzejek został w tym miejscu przechwycony przez wycieczkę szkolną. Dzieci postanowiły zrobić sobie zbiorowe zdjęcie z naszym synkiem.

Baby Taj
Grobowiec Itimada-ud-Daulaha
Baby Taj - wycieczka szkolna
Baby Taj - wycieczka szkolna

Za 50 rupii pojechaliśmy rikszą do fortu w Agrze. Tu musieliśmy zapłacić 250 rupii od osoby za wstęp (podobna historia jak w przypadku Baby Taj – jeżeli nie okażemy biletu do Tadź Mahal, trzeba będzie dopłacić 50 rupii). Fort jest bardzo ładny, a z jego okien pięknie prezentują się kopuły Tadź Mahal.

Jedno z wnętrze w forcie w Agrze
Jedno z wnętrz w forcie w Agrze

Przed wyjazdem chcieliśmy wysłać jeszcze pocztówki. W przewodniku „Bezdroży” znalazłem informację, że w dzielnicy Tadź Gandź znajduje się niewielki urząd pocztowy. Pytani rikszarze jednak twierdzili, że niczego takiego nie ma i chcieli mnie wieźć do głównego urzędu pocztowego, który znajduje się akurat w zupełnie innej części miasta. W końcu nieopatrznie kazałem jednemu z nich wieźć się do Tadź Gandź za 40 rupii. Spryciarz zawiózł mnie do granicy dzielnicy, twierdząc, że w ten sposób spełnił warunki umowy. Ładnie mu podziękowałem i dalej poszliśmy pieszo.

Do znajomej „dziury w ścianie” nie było zresztą daleko. Zjedliśmy posiłek i poszliśmy szukać poczty. Nie okazało się to nawet skomplikowane. Miejscowi chętnie udzielali nam informacji. Mały urząd pocztowy znaleźliśmy w jednej z małych uliczek niedaleko od naszego hotelu.

Potem łaziliśmy sobie po bazarze. Andrzejkowi kupiliśmy lody. W końcu odebraliśmy plecaki i za 50 rupii rikszarz zawiózł nas na dworzec. Pociąg miał odjechać o 17:20 i po mniej więcej pięciu godzinach mieliśmy przyjechać do Jaipuru, następnego celu naszej wizyty. Był to ten sam pociąg, którym przyjechaliśmy dwa dni wcześniej z Gwalioru. Biorąc pod uwagę nasze doświadczenia, mieliśmy poważne obawy, czy na dworcu nie spędzimy więcej czasu, niż to sobie zamierzaliśmy. Niestety, obawy te się potwierdziły. O godzinie, o której powinien nadjechać nasz pociąg, na peron wtoczył się transport wojskowy i dostojnie stał sobie na nim dwie godziny.

Przy okazji muszę nadmienić, że na dworcu w Agrze po raz kolejny okazało się, że cena 15 rupii za butelkę wody nie jest uniwersalna: tutaj kosztowała ona 12 rupii.

Z ponad dwugodzinnym opóźnieniem wyruszyliśmy z Agry, a po drodze pociąg złapał dodatkowo jeszcze ponad godzinę opóźnienia. Dlatego też do Jaipuru dotarliśmy zamiast wpół do jedenastej, prawie o drugiej w nocy. Na szczęście mieliśmy zakupione bilety w komfortowym i – jak się okazało – dość pustym wagonie z miejscami siedzącymi (tak zwana klasa ACC), więc Andrzejek mógł się przespać, a my także się zdrzemnęliśmy na tyle, na ile się dało.

Jaipur powitał nas rikszarzami-naganiaczami. Wcześniej wybrałem sobie z przewodnika „Bezdroży” hotel Kriszan Kripta, który miał politykę tak zwanego 24-godzinnego checkoutu, co oznaczało, że należało opuścić hotel 24 godziny po zameldowaniu. Ponieważ następny pociąg mieliśmy tego samego dnia wieczorem, było to dość wygodne rozwiązanie. Niestety, rikszarze nie wiedzieli, gdzie jest ten hotel, a przynajmniej udawali, że nie wiedzą. Zawieźli nas do hotelu Guru Kripta, który okazał się ponurym odrapanym przybytkiem z pokojami za 700 rupii. Kazaliśmy więc rikszarzowi wieźć się do innego miejsca. Za kurs chciał tylko 40 rupii, spodziewam się, że za to odpowiednio zarobił otrzymując prowizję od hotelarza. W ten sposób trafiliśmy do miejsca, które nazywa się Vinayak Guest House. Za nieklimatyzowany, ale ładny i nowoczesny pokój, który sprawiał wrażenie dość czystego, mieliśmy zapłacić 500 rupii. Niestety, doba hotelowa kończyła się o 12. Ze względu na to, że chcieliśmy przebywać w pokoju do wieczora, musieliśmy dodatkowo dopłacić 200 rupii.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 Następna strona